środa, 31 grudnia 2014

środa, 24 grudnia 2014

Dziś w mieście Dawida narodził się Wam Zbawiciel


życzenia na Boże Narodzenie

Moi Drodzy,

przed nami piękny czas i ściśle sezonowa Wigilia – coś co niezwykle cieszy, coś do czego tak długo się przygotowujemy i na co czekamy cały rok. Czas, w którym zazwyczaj jesteśmy w większych gronach, albo przynajmniej z najbliższą rodziną. I jeśli tak jest, jeśli tylko możemy tak spędzać te Święta, to pięknie, cieszmy się tym i doceniajmy, bo są też ludzie, którzy spędzają je w samotności. Nie myślałam o tym do zeszłego roku, kiedy to na Wigilię jechałam bardzo późno. Miałam dojechać dopiero na kolację. Podczas drogi słuchałam radia, jak zwykle Trójki, a tam było tyle telefonów od samotnych ludzi, że aż serce bolało. Samotnie spędzali Wigilię z różnych względów, ale uczucie osamotnienia oraz ból i łzy, które były tego wyrazem, chwytały i mnie za serce… Posyłałam za nich dobre myśli do Żłóbka… i teraz posyłam, bo nigdy nie chciałbym znaleźć się na ich miejscu. Mimo Tych Narodzin, to nie będą dla nich łatwe święta do przeżycia, ale niech maleńka Miłość będzie im nadzieją. Żeby jednak nie skończyło się tak patetycznie, to mam dla Was, moi Drodzy, i dla Was moi Drodzy osamotnieni wierszyk Magdy Umer:

"Zapada mrok.Święta o krok.
A o dwa kroki - Trzy Zmroki.
Gdy smutno Ci, pamiętaj…phi…
Święta to tylko trzy dni!”

Samego dobrego!
Najserdeczniej Was Wszystkich pozdrawiam!
Ewelina

wtorek, 23 grudnia 2014

Magiczne ciasto u progu zimy i na chwilę przed Bożym Narodzeniem


Magiczne ciasto (15)

Zatem już jest, ale nic się nie zmieniło. Dalej pada, wieje i gwiździ jak to mówią. Przyszła tylko astronomicznie, więc nawet wierzyć się nie chce, ale już od dziś jest z górki..! Dnia zaczyna przybywać. Co prawda Wigilijny dzień będzie dłuższy jedynie o jedną minutę, to… zawsze coś. Póki co kupiłam choineczkę. Chciałam małą, ale pan mi powiedział, że trzeba było przyjść tydzień (…!!!) temu. Mam zatem trochę większą niż zeszłoroczna, ale ten typ raczej do wyrośniętych szkrabów należy, niż do smukłych i pięknych choinek królujących na cudownych zimowych zdjęciach. Przede mną ubieranie  i zapatrzenie… Najlepiej wieczorem, kiedy zgaszę wszystkie światła. Uwielbiam to tak samo, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Nocne wyjście z łóżka (do toalety, czy specjalnie do choinki, już nie pamiętam…) i ten urok i moc jaka sączyła się z bożonarodzeniowego drzewka. Wszędzie ciemno, a choinka jak rozpromieniony przyjaciel, któremu szeptem można powiedzieć wszystko. Takie niby nic, a TYLE. Z jednym drzewkiem pojawiały się marzenia, same dobre myśli i życzenia, aby wszystkim moim Bliskim było dobrze i aby zawsze byli szczęśliwi. Pamiętam jak siadałam pod tą choinką i na nowo oglądałam wszystkie zawieszone zabawki, bombki, dotykałam śniegu w postaci waty i anielskich włosów. To był dopiero kicz, ale głaskanie ich było takie przyjemne. Kiedy już wyszeptałam wszystkie swoje prośby, uszczęśliwiona mogłam wracać pod ciepłą kołdrę. Być może po mnie z choinką spotykał się ktoś następny, ale o tym nawet nie myślałam. Sądzę, że zasypiałam z błogim uśmiechem.

Magiczne ciasto (11)

Mogłabym powiedzieć magia świąt, ale nie lubię tego słowa w odniesieniu do świąt, bo święta to Święta, a nie magia. Mogłabym tym słowem zgrabnie nawiązać do nazwy ciasta, z którym dzisiaj przychodzę i w zasadzie… tą małą prywatną kontestacją zaczynam do niego nawiązywać. Pewnie nawet w odniesieniu słowa magia do tego ciasta, nie może być mowy o magii, gdyż każdy chemik, czy też technolog żywności, albo nawet …fizyk, jak mniemam, mógłby rzecz wyłożyć w kilku zdaniach. Ja jednak nie wiem o co chodzi, ale to działa. I dla mnie to ciasto jest magiczne. Bo jak wytłumaczyć fakt, że najpierw włożyłam do formy ciężkie czekoladowe ciasto, a na wierzch wylałam płynną, jak mleko, masę, która po upieczeniu znalazła się pod spodem…??? I obie masy, tę gęstą i tę płynną piekłam razem. Nie sadziłam, że tak się stanie, nie dowierzałam, i nawet kiedy z piekarnika wyjęłam ciepłe, na wierzchu ciemne ciasto, to nie wiedziałam, co się będzie działo w środku i czy ta magia rzeczywiście zadziała.

Magiczna, albo niemożliwa tarta1Magiczna, albo niemożliwa tarta

Jak widzicie zadziałała. A ja byłam zachwycona. Najpierw formą, później smakiem. Nie pasował mi, kiedy ciasto było jeszcze zimne, bo te dwie warstwy nie komponowały się, były całkowicie samodzielnie i dość smaczne, ale oddzielnie. Jednak po jakiejś godzinie, czy nawet dwóch, kiedy ciasto się ogrzało, zaczęło współistnieć i posmakowało mi. Ciemny, gliniasty spód jest typowym smakiem mocno czekoladowym, wręcz dekadenckim (w sam raz dla czekoladoholików), góra to typowy delikatny flan (coś jak panna cotta) o lekkim mlecznym smaku. Razem tworzą niezobowiązujący duet. Najlepiej z czarną herbatą, bądź espresso w sam raz. Nie wiem czy na święta... Jeśli z opowieścią w jaki sposób powstało, to tak, ale nie jest to wielce wykwintny smak. Mimo wszystko polecam ze względu na te czary-mary!

Ciasto robi się bardzo łatwo. Miks składników do ciemnego ciasta i miks mleka. Znalazłam je przed rokiem na pełnym niespodzianek blogu LRF-la receta dela felicidad, Sandra korzystała z dwóch przepisów – jeden z bloga La Cocina de Auro i bocados dulces y salados. Każdy z nich różni się nieco. W jednym użyto tylko mleka i cukru. Będę chciała spróbować tych przepisów, bo w jednym z nich bardziej przemawia do mnie konsystencja brownie niż w tym tutaj.

Magiczne ciasto (42)

 

Magiczne ciasto czekoladowo- mleczne

Przygotowanie: 20 minut
Czas pieczenia: 45-60 min
          
         Brownie:
  • 200g czekolady gorzkiej (Lindt 70% plus Lindt &0% z solą morską)
  • 125 g masła
  • 3 duże jajka
  • 200 g cukru
  • 125 g mąki
  • 3 łyżki kakao w proszku
  • 1 szczypta soli
    Flan:
  • 3 łyżki czubate karmelu (opcjonalnie- nie dawałam E.)
  • 4 jajka
  • 200 ml słodkiego mleka skondensowanego
  • 400ml mleka
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
Użyłem tej formy Silikomart , ale możesz użyć każdej innej
  1. Rozgrzej piekarnik do 180°C, a do piekarnika wstaw większą od tej, której użyjesz do upieczenia ciasta, blaszkę napełnioną gorącą wodą. Ciasto będzie pieczone jak sernik w kąpieli wodnej.
  2. Formę, którą chcesz użyć wysmaruj masłem. Jeśli chcesz użyć karmelu, musisz go najpierw lekko podgrzać, aby był lekko płynny.
  3. Przygotuj  brownie: masło i czekoladę roztop w kąpieli wodnej (woda gotująca się w garnku, na garnku miska, która nie dotyka tafli wody - niej roztapiasz oba składniki). Odstaw.
  4. W drugiej misce ubij jajka z cukrem aż do całkowitego rozpuszczenia się cukru – najlepiej ręcznie lub za pomocą miksera na niskich obrotach. Teraz wlej mieszaninę jaj do miski z czekoladą i dobrze wymieszaj. Dodaj mąkę, kakao, sól i połącz wszystkie składniki mikserem ustawionym na niskie obroty. Przelej ciasto do formy i wygładź powierzchnię
  5. Teraz flan: w tej samej misce, gdzie ubijane były jajka z cukrem, teraz ubij jajka z zagęszczonym mlekiem, mlekiem zwykłym i ekstraktem waniliowym. Ostrożnie wlej mleczną masę na brownie. Forma powinna być wypełniona do wysokości 3/4. Teraz przykryj ciasto folią lub papierem uważając, aby nie dotknąć mleka, i wstaw do piekarnika, do blaszki z wodą.
  6. Piecz 45 minut do godziny, w zależności od wybranej formy. W ostatnich 15-20 minutach zdejmij folię. Wyjmij z piekarnika i ostudź. Na noc wstaw do lodówki w formie. 1-2 godziny przed podaniem wyjmij ciasto z lodówki
UWAGI:
  • Wodą w blaszce, w której będzie się piekło ciasto musi być naprawdę gorąca.
  • karmel, czy też dulche de leche, albo kajmak można użyć opcjonalnie.                                        
Magiczne ciasto (2)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Magiczne ciasto i kołobrzeska aura


Magiczne ciasto (4)

Od kilku dni u nas wieje i pada naprzemiennie, albo pada i wieje jednocześnie. W sobotę była burza z piorunami, błyskawicami i gradem po 22:~~. Wiatr to jakieś 36-40 km/h. Koło bazyliki korytarz powietrzny – widziałam jak dziewczyna o figurze trzcinki łapała się drzewa, aby… nie pofrunąć…  Z tarasu porwało mi rano szklany blat ze stolika, ale usłyszałam łomot będąc o 6 w łazience i… uratowałam. W mieście korki takie, jakby pół Polski chciało spędzić święta w Kołobrzegu… A ja eksperymentuję z ciastem  i jestem zachwycona, bo… wyszło. Szczegóły niebawem.

niedziela, 21 grudnia 2014

Keks mojej mamy- "keks 250, 250, 250"


keks domowy  (4)

Dobre wspomnienia ma każdy z nas. Na myśl o nich mimowolnie uśmiechamy się, a na sercu robi się przyjemniej i jakby cieplej. Czasem mówimy o nich szeptem, czasem się ich wstydzimy, a czasem z radością opowiadamy o nich jak tylko nadarzy się okazja. Ważne, aby zbyt często się nie powtarzać… Mam nadzieję, że się nie powtarzam, ale gdyby…, przywołajcie mnie do porządku, proszę.

W moim domu choinkę ubieraliśmy w samą Wigilię, albo dzień przed. Nie był żadnego dodatkowego przystrajania domu, bo nie znaliśmy tej tradycji. Była figurka Dziada Mroza od rosyjskich sąsiadów i Świętego Mikołaja taka większa, piękna i jeszcze trochę orzechów w miseczce na stole. A na świąteczny stół najpierw mama (później my) robiła mały stroik w kryształowej miseczce koniecznie ze świecą. Ot, i tyle. Zamęt z lampkami był jak w każdym domu, wiadomo… Właśnie wtedy okazywało się, że te ruskie lampki (przezroczyste z cienkim, kolorowym środkiem) nie świecą… Nie było wtedy możliwości “podskoczyć” do sklepu po nowe, więc tata skrupulatnie sprawdzał każdą i zmieniał brakujące ogniwo. Trwało to w nieskończoność, ale jak wszystkie “zaskoczyły” to była radość. Na choince wieszaliśmy, jak wszyscy, łańcuchy i koszyczki, albo gwiazdki-wycinanki zrobione w szkole, do tego kolorowe bombki i misterne zabawki (najbardziej lubiłem białe smukłe łabędzie). Zabawki lubiłam najbardziej, a bombki tylko te duże, bo można się było w nich przeglądać i stroić miny.
Z dzisiejszego punktu widzenia było nudno, nie działo się nic, a człowie-cze-k miał wrażenie, że jest dobrze i właśnie tak ma być.
Przez cały Adwent nie można było słuchać głośno muzyki (tej z radia, albo z magnetofonu szpulowego, ale to już tata obsługiwał), a kolędy można było śpiewać dopiero w Wigilię. Jej…, jak na to śpiewanie się czekało. Nie pamiętam czy spodziewałam się prezentów. Pamiętam tylko, że kiedyś z siostrą obie dostałyśmy telefony na kółkach z prawdziwą słuchawką taką, jak u babci w Wałczu. Jak to była radość…! Siedziałyśmy pod stołem i rozmowom nie było końca… A wyjście na Pasterkę było jak magia jakaś… Opatulony człowieczek jechał sobie w sankach ciągnięty przez starszyznę i dobrze mu było jak nie wiem co…! Śnieg skrzypiał, dorośli się śmiali, a na granatowym niebie migotały gwiazd tysiące... Sanki parkowały przy kościelnej bramie. A później, w kościele najpierw gromkie Bóg się rodzi wyśpiewywane głośnymi męskimi głosami, a następnie to rozświetlające się niebo nad stajenką… Takie piękne i takie zagadkowe. Zastanawiałam się jak te białe gwiazdy pojawiły się na takim całkiem granatowym niebie…??? Można się było zapatrzyć, zadziwić i w tym pięknie pozostawać przez całą mszę. Nawet Murzynek, dziękujący dyndającą głową, za pieniążka nie robił na mnie takiego wrażenia jak to niebo. Do dziś pozostaję w zachwycie, choć domyślam się, że to musiało być grube podwójne płótno, albo karton, a w środku ukryte najprostsze białe lampki. Świadomość nie zabiła zachwytu, często wręcz potęguje moją tęsknotę za prostotą i zwyczajnością. Czar.

****✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*****

Keks nasz domowykeks domowy  (1)

 ****✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*****

Takim samym czarem jest keks. Niby babka piaskowa, a jednak nie babka. Keks zawsze był dla mnie najlepszym świątecznym ciastem. Zawsze przyciągał jak magnes. Mnie przyciągał aż tak, że podczas studiów był najczęściej pieczonym przeze mnie ciastem (łatwy do zapamiętani, bo zamienna jego nazwa to "keks 250, 250, 250" - odpowiednio dla masła, cukru i mąki; reszta składników łatwizna:)). Niezależnie od pory roku. I podróżował ze mną do różnych fajnych ludzi, bo łatwy do przewożenia, a w zawinięciu tylko zyskiwał. Właśnie wtedy przestawał być tą piaskową babką z bakaliami. Zatem jeśli tylko zdecydujecie się go upiec nie przerażajcie się jego kruchością. Po ostudzeniu, zawińcie go w papier i włóżcie w foliową torebkę dobrze ja zamykając. Już na drugi dzień keks będzie wilgotniejszy. Kolejny dzień  może dodać mu jeszcze więcej pożądanej i potrzebnej w keksie wilgoci.

keks domowy  (3)

Keks mojej mamy

250g masła
250g cukru pudru
5 jajek
1 łyżka spirytusu (lub innego bezsmakowego alkoholu; alkohol spulchnia ciasto, ale podczas pieczenia traci swoje “procenty”))
250g mąki
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
rodzynki, morele, śliwki… (u mnie 3/4 szklanki rodzynek, kilka wędzonych śliwek i szklanka moreli)

1. Bakalie pokrój na mniejsze kawałki. Rodzynki (i pozostałe bakalie, jeśli są twarde) zalej gorącą woda, aby zmiękły. Później rodzynki odcedź, a wszystkie bakalie włóż do miski i wymieszaj z łyżką mąki tak, aby je otoczyła, wówczas bakalie nie opadną na spód.
2. Nagrzej piekarnik do 160°C.
3. Utrzyj masło z cukrem najlepiej w makutrze “na pianę” ~ 15 min. Żółtka dodawaj po jednym mieszając je z ciastem, na końcu dodaj alkohol. Teraz dodaj przesianą mąkę i proszek do pieczenia – wymieszaj dokładnie i dodaj bakalie. Piecz najpierw przez 10 min w 160°C, a później 35-40 min. w  180°C.

keks domowy  (2)

środa, 17 grudnia 2014

Stuletnia Gospoda wędruje do...


Przepraszam za zwłokę, już ogłaszam wyniki.

Wybór nie był łatwy, bo wszystkie Wasze wspomnienia i marzenia miały taki urok, że z każdym słowem przenosiłam się do tych miłych miejsc. Widziałam siebie w konobie, dostrzegałam serwetki, różyczki i miękkość Waszych wymarzonych wnętrz. Czułam smak czekolady i słyszałam muzykę sączącą się w tle… Chętnie obdarowałabym Was wszystkie, ale musiałam wybrać tylko trzy opisy. zatem książki prześlę:

1.Kalioppe-Małgosi, 

2. Olce i

3. Mammamisi-Izie

Mam jeszcze swój przeczytany egzemplarz, który czytałam w drodze. Troszkę “zdezelowany”, ale do przeczytania i ewentualnego podania dalej, w sam raz. Kucharzy Trzech – chcesz? Za ten Meksyk Uśmiech.

Na adres zacisznakuchnia@gmail.com prześlijcie mi, proszę, swoje adresy.

wtorek, 9 grudnia 2014

Słodycze PRL-u, wyrzeczenia, wietrzenie i jedno z moich najlepszych brownie.


najprostsze brownie (5)

W zasadzie takie rzeczy dzieją się w styczniu, u progu nowego roku. W zasadzie. Dla mnie to grudzień jest czasem postanowień, w styczniu próbuję je wzmocnić i ugruntować. Początki grudniowych decyzji związane są nieodłącznie z Adwentem. Rokrocznie, od dziecka, postanawiałam nie jeść słodyczy (do Wigili) i być lepszym człowiekiem (już na zawsze). O ile niejedzenie słodyczy się udaje (z małym wyjątkiem dla łyżeczki, czy dwóch… miodu), to z tym lepszym człowiekiem różnie bywało… Próby jednak podejmowałam, podejmuje i będę podejmować, bo lepszym, czy dobrym człowiekiem się nie jest, lepszym można się tylko stawać dokonując wysiłków przy całej świadomości swojej ułomności.

W tej chwili słodycze mają dla mnie inny wymiar (i inną konsystencje) niż kiedyś, ale dawniej liczyło się wszystko, co słodkie i za wszelkiej maści cukierki, czy ciastka oddałabym królestwo. Marzyło mi się pracować w cukierni, a ciastka mieć na wyciągnięcie ręki… Niby ciasto było w domu zawsze, ale chęć i ciekawość słodyczy ze sklepu to było coś, co zajmowało mnóstwo miejsca w mózgu tam, gdzie znajdują się marzenia. Prosiłam nawet mamę, aby nie piekła mi już tych (skądinąd pysznych, bo nawet niedawno je piekłam) bułeczek z twarogiem, tylko kupiła takie drożdżówki jak mają inne dzieci… Tak było. Taki choćby Murzynek -“ciepły lód”, który w swojej ofercie posiadała każda szanująca się cukiernia, albo oranżadka w woreczku z rurką, albo ta w proszku sypana prosto na język… lub twarde lizaki z kwiatkiem, których mogłabym zjeść worek, ale czasem dostawałam jeden… A gumy kulki, które przywiózł kiedyś wujek Jurek ze Sanów – matko, toż to był szał… Czasem udało się wyprosić parę groszy na groszki Jarzębinki, czyli suszoną jarzębinę oblaną słodką twardą pomarańczową  masą. Człowiek został wysłany po chleb do sklepu z łaskawie na wiatr rzuconym:  ”a za resztę możesz sobie coś kupić” i w drodze powrotnej żarł ten cukier z miną rozanieloną jakby nie wiadomo jakie marzenie spełnił…A…, jeszcze, no przecież… landrynki u dziadków w Wałczu…! – zawsze w metalowej puszce – twarde, sklejone, ale chyba najtańsze i najbardziej dostępne, a ja leciałam do nich jak…sęp. Tak, byłam wielkim amatorem, co ja mówię… zawodowcem byłam…!

najprostsze brownie (4)

 Niby nie tak trudno postanowić nie jeść słodyczy. Niby. Będąc dzieckiem bardzo trudno, ale ja, już jako dorosły człowiek powinnam potrafić, dla mnie nie powinno być to takie trudne jak dla dziecka, a jednak…  odmawianie sobie czegokolwiek, jeśli tylko możemy to mieć, nie leży w moje naturze, nie leży w naturze człowieka. Człowiek nie lubi sobie odmawiać, nie lubi się wyrzekać. Nie lubi żadnych diet i postu. Bo trzeba się zmusić, trzeba podjąć wysiłek, a człowiek – wygodniuch - nie lubi. Nie lubi JUŻ.
A trudne są, w zasadzie, tylko pierwsze trzy dni, później już można się poczuć jak gość, jak pan swojego życia, bo słodkiego nie chce się nic a nic (w moim przypadku tak jest), a ci tam… kmiotkowie, którzy jedzą, to sił nie mają, nie potrafią podjąć wyzwania. Wiem, że tak jest, wiem, że tak się myśli, bo sama się z tym mierzę. Takie uczucia przychodzą i są bardzo dobre na początek, bo dają swego rodzaju moc i świadomość, że daję i dam radę, ale ważne też, aby się nie zagalopować w tym samo wywyższaniu się i w uwielbieniu tej swojej mocy, bo można upaść wiadomo… (oj, tylko tam jedną krówkę…) i wrócić na tę samą ścieżkę. Jeśli uda ci się utrzymać taki stan rzeczy dłużej to chwała, ale jeśli nie, lepiej będzie skręcić na drogę umiaru i od czasu do czasu pozwolić sobie na jedną, albo dwie śliwki w czekoladzie, czy dwie kostki czekolady, a jak się da ograniczyć słodycze tylko do suszonych owoców. Nie trzeba zaraz przerzucać się na drogą czekoladę raw (surową). Zawsze wybór należy do mnie i do Ciebie. A ja przypomnę tylko, że najważniejszy jest umiar, urozmaicenie, unikanie, uśmiech i uprawianie sportu. Wiem, że wiecie, tak tylko przypominam.

Brownie (2)

Myślę o tych wyrzeczeniach, bo w ostatnim czasie jakoś dogłębniej dociera do mnie prawda o dzisiejszych konsumpcyjnych czasach. Mamy wszystko. W sklepach uginają się półki (a co musi się dziać na śmietnikach…, skoro potrzebujemy nowy model telewizora..). Jedzenie jest wszędzie, a jednocześnie mówi się o masie niedożywionych ludzi w takim choćby Londynie – wiadomości wczorajsze tutaj: klik i klik. Po koc nie trzeba jechać do sąsiedniego miasteczka (moja mama do dziś wspomina, że ten bordowy to z Człuchowa…), a kredki dla dzieci są w każdym możliwym kolorze.   Telewizory w reklamie, telewizory w... telewizorze i w każdym domu, a książki, ustawiczny przedmiot moich marzeń, wydawane z taką częstotliwością, że gdybym w grudniu chciała przeczytać (nie mówiąc już o kupnie…!) te, które zostały wydane w listopadzie (oczywiście tylko te, które chciałabym przeczytać) , musiałabym przestać chodzić do pracy… Przy czym nie wszystkie wartościowe.

Konsumpcjonizm zniszczył Starożytnych Rzymian i Greków…

Kiedy nie miałam swojego mieszkania, było łatwiej. Miałam niewiele, choć myślę, że i tak zawsze za dużo. A miałam kilka talerzy, jeden garnek i patelnię, sztućce dla dwóch osób, trochę książek i trzy kartony ubrań. Byłam też posiadaczką i wierną użytkowniczką biurka i lampki. Nie pozwalałam sobie na kupowanie, bo później musiałabym to pakować i dźwigać podczas częstych przeprowadzek. Ta świadomość towarzyszyła każdej moje myśli pt:"chciałabym to mieć" czy "potrzebuję tego" i trzymała mnie w pionie. Kiedy zamieszkałam w swoim własnym m3, poczułam, że mogę więcej i nie muszę się ograniczać. Wtedy poczułam się wolna, teraz czuję przesyt. Przesyt w mieszkaniu, w szafie, na półkach z książkami, na półkach w łazience. Z dnia na dzień podejmuję postanowienia oczyszczenia swojej przestrzeni. Dzień po dniu zajmuję się półkami, szafką i pudłami z butami, które może jeszcze założę… Najpierw zrobiłam gruntowne porządki – umyłam okna i uprałam firanki. Poprasowałam wszystko i sukcesywnie odkładam ubrania, których nie noszę. Teraz chcę rozliczyć się z książkami, kulinarnymi gadżetami (bo przecież nie zostanę znanym fotografem kulinarnym) i zrezygnować z mnóstwa newsletterów, które zabierają mój czas, bo klik tu i klik tam.... Chcę się z tym zmierzyć, gdyż czuję zbytnią ciekawość i namiętność… Czy kupowanie kolejnej książki (kucharskiej...!!!) jest mi naprawdę konieczne…??? Czy nowa książka o diecie (bo przecież muszę być zorientowana…), czy nowy obyczaj, albo kryminał to coś, co na pewno muszę mieć…??? Zazwyczaj mam mnóstwo pseudo-racjonalnych powodów, aby kupić to konkretne wydanie. W tej chwili jest mi ono naprawdę niezbędne, jak nigdy dotąd. Przecież tę książkę wydała ta czy tamta, przecież ja ją znam, no nie ważne, że tylko przez bloga…, ale to moja dobra koleżanka. A ten talerzyk…? Cudo…! Mogę na nim zrobić taką a taką stylizację, a jak ładnie będzie na nim wyglądała czerwona kapusta…, a czereśnie...! Teraz dochodzi do głosu zdrowy rozsądek, bo nie sztuką jest zrobić zdjęcie na wyszukanym talerzyku (albo takim, który właśnie “wpadł” w ręce), sztuką jest zrobić ładne na tym, czym się dysponuje. Teraz szlaban, szlaban prowadzący do oczyszczenia, do odetchnięcia. Chcę tę moja przestrzeń przewietrzyć, poczuć się wolniejsza. Specjaliści radzą, aby dać sobie trzydzieści dni na uświadomienia sobie czy tej rzeczy naprawdę potrzebuję. Najpierw zostawić tę “konieczność” na jutro, później na za tydzień, a dopiero po 30 dniach zobaczyć czy jeszcze jej potrzebuję. Założę się, że po tym czasie zapomnę (i Ty też) o tej “tak niezbędnej mi JUŻ” rzeczy. Wiem, że jestem w stanie to zrobić, właśnie robię pierwszy krok.

Brownie 3

Zatem u mnie oczyszczenie, odświeżenie i wyrzeczenia, ale też bardzo zwykłe brownie, które upiekłam jeszcze w listopadzie (serio - na fb dowód, bo tam takie same zdjęcie), a zatem przed Adwentem. Do tego brownie dochodziłam metodą prób i błędów. Piekę je w tedy kiedy potrzebuję “ciasta na już”. Już nie pamiętam jaki przepis był bazą, ale na pewno taki z mąką i bez mąki. W jednym było jej za dużo, w drugim wcale. Ja dałam odrobinę i to jest to, o co mi chodził. Jestem przekonana, że zakochacie się w tej chrupiącej skorupce. Tylko nie pieczcie go zbyt długo, bo przestanie być tym, co Wam proponuję.
Brownie

200g czekolady 70% ( używam tabliczkę Lindt 70% i tabliczkę 70% z solą morską)
80g masła
3 jajka
1 szkl. cukru
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/3 szkl. mąki (50g)

1. Nagrzej piekarnik do 180°C.
2. Posiekaj czekoladę i rozpuść w kąpieli wodnej. Dodaj masło i rozpuść w czekoladzie.
3. W misce połącz jajka, cukier i wanilię. Ubijaj 2 minuty. Teraz powoli mieszaj łyżką dodając najpierw czekoladę, później mąkę.
4. Wylej do małej blaszki lub tortownicy 26-28 cm (ciasto nie powinno być za wysokie). Piecz 25 min.

* Drugim brownie, które bardzo lubię, a które znika jak kamfora, nawet jeśli obok będzie stało 5 innych ciast jest to tutaj: klik

sobota, 29 listopada 2014

Twoja ulubiona albo wymarzona knajpka – konkurs


ab3bad02b5f6183b0b4923e0d4e36ea6

      Wspominałam ostatnio o książkach, którymi otulam się jesienią. Otóż mam dla Was taki specyficzny otulacz – ocieplacz. W sam raz na poprawę jesiennego humoru, albo zwyczajnie na prezent. Św. Mikołaja tuż tuż… Uśmiech. Zatem mam “Stuletnią Gospodę” Katarzyny Majgier. Dla mnie to beletrystyka kulinarna, jeśli mogę ukuć taki termin. Bardzo lubię książki, którym towarzyszą przepisy kulinarne. Czytam je zawsze zachłannie porównując do klasycznych, albo tych które znam i czuję jakbym była bliżej postaci, o których czytam, bo wiem co jedzą. 
       Katarzyna Majgier  jest autorką książek dla dzieci ("Amelka", seria "Ula i Urwisy") i młodzieży (najbardziej znana jest seria dzienników Ani Szuch, rozpoczęta powieścią "Trzynastka na karku", która w 2006 roku była nominowana do nagrody literackiej Polskiej Sekcji IBBY). Przyznano jej nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego (za "Amelkę") oraz wyróżnienia w konkursie im. Astrid Lindgren (za książkę "Misiek, co ty opowiadasz?"). Dotychczas napisała 14 książek. Lubi czytać, gotować, fotografować i podróżować. "Stuletnia Gospoda" jest jej pierwszą powieścią dla dorosłych czytelników.
      “Stuletnia…” zaczyna się inaczej niż każda inna książka. Zaczyna się przepisem na ruskie pierogi, bo “Pierogi w  stuletniej nie miały sobie równych. potwierdza to setki osób które miały okazje ich spróbować, choć nie była to modna restauracja w centrum miasta”. I to mnie urzekło.
“Peany na temat pierogów, nierzadko budzące uśmiech politowania na twarzach czytelników nierozumiejących jak można się tak podniecać swojskim daniem, pojawiały się w magazynach, których istnienia czasami w Stuletniej gospodzie nikt nie był świadom. Smak potraw, podawanych tu na nakryciach należących niegdyś do wielu rożnych kompletów tak bardzo pochłaniał uwagę smakoszy, że nikt nie zaprzątał sobie głowy takimi szczegółami jak pęknięcia na brzegach zdekompletowanej zastawy, podniszczona boazeria i kiczowaty barek”.
       W Gospodzie historia miesza się z teraźniejszością. Jest tu cała plejada fascynujących postaci obdarzonych indywidualnymi cechami charakteru. Są tu ci zwyczajni, piękni i prości i ci z… z pazurami. Są smakosze, krytycy kulinarni i piękne artystki. Ta podróż przez lata i mnogość wątków to smakowite danie, złożone z pomysłu, wciągającej historii, odrobiny przypraw i nutki słodyczy, przełamanej jednak szczyptą goryczy…

Zatem jeśli chcesz przeczytać tę książkę napisz w kilku zdaniach jak wygląda Twoja ulubiona restauracja, knajpka albo kafejka, lub tez napisz jak wyobrażasz sobie swoją restaurację, knajpkę, kafejkę… Napisz jak czujesz się w tej Twojej ulubionej, co lubisz zjeść albo opisz klimat jaki mógłby zaistnieć w tej Twojej…, gdyby tylko pojawiły się sprzyjające okoliczności.
 
1. Organizatorem konkursu jest blog Kuchnia pełna smaków.
2. Nagrodami są 3 egzemplarze książki „Stuletnia Gospody” Katarzyny Majgier, ufundowane przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia.
3. Konkurs trwa od 30 listopada do 6 grudnia. Werdykt zostanie ogłoszony w przeciągu siedmiu dni od upływu terminu zgłoszeń. O wygranej zwycięzca zostanie poinformowany za pośrednictwem bloga Kuchnia pełna smaków.
4. Wpisy należy zostawić pod dzisiejszym postem lub pod postem dotyczącym konkursu na Fecebooku.

Powodzenia!

czwartek, 27 listopada 2014

Pieczona dynia piżmowa z czerwoną cebulą z tahini i za’atarem - Yotam Ottolenghi i Sami Tamimi


Ottolenghi - pieczona dynia i cebula z tahini i za'aterem (1)

Oswajanie listopada i jego temperatur nie należy do najprzyjemniejszych spraw. Tu nie można jak lis z Małym Księciem powoli i na dystans, tu niepotrzebny jest obrządek. Tu trzeba działać stanowczo od samego początku. Wtedy może się udać. Zatem zeszłoroczne ocieplane spodnie to najprzyjemniejsza cześć mojej jesiennej garderoby. Do tego w każdym obiadowym daniu (nawet jeśli to są odsmażane ruskie pierogi…), garść tarasowej pietruszki z witaminą C, która nadal trzyma się dzielnie i nasza szklarniowa papryka, która też – zuch - dojrzewa powoli. Pietruszka do pierwszych przymrozków wytrzyma na pewno, a papryka niestety się skończy. Nie będę jednak lać łez, zacznie się kiszona kapusta i takież same pyszne ogórki - askorbinowa energia przygotowana na całą zimę.

Zaraz po garderobie uzupełnionej o wszystkie brakujące elementy, które w tej chwili stanęły Wam przed oczami…, jesienią ocieplam się książkami. Nabyłam “Francuzki nie tyją”, “Wnuczkę do orzechów” i Jerozolimę”. Pierwsze dwie pochłonęłam bez pamięci. "Francuzki..." proste i ciekawe z całą gamą przejrzystych przepisów. Autorka mówi o rozsądku i sezonowości – dwóch najważniejszych sprawach w walce z ewentualnymi kilogramami. Poza tym tyle słyszałam o magicznej zupie z porów, że musiałam ją nabyć. Pory, wykopane przeze mnie z ogrodu kilka dni temu, już czekają na ostatniej lodówkowej półce na weekend. Będzie “zabawa” Puszczam oczko.

Kolejny z ocieplaczy to  “Wnuczka do orzechów” Małgorzaty Musierowicz. Kto wie, ten wie. Książki Pani Musierowicz niosą cała gamę światła, ciepła i optymizmu. Klasyka powieści dla dziewcząt, a skoro oceniono mnie dziś na 20 lat (tak, tak, nawet po założeniu okularów…!!!, jakaś głęboka wada wzroku…), to zostaję w gronie i czytam bez opamiętania, w jednym kawałku. A początek tego czytania jak wejście do pokoju pełnego dawno widzianych dobrych przyjaciół. Radość ze spotkania, wspólne biesiadowanie i nagle północ… Pani Małgorzato, nie można tak krótko… Przecież ja “przez” Panią zamieszkałam w Poznaniu. Przecież ja “przez” Panią mieszkałam na Jeżycach, tam eksplorowałam Rynek Jeżycki z jego wczesnowiosennym szpinakiem, jesienną sałatką z rzepy i siatami jabłek, które targałam z “jabłkowego punktu” przy rynku i “przez” Panią czułam się fantastyczną częścią tego kawałka Poznania. Jak się później okazało właśnie tam miał siedzibę mój wydział i na Jeżycach broniłam pracę dyplomową. Dziękuję. Nie zdążyłam się nasycić ani moim tamtym Poznaniem, ani każdą kolejną pozycją Jeżycjady. Dobrze, że poprzednie tytuły mogę zdejmować z półki w każdej chwili. Dobrze, że jest zapowiedź następnego tytułu i szansa na zdziwienie Idy, bo kto tam przyjedzie w tej powózce…??? I dobrze, że czasem mogę wrócić do Poznania.

Trzeci mój jesienny otulacz to“Jerozolima” Yotama Ottolenghiego i Samiego Tamimi. Zaraz  po zakupie mocno ją przytuliłam, “poduszkowa” okładka aż się prosiła. Przeczytałam jej wstęp, skupiłam się na zdjęciach tak podobnych jak niektóre moje egipskie, poczułam zapach jabłkowej fajki wodnej, stałam się częścią targowiska, kupowałam daktyle i… zaznaczyłam przepisy, które mi się spodobały. Na pierwszy ogień poszło łatwe danie z dyni. Nadaje się na przystawkę, wegetariańskie danie główne, albo jako dodatek do prostego dania głównego z kurczakiem, czy jagnięciną.
Powiem Wam, że nie zachwyciło mnie tak, jak się spodziewałam. Mdłe i tylko obecność słodkiej cebuli ratowała mój obiad. Zatem jeśli przyszłoby Wam do głowy przygotować tę potrawę, upieczcie dwa razy więcej cebuli. Tyle pochlebnych opinii przeczytałam na temat dań z tej książki, tyle zachwytów, ochów i achów, że aż głupio mi było samej sobie powiedzieć, że ta propozycja nie jest TYM, czego się spodziewałam, a co dopiero Wam… Jak dla mnie ot poprawne, niezbyt wyszukane smaki. Być może “winą” są nieoryginalne smaki przypraw. Do tej pory stosowałam tahini z Egiptu, teraz kupiłam coś, co nie było tak dobre jak tamta arabska, za’atar też taki jakby zwietrzały, kupiony w aptece… Być może tu jest przyczyna. Troszkę mnie żal ogarnął, ale nie poddaję się. Będę walczyć…! Wysyłam zamówienie do siostry po oryginalne przyprawy i zrobię kolejne podejście*.

* kolejne podejście  zrobione. Z za’atar przywieziony z Egiptu, to coś naprawdę pysznego. Dopiero teraz to danie nabrało sensu. Jak się cieszę!

Ottolenghi - pieczona dynia i cebula z tahini i za'aterem (2)

Pieczona dynia piżmowa i cebula z tahini i za’atarem
4porcje

1 duża dynia piżmowa (ok.1 kg) pokrojona na kawałki 2cm x 6cm
2 czerwone cebule pokrojone na cząstki wielkości 3 cm
50 ml oliwy
3 i 1/2łyżki jasnej pasty tahini
1 i 1/2 łyżki soku z cytryny
1 mały ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
30g orzeszków piniowych
1 łyżka za'ataru
1 łyżka grubo posiekanej natki pietruszki
sól morska Maldon i czarny pieprz

1. Rozgrzej piekarnik do 240°C (220°C z termoobiegiem)
2. Wrzuć dynię i cebule do dużej miski, dodaj 3 łyżki oliwy, 1 łyżeczkę soli i trochę czarnego pieprzu. Dokładnie wymieszaj. Rozłóż warzywa skórą w dół na wyłożonej papierem blasze do pieczenia i piecz w piekarniku 30-40 min( u mnie 25), aż się zrumienią i będą zupełnie miękkie. Uważaj na cebule, która może się upiec szybciej niż dynia i być może trzeba ją będzie wyjąć wcześniej. po upieczeniu wyjmij warzywa z piekarnika i odstaw do ostygnięcia.
3. Żeby przygotować sos, wymieszaj w małej misce tahini, sok z cytryny, trochę wody, czosnek i 1/4 łyżeczki soli. ubijaj sos (powiedziałabym mieszaj), aż osiągnie konsystencję miodu, dodając więcej wody lub pasty tahini, jeśli uznasz, że potrzeba.
4. Wlej pozostałą oliwę (1 i 1/2 łyżeczki)na patelnię i postaw na średnim ogniu. Dodaj orzeszki piniowe i 1/2 łyżeczki soli. Praż przez 2 minuty często mieszając, aż orzeszki będą złotobrązowe. Zdejmij patelnię z ognia i przesyp orzeszki do innego naczynia, aby przestały się prażyć.
5. Rozłóż warzywa na dużym półmisku, polej sosem z tahini, posyp orzeszkami piniowymi, a na koniec za’atarem i pietruszką.


Ottolenghi - pieczona dynia i cebula z tahini i za'aterem (4)

piątek, 31 października 2014

Tarta dyniowa z jabłkami i kilka słów o tym jak biegnę wdzięczna i szczęśliwa.

 
Tarta jabłkowa z dynią (1)

Po pracy wracam do domu pełnego jesiennego światła. Rozkoszuję się plamami na ścianach, podłodze i kanapie. Wychodzę na ciepły taras i wciągam powietrze pełne szeleszczącej obecności jesieni. Kilka listków jarzębiny tańczy walca przy nogach stolika, mięta zaczyna blaknąć, a tymianek ukrywając się pod nią, udaje, że wciąż jest całkiem zielony. Jeszcze tylko pietruszka dumnie wypina karbowane listki, jakby to właśnie był jej najlepszy czas. Uśmiecham się na ten widok, bo przez całe lato nie prezentowała się tak dobrze jak teraz.

c

Jest dobrze, pięknie jest. Czuję, że ta pogoda mnie wzywa. W zasadzie czuję to w końcówkach palców stóp… Czuję, że teraz to jest dla mnie najważniejsze i chcę wykorzystać ten czas, skoro jestem w domu “za dnia”. Zaczynam przebierać nogami… Ubieram się zatem odpowiednio i lecę gdzie mnie nogi poniosą… Trochę z celem, bo na to wyjście mogę przeznaczyć tylko godzinę, trochę bez celu, bo nie wiem jak daleko zabiegnę… Biegnę po chodniku, betonie, po leśnych ścieżkach, gdzie żółte plamy małych listków brzóz znaczą szlak. Mijam krzaki wciąż owocujących malin, mijam czerwone jeżyny, dla których słońce nie było łaskawe. Krótki kawałek  biegnę po piachu, bo wydmy zajmują ląd i trochę dłużej po miękkim dywanie igieł, zrzuconych przez sosny. Biegnę przez las nadmorski i wdycham jego bezpieczną wilgoć. Właściwie tam jest najlepiej. Najbliżej przyrody. Zatracam się miękkości podłoża i w widokach, a wewnętrzna radość rozpiera mnie tak, jakby właśnie wyrosły mi skrzydła...

Biegnę w pulsie mojej krwi,
Biegnę z wiatrem mego losu,
Biegnę lekko i bez planu,
Biegnę długo, biegnę chciwie,
Biegnę w rytmie oceanu,
Biegnę wdzięczna i szczęśliwa,
Bo słyszę głos –
głos wiatru, piasku i fal,
Co uspokaja mnie,
że właśnie tak miało być,
I mam nie pytać już,
bo tylko tak mogło być…
Mam nie pytać,
Bo tylko tak mogło być...

 
I mam czas tylko dla siebie. Na przemyślenia, na bycie wśród przyrody i z przyrodą. Słucham jak ptaki śpiewają (bo jeszcze śpiewają), słucham swoich kroków i bicia swojego serca. Nie słucham muzyki. Dwa razy założyłam słuchawki, raz bo szkoda mi było zostawiać “Sjestę” w Trójce, a drugi raz, bo chciałam spróbować jeszcze raz, bo “może mi się wydawało…”, ale trochę szybszych utworów. Wyłączyłam po 15 minutach i, jak dotąd, więcej do słuchawek nie wróciłam.
W połowie drogi, podbiegając jedną z prostopadłych do mojej ścieżki i morza dróżek, nagradzam się widokiem na morze. Nabieram tam powietrza, sił błękitu wody i nieba i wracam na moje ukochane igliwie szlakiem w kierunku domu. Wracam mokra, ale szczęśliwsza. Od razu jeszcze więcej mi się chce. Biegam, bo chcę.

Czasem w trakcie takich biegów wymyślam nowe połączenia smakowe, albo znajome ciasta dzielę na pół i łączę w osobliwy sposób. Nie zawsze udaje mi się te pomysły zrealizować, bo doba nie chce się rozciągnąć, ale czasem te pomysły wchodzą w życie.
Tym razem orkiszowe kruche ciasto, jabłka i mus dyniowy. Dla tych, którzy nie wiedzą czy upiec tartę dyniową, czy szarlotkę propozycja dwa w jednym. Z łyżką kwaśnej śmietany, albo gałką lodów waniliowych i herbatą earl grey. Umm… przepyszne!

Tarta jabłkowa z dynią (3)

Tarta dyniowa z jabłkami

Ciasto:
2,5 szkl. maki orkiszowej, albo 3 zwykłej pszennej
200 g smalcu (albo masła 82%)
dwie duże szczypty soli
1 łyżka cukru
jajko
5 łyżek lodowatej wody (jeśli potrzeba)
Składniki połącz i wstaw do lodówki na 1/2 do 1 godziny. Następnie piekarnik rozgrzej do 180 stopni C. Ciastem wylep formę do tarty, przykryj papierem, posyp groszkami ceramicznymi bądź fasolą i piecz 10 min. Wyjmij. Odstaw.

Warstwa jabłkowa:
5 jabłek pokrojonych w kostkę
3 łyżki masła
1/2 szklanki brązowego cukru
szczypta soli
1/2 łyżeczki cynamonu
2-4 łyżki wody (w zależności od jabłek jeśli potrzeba)
Jabłka podsmaż na maśle, dodaj cukier, cynamon i sól. Smaż mieszając delikatnie tak, aby jabłka nie straciły kształtu. Odstaw

Warstwa dyniowa:
1,5 szklanki purée z dyni
1 szklanka brązowego cukru
2 duże jajka
3/4 szkl. kwaśnej śmietany
szczypta soli
1 łyżeczka cynamonu
1/4 łyżeczki imbiru
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
Połącz wszystkie składniki i odstaw.

Teraz na ciasto kruche wyłóż jabłka, wyrównaj powierzchnię i wylej na jabłka mus dyniowy. Piecz 1 godzinę, ale po 45 min sprawdź, bo może już jest upieczone. Mus dyniowy powinien się ściąć, ale nie powinien zostać wysuszony.
Lekko ostudź. Podawaj jeszcze ciepłe, albo całkiem zimne.

Tarta jabłkowa z dynią (5)


niedziela, 26 października 2014

Tych miasteczek nie ma już… Łatwe ciasto orkiszowe z dżemem malinowym


kruche z dżemem malinowym (1)

Tych miasteczek nie ma już… Oglądam fotografie starego, przedwojennego Kołobrzegu i zachwyt goni zachwyt (TUTAJ i TUTAJ).

Okrył niepamięci kurz
Te uliczki, lisie czapy, kupców rój
Płotek z kozą żywicielką
Krawca Szmula z brodą wielką
Co jak nikt umiał szyć ślubny strój.

kolberg-strandschloss2-kolberg

Mam żal do tych, którzy w uzdrowisku wydają pozwolenia na budowę nowoczesnych budowli. Wolę zakamarki i wieżyczki. Mam żal do tych, którzy nie odbudowali Pałacu (Domu) Zdrojowego – Strandschloss, który dziś mógłby być wizytówką mojego miasta na miarę sopockiego Grand Hotelu. Ówcześnie skutecznie konkurował z Biarritz i Monaco. Szkoda, że PRL-owskie władze miały tak ograniczone umysły, wolały zbudować bezczelny betonowy gmach na głównej plaży, niż przywrócić utracone piękno, bo Dom Zdrojowy po wojnie został w nawet jeszcze większym kawałku niż nasza Bazylika, która tak wyjątkowo została odbudowana. Zatem mamy wczasowisko, a nie uzdrowisko. Wolę modelowy rodzaj uzdrowiska z domem zdrojowym, parkiem i sanatoriami, ale może zbyt wiele wolę…??? Pomijając powojenne ciasne umysły, ostatnio załamuję serce i ręce nad miastem, które mnie zaadoptowało (meldunek od dwóch lat to już poczucie swego rodzaju przynależności). Spaceruję ja sobie kilka dni temu po ulicach Kołobrzegu, podziwiam kamienice, które epatują przedwojennym pięknem i na każdym kroku dostrzegam... aptekę. Na jednej, niezbyt długiej, ulicy nawet trzy. Podczas jednej, półgodzinnej wędrówki, naliczyłam ich 7, a jest ich 28. Podobno kiedyś były dwie. I wystarczyło. Czy to normalne…??? Najbardziej przykuło moją uwagę miejsce, gdzie jeszcze tak niedawno była pasmanteria. Teraz apteka. Natychmiast zaczęłam snuć analogię do życia w stylu “dawniej było lepiej”, bo przecież, mówiąc tak bardzo na skróty, kiedyś robiliśmy na drutach, teraz kupujemy lekarstwa. Kiedyś, co prawda, to robienie na drutach, te czapki, szaliki i skarpety snute przez moją, i Wasze mamy, oraz grono licznych babć i zaprzyjaźnionych sąsiadek, to była konieczność, to było sprawienie dziecku czegoś nowego, to był szalik darowany “pod choinkę”, to było wypróbowywanie nowego wzoru… To była swego rodzaju terapia, którą wtedy, w życiu nikomu nawet na myśl nie przyszłoby terapią tego nazywać. To była oczywista oczywistość. Kiedyś druty, szydełka i włóczka, teraz bezsens życia i… pigułka… Na serce, na szczęście, na ładny brzuch… Smutne, że tak zmieniamy rzeczywistość. Wielki przemysł farmaceutyczny kwitnie, a my stajemy się coraz smutniejsi, samotni i chorzy. SZKODA, ale tak działa system.  Szczęśliwie jednak odradza się duch w narodzie, bo internet pełen jest osób, które w cudowny sposób splatają i dziergają te prawe i lewe oczka. Szydełkowanie i robienie na drutach znajduje coraz więcej zwolenników. Na pewno nie jest to tak powszechne jak dawniej, jednak wraca i to cieszy. Szczęście, że są tacy, którzy żyją tu i teraz i potrafią szukać piękna, znajdować je w małych rzeczach i tworzyć to piękno. Może tak prędko nie wyginiemy... ;)

Dziś łatwe ciasto z dżemem z ostatnich zebranych malin. Orkisz pachnie miodem, a maliny dobrymi chwilami i ostatnimi dniami ciepłej złotej jesieni, która minęła.

kruche z dżemem malinowym (2)

Ciasto kruche orkiszowe z dżemem malinowym

125 g stopionego masła
100g cukru
1 jajko plus 2 żółtka
300g mąki orkiszowej (albo pszennej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
120g dżemu malinowego

1. Piekarnik nagrzej do 180°C.
2. Jajka z cukrem ubij jak na biszkopt (tak, aby cukier się rozpuścił). Dodaj stopione masło, i proszek zmieszany z mąką. Ciasto wstaw do lodówki na 1/2 godz. Następnie podziel na dwie części – jedna większą, drugą mniejszą. Większą wylep blaszkę, mniejszą rozwałkuj, wykrój paski. Na wylepiony spód wyłóż dżem, na wierzch ułóż paski. Piecz 25 min. Po lekkim przestygnięciu dla urody możesz posypać cukrem pudrem.

maliny


poniedziałek, 20 października 2014

Sezonowość. Papryka - mój październikowy przyjaciel.


czerwona papryka  (14)

Jesień. W zasadzie nie dzieje się nic, a tyle się dzieje... Co roku zdumiewa mnie piękno jesieni. I tak jak wielką uwagę przywiązuję do jesiennych kolorów przyrody, tak wielką estymą darzę stonowaną estetykę jesiennych ubiorów. Jesienią kocham patrzeć na starsze, szczupłe panie w pięknie skrojonych klasycznych trenczach. Najlepiej subtelnych beżach, czy tez innych naturalnych, lekko przygaszonych kolorach. Do tego delikatny kapelusik, czy mocniej osadzony beret w podobnym do płaszcza kolorze i na przykład ciepło powiewający żółty, czy pomarańczowy szal albo też miła oku kratka. W komplecie spokojna torebka, uśmiech lub pogodne zamyślenie. Klasyka, prostota i schludność - bo taki spokój trzeba umieć nosić... Na szczupłych starszych panów w płaszczach, czy kurtkach elegancko odszytych też lubię patrzeć. Taki np. na czarno ubrany pan w beretce, albo kaszkieciku do tego z parasolem i powyższą panią pod ręką. Sam smak.

Jesień. Chodzimy na grzyby, pieczemy szarlotki, gotujemy zupy dyniowe, zaczynamy cieszyć pieczonymi kasztanami i grzanym winem. I chociaż jesień króluje już na dobre, to wciąż jest niezwykle przytulnie, bo dzień po dniu świeci słońce. Grzeje i złoci i… nie ma końca moich i pewnie Waszych zachwytów, bo choćby takie niedzielne (19.10…!) 20 stopni na termometrze. Anomalie, czy tak było zawsze…? Już sama nie wiem, ale cieszę i wyprowadzam się na spacer i na wybieganie, bo to słońce i ciepło daje moc, daje energię i… unoszenie się nad ziemią i… zachwyt, a nawet głupawy uśmiech do samej siebie. A może nie taki znowu głupawy skoro inni biegający się od-uśmiechali Uśmiech. W innym przypadku udawaliby, że nie widzą..., prawda...???

Jesień. Zbieramy jabłka, bez których nie ma życia i sprzątamy szklarnię. Cieszymy się z papryki, bo po pomidorach już ani śladu. A jak dodać do tego wiadomość, że w papryce jest pięciokrotnie więcej witaminy C niż w cytrynie, to jeść i chrupać dzień w dzień. Ja jem ją jak jabłka, ale to już kiedyś pisałam. Poza tym siedzi w niej wit. A i karoten, czyli zdrowe oczy i piękna skóra. Zatem kupujemy, jemy i… oglądamy poniższe paprykowe reminiscencje.

czerwona papryka  (4)czerwona papryka  (2)czerwona papryka  (3)czerwona papryka  (5)czerwona papryka  (6)czerwona papryka  (7)
czerwona papryka  (9)

Moje paprykowe propozycje możesz znaleźć tutaj:
http://kuchniapelnasmakow.blogspot.com/2013/10/papryka-czekoladowa-nadziewana-kasza.html

czekoladowa papryka faszerowana kaszą gryczana i kurkami w sosie śmietanowym (6)

i tutaj :
http://kuchniapelnasmakow.blogspot.com/2011/10/faszerowana-pieczona-papryka.html

IMG_5791-2

wtorek, 7 października 2014

Fioletowa jesień na rowerze i lody winogronowe


lody winogronowe (9)

Chrupie jesień buczynę i orzechy, które spadają jej wprost pod nogi. Częścią napycha sobie kieszenie, aby starczyło na dłużej,… a później biega po parku szeleszcząc liśćmi. Śmieje się jak szalona oglądając prześwitujące przez liście słońce, a każdy zauważony nowy czerwony liść jest powodem jej zachwytu. Nonszalancja i porządek istnieją w niej jednocześnie, więc po radościach przychodzi czas na obowiązki , zakasuje zatem rękawy i fioletowe śliwki oraz ostatnie jeżyny przerabia na ciasta, powidła i konfitury. Nie za dużo tak tylko, troszeczkę. Później sprząta szklarnię i zwozi dynie z ogrodu. Póki sucho, ozdabia nimi taras i parapet kuchenny. A kiedy już wszystko przerobi… przerwę sobie robi. Ubiera się zwiewnie, zakłada płaszczyk w kolorze śliwkowym i wsiada na rower z wiklinowym koszykiem. Decyduje się na najpiękniejszą ścieżkę rowerową Pomorza Zachodniego (luknij TUTAJ) i mknie wzdłuż wybrzeża. Pokonując delikatne wzniesienia cieszy się wolna chwilą i morzem, które prawie cały czas ma w zasięgu wzroku. I dobrze jej, i ciepło jej. I nie jest sama, mijani znajomi machają i pozdrawiają. Niektórzy robią jej zdjęcia widząc jak promienieje i śmieje się świetliście, a uśmiech ma tak fotogeniczny, że aż nie chcę się wierzyć, że uśmiechać można się tak soczyście. A ona śmieje się i cieszy TĄ chwilą, a jednocześnie ma świadomość kruchości życia. Cieszy się swoim TU I TERAZ, ale wie, że to nie trwa wiecznie. Śmieje się, bo w myślach tworzy listę wdzięczności za to, co ma, za Tych, których ma.

lody winogronowe (1)

Kiedy ona tak jeździ i cieszy się każdą chwilą, ja idę jej pomóc i zrywam winogrona, nadszarpnięte pierwszym (lekkim, ale jednak) przymrozkiem. Zabieram je ze sobą, później robię sok i.. lody, które już dawno chciałam zrobić. Znalazłam je u Anny-Marii, w Kucharni a Ona na blogu Hungry Ghost. Nie dodawałam jednak rozmarynu. Nie mam sorbetiery (a wciąż mi się marzy...) i czasu, aby miksować lody, bo robiłam je wieczorem, ale to niczemu nie przeszkodziło - ani smakowi, ani konsystencji.  Lody są fantastyczne! Polecam!

Lody winogronowe2Lody winogronoweLody winogronowe1lody winogronowe- concord (17)

Lody winogronowe (Concord Grape Ice Cream)

2 szklanki śmietanki 30%
1 szklanka mleka
1 3/4 szklanki cukru
1/4 szklanki wody
8 szklanek winogron odmiany concord
4 żółtka
szczypta soli

1. Umyte winogrona przełóż do dużego rondla, zalej wodą i trzymaj na małym ogniu aż zaczną się gotować. Ugnieć grona przy pomocy drewnianej łyżki, by popękały i puściły jak najwięcej soku.  Kiedy zmiękną zdejmij z ognia.
2. Następnie odcedź dokładnie na gęstym sicie. Otrzymany w ten sposób sok odstaw do zupełnego wystudzenia.
W tym czasie do drugiego, mniejszego rondla wlej śmietanę, mleko i dodaj połowę cukru - podgrzewaj delikatnie na małym ogniu. 
3. W misce ubij żółtka z resztą cukru. Podgrzaną masę śmietanową wlewaj stopniowo do żółtek ubijając tak, by wszystko dokładnie się połączyło, a następnie wstaw ponownie na mały ogień i cały czas mieszając czekaj aż masa delikatnie zgęstnieje (będzie jak płynny budyń). Zdejmij z ognia i połącz z wystudzonym sokiem winogronowym-odstaw do całkowitego wystudzenia.
4. Przelej do pojemnika, w którym będziesz mrozić i wstaw do zamrażarki.

EWENTUALANIE  1: Co godzinę miksuj przez 4-5 godz., czyli 4, albo 5 razy, aby nadać lodom puszystości.
EWENTUALANIE  2: Uśmiech:  Przelej do maszynki do lodów i postępuj dalej według wskazówek producenta. 

Lody winogronowe4Lody winogronowe3