piątek, 28 stycznia 2011
Pora na zupę z pora
Zatem mamy piątek. Ulubiony dzień wielu, a może wszystkich. Dziś wyjątkowo jestem wcześniej w domu. Do tego słońce i niebieskie niebo - tak bardzo wyczekane. Ja też bardzo lubię piątek ( zwłaszcza tak słoneczny jak dziś), bo przecież następnym dniem upragniona sobota i niedziela (a później poniedziałek, ale to już wiecie:)). Piątek i wreszcie obiad w domu. Bo w tygodniu to pędzę i gnam i jem raczej “w locie” (przyrządzając sałatkę z tego co mam w lodówce), albo w pracy, więc czasu na własne smaki zostaje niewiele. Piątek jest już taki bardziej domowy. Choć nie zawsze – wiadomo… Zatem dziś pora na pora i na zupę z porów – dla mnie konkret bo syci, jak żadna, dla innych tylko wstęp do dalszej konsumpcji. Jest specyficzna, bo z dodatkiem mleka (ja lubię to najbardziej tłuste, bo ograniczać to możemy choćby batoniki, a nie procenty w mleku;)), ale tego akurat nie czuć w smaku. Jest wyjątkowo delikatna i co często istotne, robi się ją niezwykle szybko. Powinniśmy do niej użyć tylko białych części porów, ale mnie zawsze szkoda wyrzucać te zielone aromatyczne liście i siekam ich trochę dodając pod koniec gotowania, co ożywia blady kolor zupy. Może i wam posmakuje. Zachęcam nie tylko w piątek :).
Biała zupa porowa
2-3-4 pory( tak naprawdę proporcje porów i ziemniaków zależą od Ciebie) – im więcej tym gęstsza zupa
1/2 kg ziemniaków - najlepiej małe, wtedy ładnie można pokroić je w talarki
1 szklanka mleka
sól, biały pieprz
2,3 łyżki masła
2 szklanki wody
Na patelni rozpuść masło. Pory pokrój w talarki i podduś. Ziemniaki pokrój w plastry i ugotuj z wodą i szklanką mleka. Jak ziemniaki będą miękkie, dodaj pory z patelni. Przypraw do smaku solą i białym pieprzem. Można podawać z grzankami podsmażonymi na maśle. Ja zwykle jem samą zupę, bądź z chrupkim chlebkiem.
Smacznego!
Udanej soboty i niedzieli, Kochani!
wtorek, 25 stycznia 2011
Pochwała poniedziałku i babeczki czekoladowe
Ostatnio lubię poniedziałki. Może dlatego, że pracę zaczynam popołudniu. Może trochę właśnie dlatego. Ale poniedziałek to wejście w nowe. Nowy rozdział, nowa szansa – na sukces, na wygraną, na sprawdzenie siebie, na jakieś dokonanie lub dokonanko. Z poniedziałkiem trochę jak z Nowym Rokiem. Postanowienia i oczekiwania. To jedna siódma naszego życia. Gdyby tak wszystkie policzyć mojemu dziadkowi, który w zeszłym tygodniu skończył 90 lat, wyszłoby... bardzo dużo tych poniedziałków. Jeszcze niedawno chciał pożyć do setki, teraz mówi, że te piętnaście to szybko zleci… Lubię te jego postanowienia i oczekiwania. Choćby w stosunku do samochodu, który coś mu się buntuje, a tu żonę (nową - od dziesięciu lat…!!!) do lekarza trzeba wozić... Będzie dobrze, nawet musi być - i u niego i u mnie - bo śniło mi się, że spałam w pokoju pełnym pięknych kwiatów. Mnóstwo zielonych liści różnych kształtów i mnóstwo różowych tulipanów przeróżnych odmian! Mówię Wam – pięknie było! Niby nie wierzę w gusła i zabobony, ale… dobrze mieć taki kolorowy sen. Zielony - wiadomo - kolor pełen dobrych myśli – a tulipany przybliżają wiosnę.
Wczoraj wróciłam ze szkolenia. Też było piękne. Dziś wydaje się, że to snem, ale mięśnie mówią co innego:). Zaangażowani ludzie, super współpraca, dużo siły i dużo uśmiechów, wielka energia i świetna zabawa! Lubię takie spotkania. Cieszę się nową siłą, z którą wchodzę w stare schematy. Cieszę się każdym poniedziałkiem i każdym wchodzeniem w nowe. Nowe myśli, nowa siła, nowe wiadomości i inspiracje… A do tego zima znów się pokazała. Widzieliście? Mnie chłostała śniegiem z deszczem całą drogę. Brrr…! Było paskudnie! Ciągle wycieraczki i płyn do spryskiwaczy aż… się skończył:(. Kiedy jednak rano zobaczyłam świeży śnieg, który spokojnie przysiadł na drzewach i błyszcząc w słońcu otulał skwerki , znów ją polubiłam, bo to jeszcze tylko trochę…, przecież już są tulipany – wiosna przyjdzie w swoim czasie:).
W oczekiwaniu na nią piekę babeczki korzenne, które przypominają brownie (i są swego rodzaju wspomnieniem sobotniego brownie u Moni – pyszne było…!). Umilają oczekiwanie. Sprawdziłam – umilają naprawdę:). Chcecie? Bardzo czekoladowe i bardzo intensywne(nie dla tych, którym tylko mleczna w głowie, ale…śmiem twierdzić, że Ci właśnie, po zjedzeniu tych babeczek, przywrócą czekoladzie czarnej należne jej miejsce). Dodatek korzennego syropu to, jak dla mnie zdecydowanie zimowo – śniegowy smak. Nawet jeśli nie chcecie, bo od poniedziałku macie mnóstwo postanowień… ( trzymam kciuki…!), to popatrzcie i miłego tygodnia, Kochani!
Czekoladowe babeczki z korzennym syropem (whiteplate)
12 sztuk wielkości muffinów
110 g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
65 g kakao, ciemnego
1/2 łyżeczki soli morskiej
185 g miękkiego masła
225 g cukru trzcinowego muscovado (ciemny cukier)
85 ml śmietany kremówki
2 jajka
50 g gorzkiej czekolady, startej na tarce (najlepiej czekolady 70-90%)
Syrop korzenny:
100 g nierafinowanego cukru trzcinowego złocistego
100 g wody
1/4 łyżeczki tartej gałki muszkatołowej
1/2 laski cynamonu, złamanej na pół
1/8 chilli w proszku
Syrop:
Wszystkie składniki umieścić w garnuszku. zagotować, zmniejszyć ogień i gotować 5 minut. Zdjąć z ognia i odstawić na ok. 15 minut.
W misce połączyć: mąkę, kakao, sól i masło. Rozetrzeć aż powstaną okruchy. Dodać cukier i wymieszać.
Śmietanę wymieszać z jajkami i 85 ml wody. Dodać do masy, połączyć (można też zmiksować, masa jest początkowo dość zbita).
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Formę do muffinów wyłożyć papilotkami lub pergaminem pociętym na kwadraty o szerokości 15 cm.
Wypełniać je masą do 3/4 wysokości. Wierzch obsypać gorzką czekoladą startą na tarce.
Wstawić do piekarnika i piec ok. 30 minut (autor radzi piec 12-17 minut, moje muffiny piekły się 30).
Po upieczeniu lekko przestudzić i jeszcze ciepłe polewać syropem korzennym. Odstawić do ostygnięcia.
Smacznego!
czwartek, 20 stycznia 2011
Tu i Tam czyli terrina trójkolorowa warzywna
Już żyłam w oczekiwaniu na spokojną, domową sobotę. Miałam się zająć choinką, która rozpościera swe zielone, już lekko podsuszone łapy między kuchnią a pokojem. Schować bombki i lampki, a zieloną królewnę, której świetność już minęła, wynieść i zapomnieć o niej na kolejny rok. Później w planie było jakieś dobre, szybkie ciasto. I długie czytanie w spokoju, które odkładałam na ten wolny dzień. Miałam… ale, no cóż…, nie każdego dnia dostaje się zaproszenie do wspólnego, sobotniego “pichcenia”! Niech tam choinka sobie dojrzewa, przyjdzie i jej kolej, ciasto innym razem razem, a książki… w międzyczasie. Zatem dostałam zaproszenie od Ani- Amber do wspólnego cyklu Tu i Tam, który tworzy w raz z Anną-Marią i… muszę powiedzieć, że wyzwanie było spore, bo jak to, terrina?
Ja jeszcze nigdy nie robiłam terriny…! Pewnie, że się nie przyznałam…:), ale przejrzałam swoje książki i przeróżne przepisy i okazało się, że mam:). Cudowny, kolorowy przepis, w sam raz na tę okazję. Zaraz później, a właściwie w trakcie, okazało się, że w tę samą sobotę chce przyjechać moja Mama z siostrą… Cóż było robić… Chciałam jednego i drugiego, tylko jak to pogodzić…? Pomyślałam, że zaproponuję im taki maleńki kuchenny tłok jak… w domu;). Zechcą – nie zechcą…??? Przyjechały przed południem. Najpierw jednak była kawka i różne ważne sprawy, a około godziny 13 opowiedziałam im o zaproszeniu mnie do Tu i Tam. Dziewczynom spodobał się pomysł i wzięłyśmy się ochoczo do pracy:). Zatem TU dwie pary oczu niebieskich, jedna zielonych, trzy różne wykroje ust i sześć par rąk… Do tego świadomość, że gdzieś TAM Amber i Anna-Maria i może jeszcze Ktoś* (kto jest dla mnie niespodzianką)… czyli drugi podobny zestaw rąk, oczu i ust, choć nie w jednej kuchni. Co z tego wyszło zobaczcie sami:). Powiem tylko, że było pyszne i pewnie to powtórzymy przed świętami Wielkanocnymi, bo wspaniale nadaje się na świąteczne śniadanie. Wiem, że jeszcze u niektórych zima i śnieg trzyma, a u innych niektórych podobno (…?) jeszcze spadnie, a ja tu o Wielkanocy wspominam, ale uważam, że przepis w sam raz na taką okazję, albo bez okazji:) . Smak brokułów wyraźny (szpinak w odległym tle), marchewki słodki i kalarepki… kalarepkowaty, ale wszystkie razem tworzą spójną całość. Próbowałyśmy z gęstym octem balsamicznym oraz z chrzanem śmietankowym. To drugie połączenie bardziej współgra, ale i tak zgodnie stwierdziłyśmy, że najlepsze jest bez sosów. Można podawać na ciepło i na zimno.
Polecam!
Trójkolorowy pasztet wegetariański – terrina (źródło:Biblioteka poradnika domowego)
300g szpinaku niewielki brokuł
300g marchewki
300g kalarepki( jedna średnia)
2 czubate łyżki czerwonej soczewicy
2 cebule
6 jaj
6 łyżek pszennej mąki razowej
150g masła
2/3 szklanki śmietany18%
2 łyżki olivy
3 łyżki startego parmezanu
2 ząbki czosnku
czubata łyżka posiekanego koperku
kurkuma
łyżeczka soku z cytryny
mielony imbir, gałka muszkatołowa, cukier, sól, biały pieprz
1.Brokuł podzielić na różyczki. Marchew, cebulę i kalarepkę obrać i pokroić w większą kostkę. Przygotowane warzywa ugotować na parze.
2. Soczewicę ugotować w niewielkiej ilości wody( mieszaj i próbuj, gotuje się bardzo szybko-E.)
3. Szpinak pokroić( jeśli trzeba)i udusić z odrobiną masła, soli i zmiażdżonym ząbkiem czosnku.
4. Obie cebulę i drugi ząbek czosnku posiekać, zrumienić na olivie, przestudzić i wymieszać z rozkłóconymi żółtkami, śmietaną, parmezanem i roztopionym masłem. Powstałą masę jajeczną podzielić na trzy równe części (włożyć do trzech różnych miseczek)
5. Jedną część zmiksować z osączonymi brokułami i szpinakiem, przyprawić do smaku solą, pieprzem białym i szczyptą gałki muszkatołowej.
6. Drugą zmiksować z marchewką i soczewicą, przyprawić kurkumą, cukrem( dałam jedną czubatą łyżkę), sokiem z cytryny, solą i imbirem.
7. Trzecią część zmiksować z kalarepką i koperkiem, przyprawić solą i białym pieprzem.
8. Z białek ubić pianę, podzielić ją na 3 równe części i wymieszać z trzema masami.
9. W natłuszczonej podłużnej formie układać kolejno masy: szpinakową, marchewkową i kalarepkową. Ja wzięłam dwie formy keksowe o wymiarach: 25x11cm
10. Przykryć folią aluminiową, wstawić do większego naczynia z gorącą wodą* i piec 60 min. w temp 180 stopni. Gotowy oziębić.
*- Jedną formę wstawiłam do kąpieli wodnej, drugą postawiłam normalnie na kratce, jak ciasto, obie formy przykryłam cienką folią aluminiową – w wyglądzie i smaku nie widziałam różnicy, czas pieczenia taki sam – E.
* - dopisek poźniejszy: to Natalia z Natalia Wine
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Czas jak sfilcowany sweter i pesto Genowese na celowniku-Dni Kuchni Włoskiej
Sekundy, minuty, godziny, dnie, miesiące, zegarki, kalendarze… Nauczyliśmy się postrzegać i odmierzać czas dzieląc go i niejako próbując zamknąć w ryzach, w określonych ramach. Ale te wysiłki są bezskuteczne, on i tak biegnie zawsze tak samo. Skraca, umyka i filcuje się jak sweter wyprany w zbyt wysokiej temperaturze. A z biegiem lat jakby przyspiesza. Codziennie 720 minut, w każdym tygodniu 168 godzin. Ile może my w to wpleść złości i złych myśli a ile szczerych uśmiechów, ile dobrych spojrzeń, ile serca włożonego w to, co wykonujemy w czasie, który i tak upływa…
Będąc dzieckiem zupełnie inaczej postrzegałam czas. Dzień był niepodobny do dnia, wszystkiego byłam ciekawa, a po piątku był szóstek. Dni pochmurnych nie było nigdy, a każda minuta była szczęśliwa. Chociaż było też tak, że pół godziny w poczekalni u dentysty było wiecznością i powolnym umieraniem, a pół godziny zabawy trwało jak “mgnienie oka”. Pierwsza klasa, pierwszy tornister z Bolkiem i Lolkiem, pierwszy zeszyt, pierwszy piórnik, fartuszek, juniorki (…!!!), pierwsza Fajna Pani ( bo ta z “zerówki” była do bani…), pierwsze koślawe “A” napisane niewprawną ręką, pierwsza celebracja wszelkich świąt, pierwsza kolonia w Zawichoście, pierwsze ważne egzaminy, wreszcie Ariel -pierwsza miłość…:). Ciągle było COŚ, ciągle było zajęcie i koncentracja, fascynująca nauka i fascynująca zabawa, ciągle była siła i zero zmęczenia. Potrafiłam skakać, biegać i wciąż było mi mało. Teraz też skaczę, biegam i… ciągle mi mało, ale inaczej postrzegam czas. Już co raz mnie tych “pierwszych razów”, ale i tak jeszcze tyle rzeczy i spraw, które chciałabym zrobić, nauczyć się, tyle miejsc, które chciałabym zobaczyć, tyle smaków, które mogę poznać tylko tam. Tyle jeszcze pysznych ciast do upieczenia po raz pierwszy, tyle książek... Czasu mi trzeba przede wszystkim…! Czasu na te moje chcenia i oczekiwania, czasu na moje fascynacje…
Zatem znajduję chwilę, bo dosłownie tyle to trwa, i robię moje pierwsze pesto - pesto genovese. Robię, bo uwielbiam, a zawsze kupowałam. Mój pierwszy pyszny raz z pesto. Przepis na nie podała Usagi, a jest on celebracją Dni Kuchni Włoskiej, które obchodzimy 17-18 stycznia. Dni włoskich specjałów obchodzimy po raz czwarty, a celem jest oczywiście promowanie oryginalnej kuchni włoskiej, aby tradycyjne receptury nie zagubiły się w chaosie przeróbek. W roku 2010 na celowniku znalazł się spaghetti alla bolognese - danie, nie mające nic wspólnego z oryginalnym sosem tagliatelle al ragù z Bolonii. Ponad 400 restauracji na całym świecie zaserwowało w tym dniu danie według tradycyjnego przepisu. W tym roku akcja toczy się przeciwko Pesto alla Genovese, a więc wszelkim odmianom i modyfikacjom oryginalnego Pesto Genovese. W oryginalnym pesto powinny się znaleźć: bazylia, czosnek, orzeszki piniowe, ser Grana Padano lub Parmigiano Reggiano, oliwa extra virgin i kilka ziarenek soli morskiej.
Składniki:
- 100 g świeżej bazylii (najlepiej oryginalnej Genovese)
- 30 g orzeszków piniowych*
- 60 g świeżo startego dojrzałego sera Parmigiano Reggiano lub Grana Padano
- 2 ząbki czosnku
- 10 g soli morskiej (dodawaj stopniowo, smakując, aby nie przesolić- E.)
- 80 ml oliwy extra virgin
- moździerz i tłuczek
Liście bazylii umyć w zimnej wodzie i osuszyć delikatnie ręcznikiem papierowym. W kamiennym moździerzu utrzeć liście bazylii, ząbki czosnku i orzeszki piniowe. Dodać sól oraz starty ser i dalej rozcierać kolistymi ruchami dodając od czasu do czasu trochę oliwy, aż do otrzymania bardzo gładkiego, kremowego sosu.
Pesto nie powinno zawierać grudek, nie powinno być także płynne - oliwa powinna zostać w całości zaabsorbowana. Pesto nie powinno się przygotowywać zbyt długo, żeby się nie utleniło.
W ten sposób otrzymamy około 300 gram pesto.
Do pesto nie powinno się używać blendera, który zamiast rozgniatać listki bazylii, tnie je na drobno, co może obniżyć aromat pasty.
Można przechowywać w lodówce do 3 tygodni.
Smacznego!
czwartek, 13 stycznia 2011
Nalewka Bożonarodzeniowa
W trakcie przygotowań świątecznych obiecałam wspomnieć o nalewce Bożonarodzeniowej. Znalazłam ją na cin-cinie już w zeszłym roku. Moim sercem zawładnęła sama nazwa. Tak, jak podobało mi się wcześniejsze wstawianie ciasta na pierniczki, tak spodobało mi się i takie przygotowanie suszonych owoców w alkoholu. I oczywiście późniejsza degustacja obiecanego smaku. Zatem spisałam, zakupiłam składniki i wstawiłam ogromny słój z tymi pysznościami do szafki. Do składników cin-cin-owych dodałam jeszcze inne. Miałam zapomnieć o nim na miesiąc, ale co jakiś czas podglądałam, bo sam widok był obiecujący. Na święta nalewka miała być gotowa.
Po przepisowym czasie nadeszła chwila próby… I… smak wykrzywił mi buzię w wielki grymas… Bezczelna wódka…:(. Nie lubię alkoholu w czystej postaci, a miałam wrażenie, że próbuję właśnie takiego, z lekką nutką suszonych owoców. Dla mnie nie było to czymś, czego można spodziewać się po bogactwie suszonych owoców. Dla mnie było to nie do przyjęcia… No właśnie…, bo wszystko jest kwestią smaku i oczekiwań. Ja oczekiwałam smaku owocowo - słodkiego z delikatnym alkoholem w tle. A było całkowicie odwrotnie. Postanowiłam zatem zostawić słój w szafce na dłużej, na… nie wiem kiedy będzie dobre. Próbowałam po miesiącu, po kolejnych dwóch… – to ciągle nie było to. Spróbowałam po roku, czyli przed minionym Bożym Narodzeniem, i… uśmiechnęłam się. To było to:) . Świąteczny smak i szlachetność sama w sobie. To wreszcie była Nalewka Bożonarodzeniowa. Pyszna – słodziutka, z ogromnym bogactwem smaku suszonych owoców i zdecydowanym alkoholem, ale w tle. Próbowałam ją samą. Próbowałam nawet do herbaty…. Pycha! Gdyby taką podawali zakopiańscy górale to… tylko na nalewkę jeździlibyśmy zimą w góry.
Najlepszy czas aby ja wstawić. Na czas przyszłych zimowych świąt będzie “jak znalazł”. Polecam!
Składniki
100 g daktyli (nie przekrajać)
100 g suszonych moreli
100 g suszonych śliwek
100 g wyłuskanych orzechów włoskich
100 g suszonej żurawiny 100 g rodzynek 100 g fig
50 g kandyzowanego imbiru ( jeśli ktoś nie lubi , można dać tylko 1/2 albo 1/3 tej ilości, ale imbir delikatnie zaostrza smak) 1 pomarańcza, sparzona i pokrojona w plastry
2 laski cynamonu, 4-5 szt. goździków (nie więcej)
250 g cukru ( dałam ok 3/4 szkl. cukru brązowego i to był bardzo dobry pomysł )
1 l wódki
SŁÓJ 2 –2,5 litra
Przygotowanie: W garnku podgrzej cukier, 3 łyżki wody i 100 g wódki. Mieszaj aż się rozpuści, nie doprowadzaj do wrzenia. Ostudź. Dolej resztę wódki i dokładnie wymieszaj, aby rozpuścić cukier. Bakalie ułóż w słoju naprzemiennie w podanej wyżej kolejności. Przekładaj je plastrami pomarańczy. Na wierz połóż imbir, cynamon i wciśnij goździki w pomarańcze. Zalej wszystko wódka z rozpuszczonym cukrem. Odstawić w ciepłe miejsce na rok.
Po upływie tego czasu przecedź nalewkę, przefiltruj, wlej do butelek i delektuj się całym jej bogactwem smakowym i bardzo świątecznym aromatem.
niedziela, 9 stycznia 2011
Rozkoszne żurawinowe ciasto ze Starbucks
Jak do tej pory cztery polskie duże miasta mają swojego Starbucksa – Warszawa, Wrocław, Kraków i Poznań. Kolejny podobno w Szczecinie. Byłam tylko w jednym z warszawskich i jakoś “na kolana nie padłam”. Padłam za to wcześniej, w berlińskim, przy karmelowym brownie z orzeszkami ziemnymi, bo smak był tak mój i tak idealny, że i… do dziś szukam przepisu…
Myślę, że gdybym pojechała do USA to ciastem, którego na pewno chciałabym spróbować, byłoby rozkosznie wyglądające ciasto żurawinowe Cranberry Bliss Bars. Podobno w okresie Bożego Narodzenia jest najbardziej pożądanym przez Amerykanów i najczęściej przez nich zamawianym deserem. Zatem nie mając w pobliżu żadnego Starbucksa, i tak naprawdę nieszczególnie za nim tęskniąc (no…, poza tym brownie, o którym wspomniałam, ale… do Berlina mam tylko 3,5 godz.) a uwielbiając żurawiny, spróbowałam zrobić to ciasto. Po przeczytaniu kilku recenzji, zrobiłam kilka modyfikacji i otrzymałam moje własne Cranberry Blisss Bary. Jeśli tylko będę miała okazję, porównam smaki... A jeśli Wy zrobicie to wcześniej, dajcie znać...
Tymczasem... pycha! - polecam:)
Cranberry Bliss Bars ze Starbucksa (zmodyfikowany na podstawie Food.com)*
Ciasto:
1 szklanka miękkiego masła
1 szklanki brązowego cukru
3 jajka
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego lub 2 łyżeczki ekstraktu pomarańczowego
1 łyżeczka mielonego imbiru (albo 1/3 szklanki drobniutko pokrojonego kandyzowanego imbiru)
1/4 łyżeczki soli
1 1/2 szklanki mąki 1 1/2 łyżeczki pr. do pieczenia (nie dałam-E.)
3/4 szklanki pokrojonych suszonych żurawin
170g białej czekolady pokrojonej na kawałki
Masa serowa:
110 g miękkiego serka typu philadelphia (użyłam 250g – E.)
3 szklanki cukru pudru ( użyłam nieco ponad 1 1/2 szklanki-E.)
4 łyżeczki soku z cytryny 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (użyłam 1 łyżeczkę-E.)
1/4 szklanki pokrojonych w kostkę suszonych żurawin (jeśli są małe, pozostawić w całości)
Polewa z białej czekolady(nawet nie podaję składników oryginalnych, bo niektóre nieosiągalne w Polsce i po swojemu):
100g białej czekolady 2-3 łyżki mleka Rozpuść w kąpieli wodnej (do garnczka wlej niewielką ilość wody, na to postaw metalową miseczką, która będzie opierała się o ścianki garnczka, ale nie będzie dotykała wody; do miseczki włóż czekoladę i mleko – mieszaj do rozpuszczenia);
Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
Przygotowanie ciasta: Tortownicę 26 cm (albo blachę ok. 23x33cm) wysmaruj tłuszczem. Mikserem utrzyj masło z brązowym cukrem. Dodaj jajka, wanilię, imbir i sól; dobrze połącz.
Stopniowo wsypuj mąkę, aż masa będzie gładka. Wyłącz mikser
Wrzuć pokrojoną suszoną żurawinę i białą czekoladę. Wymieszaj łyżką.
Wlej ciasto do tortownicy bądź prostokątnej blachy. Piecz 30 do 35 minut lub do momentu kiedy ciasto jest jasno brązowe przy brzegach.
Pozostawić do ostygnięcia.
Przygotowanie masy serowej: przy użyciu miksera połącz wszystkie składniki: ser, cukier puder, sok z cytryny i ekstrakt waniliowy
Gdy ciasto ostygnie (zimą stawiam na balkon-E.), rozłóż masę serową na wierzch.
Posyp pokrojoną w kostkę suszoną żurawiną ( i jeśli masz, garstką mrożonej żurawiny)
Polewa: włóż miękką czekoladę do plastikowego woreczka, delikatnie natnij rożek woreczka i rysuj “esy-floresy’.
Pozwól ciastu odpocząć przez godz. w lodówce.
Smacznego!
* ja swoje zrobiłam z połowy porcji i użyłam tortownicy 20cm
czwartek, 6 stycznia 2011
Zimowe ciasto żurawinowo - pomarańczowe z orzechami
Ostatnia mocno śniegowa i mroźna zima wydała nam się dziwnym “wybrykiem natury”. Nie do końca wierzyliśmy prognozom dotyczącym obecnej zimy dlatego, że poprzednie lata przyzwyczaiły nas do zim nijakich, bez mrozu, bez śniegu. Chyba dlatego wielu irytuje ta „prawdziwa zima” i zamieniają się w Smerfa Marudę... Choć są i tacy, którzy tą zimową zimą się zachwycają . Bo przecież saneczki, narty i wojna na śnieżki i… orzeł, albo anioł na śniegu. I jeszcze pokonywanie gór śniegowych… Jest tez ciepełko domu, książka, gorącą czekolada lub pyszne ciasto w zaciszu kocyka i lampki. Zwłaszcza dziś, w Święto Trzech Króli, bo wolne. Jest zima i musi być zimno. Po to miedzy innymi, żeby potem mogła przyjść piękna wiosna, po to, aby lato było pogodne i gorące, bez komarów i kleszczy. Aby jesienią były dobre zbiory jabłek. No i jeszcze żeby jesień była grzybna, proszę… Tak będzie, bo taka jest kolej rzeczy…
A teraz śnieg i śnieg. Całe góry śniegu u mnie nad… morzem:). Ja tam się cieszę, bo to nie jest codzienność. A jak pomyślę o tych prawdziwych zaśnieżonych górach, to już się chce jechać. Zakładać deski na nogi…Pojechałabym, oj pojechałabym… Dziś znów zaczęło sypać. W poprzek zaczęło. Najgorzej wtedy kiedy pod wiatr. I wtedy już człowiek ma wrażenie, że to tak ciągle pod wiatr… Ale nie jest źle. Tęsknię do nart i może mi się spełnią… i mam naprawdę pyszne ciasto z moimi ukochanymi żurawinami, które znalazłam u Lo. (ciasto znalazłam, nie żurawiny - żurawiny w zamrażalniku:)). I to jakie szybkie ciasto…! Myślę, że spokojnie można je zaliczyć, tak jak ostatnie muffinki, do kategorii: robione jedną ręką;). Zapraszam!
Ciasto żurawinowo - pomarańczowe z orzechami (Pistachio)
Cranberry orange bread
1/2 szklanki (50 g) orzechów włoskich grubo posiekanych
1 szklanka (120 g) świeżych lub mrożonych żurawin
2 szklanki (280 g) mąki pszennej
1 szklanka (200 g) białego cukru (dałam 180 – E.)
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1 łyżka startej skórki pomarańczowej
57 g masła, pokrojonego na kawałki
1 duże jajko lekko ubite
3/4 szklanki (180 ml) świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego (z 2-3 pomarańczy – E.)
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu z wanilii
Nagrzać piekarnik do 180 stopni.
W małej misce zmiksować jajko, sok i wanilię. W dużej misce wymieszać mąkę, cukier, proszek i sodę. Dodać masło i zmiksować całość do uzyskania kruszonki. Dodać masę jajeczną i miksować do połączenia składników. Dodać żurawiny i orzechy.Wymieszać delikatnie i wylać ciasto do wysmarowanej masłem formy keksówki. Piec 50-60 min.
Można polukrować lukrem z soku pomarańczowego, likieru Grand Marnier i cukru pudru. Ja nie lukrowałam.
Zostawiam Was w towarzystwie gór...:)
niedziela, 2 stycznia 2011
Retrospekcja 2010 i życzenia
Zatem weszliśmy w 2011. Chciałabym podziękować Wszystkim♥ , którzy tutaj zaglądają, podczytują i wypróbowują moje propozycje. Dziękuję za ciepłe spotkania w komentarzach i meilach, dziękuję za uśmiechy i budujące słowa, za Wasze reakcje na to, co robię. Dziękuję za Was, których poznałam dzięki mojemu blogowi. To wszystko sprawia, że dalej chcę się rozwijać i doskonalić, to wszystko rysuje mi uśmiech od ucha do ucha:). Z całego serca dziękuję za to, że jesteście. Zatem razem z Wami, moi Mili, wchodzę w nowe i chcę Wam życzyć wszystkiego najpiękniejszego na ten nowy rok. Niech będzie przepełniony miłością i zdrowiem...!
Niech każda chwila będzie pięknem i dobrocią! A nasze (Wasze i moje) marzenia, plany i sny niech spełniają się dzień po dniu...!
* Trzy pory roku na blogu za mną, a właściwie ta trzecia jeszcze trwa...