Dusza zszargana tęsknotą wreszcie się doczekała. Bardzo się cieszę! Mam internet! Podłączone kabelki wreszcie działają! Mam WAS i spotkania z Wami:) i I tyyyle zaległości…! Obawiam się, że o wszystkim nie uda mi się opowiedzieć.
Za mną pierwsza noc w nowym mieszkaniu, pierwszy wypiek w nowym piekarniku(chałka:)) i pierwsi (drudzy i następni…) parapetówkowi goście. Za mną pierwsza, mająca niezwykły, bo przeszywający zimnem urok kawa na balkonie, bo kiedy w całej Polsce były UPAŁY, u nas było zaledwie 11 stopni - aż do zeszłego tygodnia – uwierzcie… Za mną kwiecień, pierwszy rabarbar( z którego wciąż korzystam) i młodziutka rzodkiewka oraz upajający zapach bzów, które wciąż jeszcze na moim stole.
Teraz chcę zrobić taki miesięczny… krok w tył i pokazać Wam jak sadziliśmy ziemniaki. I choć te wczesne – przede wszystkim różowe i czarne – mają już po 15 cm, to mam nadzieję, że, choć niektórych z Was, zaciekawi ta zdjęciowa opowieść.
Pamiętacie Kaśkę - Baśkę? Bo powiem Wam w tajemnicy, że żona pan Z. to Barbara i jak jej nie ma, to Kaśka nazywana jest Baśką... Pamietacie post o wykopkach? Zatem w sobotę, 28.04, Kasieńka, Basieńka, wraz ze swoim Panem Z., zaszczyciła nas znów swoją obecnością.
Tym razem najpierw bronowała, aby spulchnić ziemię,
a my (moja mama, mój brat i ja) przygotowywaliśmy wapno do rozsiania, aby odkwasić glebę i dostarczyć jej niezbędnych mikroelementów.
Wyobrażacie sobie nas z wiadrami pełnymi wapna pod pachą i durszlakiem, czy rondelkiem w drugiej, walczących z lekkim wiaterkiem tak, aby nie zawiewało na nas?
Chichraliśmy się i uciekaliśmy przed wiatrem(choć był naprawdę lekki) zabielając co raz to większą przestrzeń, a wszystkiemu przyglądały się biedronki, które bardzo licznie hasały po kwitnących na biało i różowo czereśniowych drzewach.
Kasieńka brnęła przez te wapienne śniegi dzielnie słuchając ( i nie słuchając…) poleceń Pana Z.,
aż dołownikiem zrobiła dołki na całej przestrzeni.
Wrzucaliśmy w nie ziemniaki, a każdy został stosownie przydeptany. Po czym Kasia, przy pokrzykiwaniach Pana Z., poredliła wszystko pięknie,
odpoczęła... i….
pojechała do domu.
A my upraliśmy rękawiczki i umyliśmy się.
Michał sprzątał wiadra i taczki, a ja nazrywałam garść pokrzyw i pęczek rzodkiewek. Pokrzywy sparzyłam i oderwałam im listki. Połączyłam to wszystko z twarożkiem, dużą ilością śmietany, solą i świeżo zmielonym pieprzem i podałam razem z kanapkami z maminym chlebem. Do tego była bardzo zasłużona kawa zrobiona przez mamę i radość z dobrze wykonanej roboty.
Później jeszcze koszenie trawy, zimne jabłkowe piwo i takie tam ogrodowe sprawy, które nigdy się nie kończą... Cudnie było...! Jak ja lubię takie weekendy!
Teraz oczekujemy na wczesne ziemniaczki - to już w lipcu!
Cieszę się, że już jestem! Cieszę się, że Wy jesteście! bardzo mi Was brakowało!