czwartek, 24 grudnia 2015


Moi Drodzy, 
życzę Wam spokojnych serc, 
nadziei, która trzyma w pionie, 
mądrości,
 satysfakcji
 i łagodności na każdy czas.
 Spójrzmy na siebie nowymi oczami, tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy - bez obciążeń i naznaczeń, spójrzmy na swoich krewnych i bliskich tak, jakbyśmy właśnie och poznawali...

Dobrego czasu, dobrego świętowania!
Pięknego Bożego Narodzenia!

Bóg się rodzi.
Do zobaczenia przy żłóbku!

środa, 2 grudnia 2015

Crumble z jabłkami, malinami i orzechową kruszonką. Oczekiwanie na...


Grudzień. Gałęzie drzew obce, jakby nieznajome, a po kolorowych wcześniej, liściach tylko mokre resztki. Na dworze gorzej niż przewidujemy. Lodowaty płyn wpada prosto za kołnierz, a wiatr szarpie połami płaszczy. Do tego ciemno i zimno. Wciąż jeszcze jesień, ale samo słowo grudzień przynosi wewnętrzne nastawienie na zimę. Z pawlaczy, czy garderoby wyciągamy rękawiczki i czapki, kupujemy buty, kurtkę, czy płaszcz "na zimę". Wraz z tym nastawieniem i grudniem przychodzi czas oczekiwania na... śnieg. Wprost nieproporcjonalnego oczekiwania w stosunku do zapowiedzi pogodynek i innych (Kret kłamie...! powiedziała wczoraj koleżanka). Ale co tam... lekceważymy je, bo oczekiwanie ma swoje prawa.... Czekamy, nawet jeśli głośno nie przyznajemy się do tego. Czekamy, bo każdy z nas nosi w sobie pragnienie... baśni, a pierwszy śnieg jest jej, swego rodzaju, namiastką. Czekanie wytwarza w nas przepiękne przestrzenie piękna i czegoś nieuchwytnego... W każdym razie śnieg, w naszej szerokości geograficznej, pojawi się, albo... nie, a piękno pozostanie. Tak przynajmniej sobie życzymy.


Grudzień to czas Adwentu i radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie. Mój kolega mówi, że Adwent wywodzi się od angielskiego słowa adventure - przygoda, więc trzeba się przyGodować na przyjście Jezusa i tym czasie przeżyć wspaniałą przygodę. A poważniej to czas intensywnej nadziei i odkrywania miłości w ludziach i w sobie. Czas nadziei na lepsze...

Mój wieniec przybrał w tym roku formę pieńka. Inspiracją był dla mnie pieniek Kristin z Islandii, który znalazłam wśród jej przepięknych zimowych zdjęć. Jak Wam się podoba?

Skoro grudzień i Adwent to napełniam się oczekiwaniem i nadzieją mrucząc pod nosem: "Dopóki jest ciasto, jest nadzieja. A ciasto jest zawsze."(Deana Koontz - ale nigdy nie pamiętam...). Zatem ciasto z kruszonką. Swobodnie mogłabym je nazwać malinową szarlotką z kruszonką, ale będę się trzymać nomenklatury Katie Quinn Davies, z której przepisu korzystałam - "What Katie Ate. Weekend Katie" - i zostanę przy kruszonce, albo crumble. Ciasto jest zwarte i sycące, ale nie przesłodzone, słodycz jest tutaj zbalansowana orzeźwiającymi malinami ( u Katie jeżynami) i jabłkami. Pyszne do cappuccino i do herbaty, a do kakao najlepsze. Już jeden mały kawałeczek wywołuje uśmiech.


Crumble z jabłkami, malinami i orzechową kruszonką
12porcji - blacha 24x30cm


150g schłodzonego masła, pokrojonego na małe kawałki
300g przesianej mąki
110 + 50 g cukru pudru
1 jajko
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (albo cukru z wanilią)
2 zielone jabłka pokrojone na małe kawałeczki
250 g świeżych lub mrożonych malin (mrożone rozmrozić)

orzechowa kruszonka
75g mąki pszennej
100g schłodzonego masła, pokrojonego na kawałeczki
75g brązowego cukru + 2 łyżki do posypania
45g płatków owsianych
125g orzechów laskowych bez skórek, posiekanych
1/2 łyżeczki mielonego imbiru

1. Mikserem utrzyj masło, mąkę i 110 g cukrupudru do czasu aż będą przypominać mokry piasek. Dodaj jako i ekstrakt waniliowy i mieszaj dalej, aż powstanie zwarte ciasto. Uformuj z niego kulę, zawiń w folię spożywczą i włóż do lodówki na 20 min.
2. W tym czasie do rondla włóż jabłka, maliny, wsyp pozostały cukier i wlej sok z limonki oraz 125 ml wody (u mnie to był sok pozostały z rozmrażanych malin). Doprowadź do wrzenia, następnie zmniejsz moc palnika d średniej i gotuj 15-20 min. lub do czasu aż jabłka zmiękną, a większość płynu wyparuje. Zdejmij rondel z ognia odstaw do ostygnięcia.
3. Rozgrzej piekarnik do temperatury 180°C. Formę do pieczenia natłuść ALBO wyłóż papierem do pieczenia.
4. Przygotuj kruszonkę: mikserem utrzyj mąkę z masłem, aż powstanie tzw. mokry piasek. Dodaj pozostałe składniki włącz znowu na chwile mikser, aby je wymieszać i zostaw na później.
5. Wyjmij ciasto z lodówki, rozwiń i uformuj okrągły placek. Włóż go między 2 kawałki papieru do pieczenia, rozwałkuj na prostokąt o wymiarach 24x30cm i rozłóźż na spodzie blaszki.
6. Nakłuj ciasto dość gęsto widelcem i piecz 20 min. lub do czasu, aż zacznie brązowieć. Wyjmij ciasto z piekarnika, odczekaj 5 min., a następnie równomiernie rozłóż przygotowane wcześniej owoce. Posyp je kruszonką i dodatkową porcją brązowego cukru. Piecz 25-30 min. lub do momentu, kiedy kruszonka nabierze złocistego koloru. Po wyjęciu zostaw ciasto w blaszce na 30 min, następnie pokrój na kwadraty i podawaj.


poniedziałek, 30 listopada 2015

Na Bałtyku sztorm


Nad Bałtykiem wieje. 8, 9 w porywach do 10 w skali Beauforta. Trudno zejść schodami, które całe w piasku, więc schodzę otwartym wyłomem wydmy prosto na plażę. Już tutaj czuję ostre uściski lodowatego wiatru. Naciągam więc kaptur na czapkę, szczelniej zapinam kurtkę i żałuję, że nie pomyślałam o rękawiczkach. Długo tu nie pobędę…
Stalowo szare chmury, wichrem smagane, co jakiś czas odsłaniają niebo. Ziarenka piasku, pod wpływem imperatywu wewnętrznego śmigają z zachodu na wschód. Po drodze zatrzymują się na moich ustach. Dwie osoby, dość mocno “opatulone” chłoną moc natury nabierając energii na jakiś niewątpliwie gorący napój. Mewy w czerwonych, ocieplanych… gumowcach oczekują na świeże zimne kąski, a ja podczas tych 10 minut próbuję uchwycić piękno i moc żywiołu. Wracam marząc o gorącej herbacie…
































































































































































środa, 25 listopada 2015

Zupa z dyni z pomarańczą i mlekiem kokosowym w towarzystwie śmietany i prażonych orzechów laskowych


Miasto przykrywają stalowe chmury, jarzębinom, prawie codziennie, kapie z nosa, a nagie drzewa, jakby zawstydzone...,  czekają na białe okrycie, które znów uczyni je, swego rodzaju, dziełami sztuki. Silne wiatry, jak co roku, zrobiły swoje i nie ma na to rady. Wszystko przemija i zmienia się, przyczajone wchodzi w stan oczekiwania, tylko wrzosy wyglądają na w pełni zadowolone.


W zasadzie szybko mija mi ten listopad, bo spędziłam go w pracy. Wychodziłam, gdy jeszcze było ciemno, a wracałam po zmroku. Nie rozpieszczał mnie ten miesiąc, ale o ile większa stratą byłby taki choćby sierpień... Ech lepiej nie wywoływać wilka z lasu... Z dwojga złego, lepiej tak.
Wieczorami robiłam zupę na trzy dni, albo na trzy dni gotowałam kaszę lub fasolę, odmrażałam krokiety i wyciągałam sałatki z piwnicy. Pochłaniałam jabłka i zapijałam kawą. Raz nawet upiekłam szarlotkę.
W obliczu tragicznych wydarzeń w Paryżu wzruszałam się tym, że wszyscy moi Bliscy są daleko. Bliscy choć oddaleni...  Chwytałam za telefon, aby poczuć tę bliskość choć trochę... i modliłam się o ukojenie serc tych tam w świecie, którzy są pełni ogromnej pustki i bólu po stracie.
Otrząsałam się z kropli deszczu, które czasem wpadły mi za kołnierz, szłam spać i wstawałam pełna sił i... oczekiwania kiedy to się skończy. Teraz mogę odetchnąć..
Teraz potrzebuję ciszy i spokoju. Teraz kupiłam nowa "Sjestę" i słucham dźwięków i magnetyzmu w sam raz na listopad (takich jak choćby TUTAJ). Do kompletu "Księgi Jakubowe", których już nie mogę się doczekać. A na horyzoncie Adwent z jego światłem w ciemności, mocą i oczekiwaniem, które w samo w sobie jest wielką sprawą. Czasami myślę nawet, że ta droga, to oczekiwanie jest większym sensem, że droga jest celem. Kto wie...


 Tymczasem jedna z moich jesiennych zup. Smak dyniowej odkryty na nowo. Nadal wytrawnie, ale z nutą słodyczy dzięki pomarańczy. Przyprawy dodawaj według smaku. Jeśli wolisz rzadszą zupę, daj więcej soku z pomarańczy, jeśli bardziej ostrą, dolej trochę oliwy z chilli, albo dodaj kawałek papryczki chili podczas gotowania. Bardzo dobra zupa. Rozgrzewa, syci i... cieszy. Nie dolewaj do niej oleju z pestek dyni, bo jest zbyt ciężki i nie pasuje do pomarańczy, ale kwaśna śmietana musi być.


Zupa z dyni z pomarańczą i mlekiem kokosowym w towarzystwie śmietany i prażonych orzechów laskowych 
4 porcje

800 g obranej dyni
2 średnie cebule
1/2 - 3/4 szklanki soku z pomarańczy
4-5 łyżek masła
3/4 puszki mleka kokosowego
1/2 - 3/4 łyżeczki gałki muszkatołowej 
2 plastry pomarańczy z syropu, albo łyżeczka brązowego cukru
sól, świeżo zmielony pieprz
kwaśna śmietana
orzechy laskowe prażone (po garści na miseczkę - upraż je na zimnej patelni)

1. Obraną dynię pokrój w kostkę i razem z posiekana cebulą podsmaż na maśle w garnku na średnim ogniu. Mieszaj od czasu do czasu.
2. Gdy warzywa zmiękną, dodaj mleko kokosowe. Gotuj 15 min. Zmiksuj, dodaj sok z pomarańczy, pomarańcze w syropie (albo cukier), sól do smaku. Wszystko wymieszaj i serwuj z kwaśna śmietaną i uprażonymi orzechami.



poniedziałek, 12 października 2015

Placki dyniowo-ziemniaczane z limonkowo-miodowym dipem ze śmietany (wersje dla mięsożerców, wegetarian i wegan)



Październik. Zmrok przyczaja się cichutko jak szary kot... Pajęczyny błyszczą w słońcu jak najpiękniejsze korale, poranne mgły biorą świat we władanie, a my, najzwyczajniej w świecie, jak każdego roku o tej porze, motamy szale na szyjach zapominających pocałunki lata.



Jesienne kolory przytulają nas jak najlepsi przyjaciele. Wzrok błądzi po kolorowych liściach i wywołuje  takie zachwyty jak gdyby to był ten pierwszy piękny raz... Zbieramy ostatnie orzechy, aby były na zimowe chłody, do wazonów wstawiamy długo kwitnące zatrwiany. Ze szklarni zabieramy pachnące papryki i resztki pomidorów. W międzyczasie pijemy kawę i głaszczemy kotkę, która co rusz dopomina się pieszczot. A wieczorem palimy ognisko i wspólnie jemy kolację, jak dawniej. Jest tak dobrze. I mogłoby trwać, gdyby nie konieczność powrotu. Po takich cudnych weekendach, choć czuję się na jakieś 25 lat..., chciałabym być już na emeryturze, aby móc cieszyć się tym światem, dotykać go i wąchać. Codziennie dostawać takie poranki z ich mocą i energią, której nie ma żaden inny kawałek dnia.
Wszystko tymczasem pozostaje w sferze pragnień, marzeń i tęsknot, a ja zabieram ze sobą kilkanaście dyń i zaczynam kosztować. Zupa już była, teraz placki, a później pumpkin latte. To będzie smaczna jesień.




czwartek, 1 października 2015



Dziś takie piękne Baby Boo otrzymałam od Olgi stwarzającej prześliczności. Olgę spotkac możecie tutaj: http://handmadebyolga.blogspot.com/.
Oluś, dziękuję, wspaniała niespodzianka :)



Październiku Drogi...
dzisiaj jesteś taki piękny ♥,
mam prośbę... po prostu mnie przytul...


sobota, 29 sierpnia 2015

Jeżyny, maliny i borówka z karmelizowanym kremem. Oczywiste poczucie szczęścia.


Lato. Powietrze końca sierpnia wysycone oczywistością jak stary, dobry przyjaciel, z którym możemy spędzać czas nie nudząc się. Poznaliśmy jego ulubione ścieżki, nauczyliśmy się tego lata. Wesołe słońce zniżając swój codzienny spacer po niebie stało się naszym sprzymierzeńcem, już nie mrużymy oczu tak często jak na początku lipca. Do każdego piękniejszego promienia słońca i światła pląsającego po naszej skórze pasują słowa: "Tak lekko płynie w nas to lato, jakby biedronki nim powoziły...". Na porządku dziennym są krótkie spodenki i spódnice, a sandały stały się naszą drugą skórą. Plaże pustoszeją, ale wakacyjny zestaw książek na te plaże wciąż nie dokończony..., a strój kąpielowy nadal na wierzchu.
Wydaje nam się, że oswoiliśmy to lato, ale to ono oswoiło nas. Wydaje się, że przyzwyczailiśmy się do ostrego słońca, ale ono właśnie zelżało i spaceruje po niższych partiach nieboskłonu i niestety... coraz szybciej chodzi spać.


Mimo wszystko taki koniec sierpnia mógłby trwać i trwać..., bo jego ciepły wiatr (niespotykany w Kołobrzegu) niesie ukojenie i bezpieczeństwo. Miejmy nadzieje,że błogość końca sierpnia przenie się się na wrzesień i nasza radość będzie jeszcze większa. Miejmy nadzieję, że i wrzesień otoczy nas swoistym poczuciem stabilności i bezpieczeństwa, a w konsekwencji poczuciem szczęścia. Takie uczucia-poczucia przychodzą znienacka, owijają nas jak ciepły wiatr tak. Mogą przyjść z bliską osobą, jej uśmiechem, spojrzeniem, słowami, mogą przyjść z wydarzeniem, pięknym zdjęciem czy obrazem, z radością z udanego zdjęcia, z cytatem, który pasuje jak ulał do naszej obecnej sytuacji, ze smakiem pomidorów, które smakują jak... pomidory, równie dobrze mogą przyjść z temperaturą, pogodą, piękną duchowo osobą, a nawet podczas przygotowywania pysznej potrawy. W gruncie rzeczy nie ważne skąd przychodzi takie uczucie, ważne jest to, że nas wypełnia, a my w tym momencie chcielibyśmy się w nim... kąpać.
Przygotowywanie tego deseru od początku do końca jest swoistym poczuciem szczęścia. Jest szansa je podwoić, bo obdarowany poczuje się tak samo szczęśliwy. Mam nadzieję, że podzielacie moje myślenie. To jest mój ulubiony deser tego lata. W lipcu wystąpił na blogu w innej odsłonie TUTAJ
Dobrego końca wakacji! I cudownego września!




Owoce z karmelizowanym kremem
2-3-4 porcje

1 litr jeżyn, malin i borówki amerykańskiej (wszystkich owoców po porządnej garści)
250g serka mascarpone
2 łyżki kwaśnej śmietany
2 łyżki kremówki (opcjonalnie-e.)
1 jajko plus dodatkowo białko (albo dwa jajka-e.)
3-4 łyżki syropu ryżowego (oryginalnie 3łyżki granulowanej stewii)
ziarenka z jednaj laski wanilii
szczypta soli

1. Umieść kratkę w piekarniku na środkowym piętrz lub bliżej spodu piekarnika i rozgrzej grill.
2. Wysyp owoce na blachę do pieczenia lub do naczynia żaroodpornego.
3. Zmiksuj (na małych obrotach) pozostałe składniki do uzyskania całkowicie gładkiej masy, po czym polej nią owoce.
4. Włóż naczynie do piekarnika i zapiekaj przez 5-10 min, aż krem zbrązowieje z wierzchu i ulegnie karmelizacji.
Podawaj po lekkim przestudzeniu.



Udanej końcówki wakacji! Słońca, światła i i poczucia szczęścia!



piątek, 14 sierpnia 2015

Podniecenie i jasnozielona uczta z orzechami czyli - chłodnik ogórkowy z mlekiem migdałowym, cebulką i prażonymi orzechami laskowymi


Latem życie przenoszę częściowo na zewnątrz. Poranną kawę smakuję na tarasie oglądając niezmącony niczym najpiękniejszy kawałek dnia. Wschodzące słońce odbijając się od okien z naprzeciwka coś pięknego zapowiada, a ja dziękuję za wszystko co mam i proszę o siłę na przyjęcie nowego. Nie każdy dostaje taki poranek, bo też nie każdy go potrzebuje. Nie każdy zdaje sobie sprawę z jego uroku, ale każdy może go sobie po prostu wziąć. Wstać i wziąć, żeby było jaśniej. Ukułam ostatnio teorię, że ludzie dzielą się na tych, którzy potrzebują zacząć dzień w ciszy i spokoju i to są ci potrzebujący poranka i długiego dnia oraz na takich, którzy wstają, bo muszą, a jak nie muszą to nie wstają i dla nich długość, czy krótkość dnia nie ma żadnego znaczenia. Nie oceniam. Każdy sobie. I nie będę mówić, że nie wiedzą co tracą, bo może nic nie tracą. Ja świtu w spokoju potrzebuję jak tlenu. To w spokoju poranka zapominam o tym, co uwiera i dręczy i z każdym małym łykiem kawy zanurzam się w zupełnie świeży dzień. Tu i teraz czuję przypływ energii. Drzewa drzemią wciąż jeszcze senne, zioła ani drgną, a lawenda dopiero zaczyna myśleć o przeciągnięciu swoich szaro zielonych"gnatów". Co ciekawe, o świcie rośliny w ogóle się nie poruszają i zastygają w krótkiej chwili ciszy. Tak, jakby i one nie chciały mącić tej mocy poranka. Cud ciszy poranka tylko dla mnie. I świadomość, że jutro też tak będzie. Coś pięknego.

Po południu na tarasie jem mój zwykle jednodaniowy obiad i wypijam kolejną małą kawę jako nagrodę za dobrze wykonaną pracę. Tu latem czytam otwierając markizę i zakładając okulary kiedy świeci słońce, albo otulam się kocem podczas chłodniejszej aury. Mam to szczęście, że w środkowej jego części jest zadaszenie i nie straszny mi nawet deszcz.
Dziś na tym tarasie zjadłam chłodnik ogórkowy. Ale po kolei.



Podniecenie..., bo wymyśliłam sobie chłodnik z ogórków. Nie wiedziałam jak go ugryźć, bo to chłodnik "nawinie", czyli wszystkie składniki znalazłam w kuchni. Chłodnik jest szybki i pyszny. 
Podniecenie tutaj to ten moment kiedy myśli smaku galopują w miejscu, bo wiesz jak coś powinno smakować, a nie wiesz którą drogą iść aby to osiągnąć. 
Stałam przy dzbanie zmiksowanych ogórków  i niby wiedziałam..., ale i nie wiedziałam co dalej. To może chlust mleka migdałowego? Chlust. To może soli i musztardy...? Może. Pieprz..? Eee... nie pasuje. W jednej miseczce połączenie z marynowanym imbirem, w drugiej pieprz biały - oba smaki nietrafione. W końcu smażę cztery średnie cebulki, których połowę miksuję z odrobiną ogórków. Świetnie się uzupełniają, ale konsystencja nadal jest płaska. Aż wreszcie myślę orzechy laskowe...! I nadal nie wiem jaki będzie efekt. Wrzucam orzechy na zimną patelnię, rozgrzewam ją i od czasu do czasu mieszam orzechy. Ich zapach wypełnia rozgrzaną letnim słońcem kuchnię. Wraz z tym aromatem przychodzi swoiste poczucie bezpieczeństwa tak dobrze znane jak ocieranie się kota szukającego pieszczoty.
Biorę łyżkę zupy z samymi orzechami i wiem, że znalazłam drogę do mojego chłodnika...!
Do miseczki dodaję jeszcze usmażoną wcześniej cebulkę, kilka plasterków świeżego ogórka, dwie łyżki neutralnej cieciorki (dla równowagi białkowej, która zasadniczo nie wpływa na smak) i porządną garść świeżo uprażonych orzechów. Jestem w tym miejscu, którego szukałam. Fantastyczna sprawa. I smak. Lekko chłodny i chrupiący. Wydeptałam ścieżkę do drugiego chłodnika (pierwszy możecie znaleźć TUTAJ). Zapraszam!


Chłodnik ogórkowy z mlekiem migdałowym, smażona cebulką i prażonymi orzechami laskowymi
2 porcje 

750 g obranych ogórków 
pół łyżki soli (ewent. do smaku)
pół łyżki musztardy Dijon (albo innej)
4 cebule średniej wielkości
trochę masła lub oleju (wtedy będzie wegańsko ) do smażenia cebuli
1 i 1/2 szklanki mleka migdałowego
dodatkowo do podania :
4 ogórki pokrojone w cienkie plasterki
4 łyżki cieciorki z zalewy
dwie porządne garści orzechów laskowych wcześniej uprażonych
cebulka, która została po dodaniu jej części do chłodnika

1.Cebulę pokrój drobno i podsmaż na złot. Odstaw.
2.Ogórki zmiksuj (miksowałam "żyrafą"), dodając pod koniec pół usmażonej cebulki, musztardę i sól. 
3.Wylej chłodnik do miseczek i dodaj ogórki, cieciorkę, orzechy i cebulkę. I już :).


wtorek, 21 lipca 2015

Jagodzianki wegańskie


Lipiec chciałam wychwalać i błogosławić, że taki piękny i wyjątkowy, a on jak kapryśna panna, która nie może się zdecydować czy wyjść w kurtce czy założyć koszulkę z krótkim rękawkiem, a może... bez... Dziś zakładał bluzę, później ją ściągał, a jeszcze później żałował, iż nie założył krótkich spodenek.
Niemniej pokazał mi swoje cudowne oblicze pozwalając kilka razy (po 3 razy przynajmniej w ciągu jednej sesji) zanurzyć się w falach Bałtyku. Talasoterapia na wyciągnięcie ręki - myślałam z całą świadomością. Po kolana, po pas, po szyję. Temperatura wody - 21 - stopni to było coś wyjątkowego w naszych warunkach, ale, po przyzwyczajeniu, nawet te późniejsze17 stopni jakoś znosiłam czując przypływ ogromnej energii podczas i po kąpieli. Czasami jechałam tylko się wykąpać, jak na zabieg,  przebierałam się prędko i wracałam odrodzona. Słona woda na skórze, która później jest wyjątkowo miękka, piasek przesypywany jak w klepsydrze i piasek pod stopami, delikatny piling i akupresura dla stóp. I trochę słońca dla uśmiechu. Powietrze przesiąknięte morskim aerozolem więc, nawilżanie wewnętrzne i zewnętrzne. Terapia i relaks zwyczajnie po pracy. Odczułam, że w morskiej wodzie, nawet tak słabo zasolonej jak nasz Bałtyk, drzemie ogromna moc i przedziwna energia, którą można odczuć tylko po zanurzeniu. Przez tyle lat tego nie doceniałam. Nawet nie praktykowałam. Już czekam na następne kąpiele nawet w niepogodę i obiecuję sobie, że w tym roku stanę się morsem. Na bank.

Tymczasem pół lipca produkuję jagodzianki. Tych klasycznych ulepiłam już prawie 100. Tym razem  jagodzianki wegańskie. Tylko 13 na moim koncie. Nie wiedziałam czy ciasto będzie współpracować, nie wiedziałam, czy się skleją i jaki będą miały smak, ale wyszły naprawdę obłędne i niewiele różnią się w smaku. Jak na wegańskie, które zawsze odbiegają od ideału, są idealne. Jestem pewna, że już podczas łączenia składników będziecie wydawać pomruki zadowolenia spowodowane aromatem oleju kokosowego.


Jagodzianki wegańskie 

Składniki :
12-13 sztuk


350 przesianej mąki pszennej tortowej
60 g drobnego cukru plus duża szczypta cukru do drożdży

100 g oleju kokosowego (lub innego oleju)
25 g świeżych drożdży (lub 7 g drożdży suszonych)
125 ml letniego mleka migdałowego (lub innego roślinnego)
dobra szczypta soli

Nadzienie:
300 g jagód

6-8 łyżeczek cukru trzcinowego muscovado (ten ciemniejszy)
cukier z prawdziwą wanilią, albo ziarenka z laski wanilii
2 płaskie łyżeczki mąki ziemniaczanej

1. Rozczyn:
w letnim mleku migdałowym rozrób drożdże ze szczyptą cukru. Odstaw na 10 minut.
2. W misce wymieszaj mąkę, cukier i sól. Dodaj olej kokosowy, połącz.
3. Wyrośnięty rozczyn wlej do miski z mąką i wyrabiaj ciasto tak, aby składniki się połączyły, ciasto ma być gładkie, zajmie to najwyżej 2-3 min.. Uformuj z niego kulę i odstaw w misce przykryte ściereczką (nie stawiaj na słońcu!) w aż do momentu, gdy podwoi objętość (około 2 ½ godziny)
4. Odgazuj ciasto lekkim uderzeniem pięścią. Podziel je na 10-12-13 części, zależnie od tego jakiej wielkości jagodzianki lubisz. Jeśli chcesz zważ swoje ciasto, i podziel wagę na 12-13 sztuk... Każdy mój kawałek waży 50g .
5. Nagrzej piekarnik do temp. 190°C
6. Jagody zasyp mąką i cukrem, delikatnie obtaczaj w nich owoce.
7. Każdą część ciasta rozwałkuj na podłużny lub kwadratowy placek.
8. Układaj na dłoni i na środku wykładaj owoce (po łyżce). Zamykaj sklejając dokładnie wszystkie brzegi ze sobą (jeśli nie chcą współpracować posmaruj brzegi leciutko odcedzoną wodą po cieciorce z puszki, czy ze słoika). Formuj delikatnie owalny kształt i złączeniem do dołu układaj na blasze wyłożonej pergaminem.
9. Posmaruj jajkiem (to już nie wegański stan sprawy) roztrzepanym z odrobiną mleka migdałowego lub samym mlekiem, albo wodą pozostałą z gotowania cieciorki.
10. Piecz 20 minut.
11. Po przestygnięciu zrób lukier jeśli chcesz i polej nim jagodzianki.


Lukier zrobisz wsypując jakieś 250 g cukru pudru do miseczki, dolejesz łyżkę gorącej wody, wciśniesz 2-3 łyżki soku z cytryny i będziesz mieszać. Lukier ma być gęsty, ale nie za gesty. Jeśli będzie za gęsty, dodasz wody lub cytryny, jeśli za rzadki dodasz cukru.

 

środa, 8 lipca 2015

Sałatka z arbuzem, sok arbuzowy i arbuzowe mohito oraz garść wspomnień spod powiek


Zawsze uwielbiałam nonszalancję lipca, bo jasną sprawą było, że choć czasem przyszły chmury, to w lipcu było po prostu ciepło. Nawet wtedy, kiedy padał deszcz.

Dziś, kiedy zadzwonił budzik, a ja mościłam się w rzeczywistości nie otwierając oczu, przez otwarte okno usłyszałam dźwięki samochodów jadących niedaleko okien moich... dziadków. To był taki sam dźwięk jaki niejednokrotnie słyszałam podczas upalnych wakacji kilka dekad temu. Dziś znów byłam w tamtym domu na piętrze, dziś znów zaczynał się tak samo upalny dzień jak wtedy. Dziadek na pewno już wstał i podlał ogródek pod domem, a babcia szykuje kanapki na działkę z mięskiem z poprzedniego dnia smarując chleb obficie masłem i dodając plasterki kiszonego ogórka. Kiedy wstanę, ubiorę się i będę się oglądać z każdej strony w ogromnym lustrze babcinej szafy. Chciałabym mieć takie w swoim pokoju... A później babcia w rozświetlonej słońcem kuchni z białym kredensem, który w tamtych czasach stał w każdej kuchni powojennych ludzi, postawi na stole świeżutkie bułki, zaproponuje twarożek z dżemem porzeczkowym, albo serek waniliowy i herbatę. Babcia wypije zioła, ja posłodzę dwie, a dziadek aż cztery czubate (...!!!) łyżeczki. Po śniadaniu, ruchliwymi ulicami miasta, po rozgrzanym asfalcie, pojedziemy na działkę. Babcia Helenka pierwsza na swojej czarnej damce, dziadek Heniuś na wielkim rowerze z ramą, a ja na tej ramie. Jak już przyjedziemy, to na ścianach, we wnętrzu jaśniutkiego zielonego domku z białymi podłużnie przybitymi listewkami i z białymi drzwiami, powieszę moje nowe rysunki z dnia poprzedniego (ta z bocianem wydaje mi się najpiękniejsza...!), wstawię nowe nagietki do wazoników, wyrównam serwetki i pozmiatam. Dziadek "zniknie" u sąsiada, babcia założy słomkowy kapelusz i razem będziemy rwały czarną porzeczkę. Później ona zajmie się plewieniem, a ja nazbieram poziomek na najlepszą galaretkę, którą po południu, całkiem samodzielnie, przygotuję pod okiem babci. Niebieską kobiałkę z poziomkami odstawię w cień, w chłodne miejsce, a sama pójdę szukać żab w trawie u tego sąsiada po lewej i... nie powiem Wam co będę z nimi robiła... A wieczorem, kiedy dziadkowie już "zasną" otworzę okno w korytarzyku i, patrząc w oczy Księżycowi Panu, będę się uczyła gwizdać na czterech palcach.

Każdy lipiec spędzałam w mieście u dziadków ze strony taty. Pamiętam skrupulatne przygotowania do tych wyjazdów, pakowanie sukienek i książek do czerwonej torby i autobus, który miał mnie zawieźć do Wałcza. Kierowca wiedział, że po tych ok. 70 km, podczas których na pewno przeczytałam już przynajmniej połowę książki, z dworca autobusowego odbierze mnie dziadek. Świat był bezpieczny. Bo tam zaczynał się taki świat, którego temperaturę, fakturę, zapach i smak pamiętam do dziś i noszę go tak wyraźnie pod opuszkami palców i pod powiekami jakby to było wczoraj.
Dziś, choć to takie oczywiste, zdałam sobie sprawę, że Wy wszyscy dorośli, którzy macie dzieci, tak i Ty Droga, moja która to czytasz, i Ty, mój Drogi, który zajrzałeś na ten blog, być może nawet nie wiecie, że właśnie TERAZ tworzycie wspomnienia własnym dzieciom. Każdą Waszą decyzją o wyjeździe, o pozostaniu, o pojechaniu nad morze, albo do dziadków, o ukręceniu lodów, o zrobieniu galaretki, czy wypiciu mięty z sokiem jabłkowym na balkonie tworzycie wspomnienia Waszych dzieci. To zostanie w ich uszach, palcach, w sercu. Niesamowita sprawa.

Zaletą tej sałatki, o której dzisiaj jest to, że równie dobrze można ją nazwa deserem
Ta niezobowiązująca sałatka też może być sałatką, która zapamiętają Wasze dzieci. Albo nawet zrobią. Albo zapamiętają ją Wasi goście i też przygotują swoim, których później zaproszą, a oni znów swoim następnym i, jak to z łatwymi przepisami bywa (choć słowo przepis jest tutaj  nadużyciem), i ten pójdzie w świat.
Robię ją od kilku lat nawet nie nazywając sałatką. Podczas upału kroję arbuz wyjęty prosto z lodówki, do tego truskawki i feta. Wszystko najładniej wygląda w przezroczystej misce pod warunkiem, że fetę będziesz wkładać z większą delikatnością niż pozostałe składniki. A na wierzch delikatne listki świeżej mięty, które dopełnią wizerunku. Słodki, soczysty arbuz wyrównuje słodko-kwaśny smak lekko transparentnych truskawek, słona feta balansuje te dwie czerwienie dopełniając smaki, a mięta orzeźwia. Jednym słowem harmonia. Obok miski można też postawić gęsty sos balsamiczny najlepiej biały, aby nie psuł tej wizualnej doskonałości, a do tego doniczkę z bazylią, jeśli goście będą rządni dodatkowych doznań... Prostota, szybkość, smak i wygląd w jednej misce. Zachwyt gości, którzy usiądą przy jednym stole, a Wy wręczycie im widelce, gwarantowany. Z jednej strony prymitywizm, z drugiej bliskość i wspólnota stołu. Jedzenie z jednej miski, a w zasadzie sięganie po kawałek arbuza, czy truskawki z fetą między słowami i wymachiwanie widelcem, aby podkreślić ważność słów... A jeśli chcecie bardziej elegancko można podać miseczki i widelce, wtedy... sałatka szybciej zniknie.

A jeśli zostanie Wam arbuza proponuję mohito w wersji bezalkoholowej i tę z Bacardi. Pierwsza może być dla dzieci, druga, dla dorosłych. Nie zauważą różnicy dopóki... nie pomylą szklanek. Oba napoje orzeźwiają i dają siłę na przetrwanie tych, skądinąd cudownych, upałów. Można je podać od razu do sałatki i nie trzeba dodawac lodu, jeśłi tylko arbuz jest z lodówki.


Sałatka z arbuza truskawek i fety
proporcje wg uznania

arbuz prosto z lodówki
truskawki (mogą być też prosto z lodówki)
feta
mięta

1. Arbuza pokrój na równe kwadraty.
2. Truskawki NAJPIERW umyj, później szypułkuj (aby przez miejsce po szypułce nie dostała się niepotrzebna woda)
3. Fetę krój GORĄCYM nożem (mocząc go od czasu do czasu w tej wodzie), aby osiągnąć doskonałe kwadraciki
4. Listki mięty posyp po wierzchu. Podawaj od razu, albo wstaw do lodówki i wyjmij tuż przed podaniem.


Sok arbuzowy z limonka i miętą

arbuz z lodówki
limonka
mięta

Arbuz zmiksuj w mikserze kielichowym, albo za pomocą "żyrafy".
Do każdej szklaneczki dodaj dwa porządne plastry limonki. Miętę pokrój drobniutko - jak czosnek - próbując wycisnąć z niej soki, albo ugnieć ją w moździerzu. Wrzuć garstkę mięty do każdej szklaneczki  i zalej sokiem arbuzowym. Włóż łyżeczkę i poleć gościom wyciskać sok z limonki.


Mohito arbuzowe

arbuz z lodówki
limonka
mięta
50ml bacardi (Bacardi Mojito) na jedną porcję

Arbuz, jak wyżej, zmiksuj w mikserze kielichowym, albo za pomocą "żyrafy".
Do każdej szklaneczki wlej bacardi, dodaj dwa albo trzy porządne plastry limonki. Miętę pokrój drobniutko - jak czosnek - próbując wycisnąć z niej soki, albo utłucz w moździerzu. Wrzuć jej trochę do każdej szklaneczki  i zalej sokiem arbuzowym. Włóż łyżeczkę i poleć gościom wyciskać sok z limonki.