środa, 31 grudnia 2014

środa, 24 grudnia 2014

Dziś w mieście Dawida narodził się Wam Zbawiciel


życzenia na Boże Narodzenie

Moi Drodzy,

przed nami piękny czas i ściśle sezonowa Wigilia – coś co niezwykle cieszy, coś do czego tak długo się przygotowujemy i na co czekamy cały rok. Czas, w którym zazwyczaj jesteśmy w większych gronach, albo przynajmniej z najbliższą rodziną. I jeśli tak jest, jeśli tylko możemy tak spędzać te Święta, to pięknie, cieszmy się tym i doceniajmy, bo są też ludzie, którzy spędzają je w samotności. Nie myślałam o tym do zeszłego roku, kiedy to na Wigilię jechałam bardzo późno. Miałam dojechać dopiero na kolację. Podczas drogi słuchałam radia, jak zwykle Trójki, a tam było tyle telefonów od samotnych ludzi, że aż serce bolało. Samotnie spędzali Wigilię z różnych względów, ale uczucie osamotnienia oraz ból i łzy, które były tego wyrazem, chwytały i mnie za serce… Posyłałam za nich dobre myśli do Żłóbka… i teraz posyłam, bo nigdy nie chciałbym znaleźć się na ich miejscu. Mimo Tych Narodzin, to nie będą dla nich łatwe święta do przeżycia, ale niech maleńka Miłość będzie im nadzieją. Żeby jednak nie skończyło się tak patetycznie, to mam dla Was, moi Drodzy, i dla Was moi Drodzy osamotnieni wierszyk Magdy Umer:

"Zapada mrok.Święta o krok.
A o dwa kroki - Trzy Zmroki.
Gdy smutno Ci, pamiętaj…phi…
Święta to tylko trzy dni!”

Samego dobrego!
Najserdeczniej Was Wszystkich pozdrawiam!
Ewelina

wtorek, 23 grudnia 2014

Magiczne ciasto u progu zimy i na chwilę przed Bożym Narodzeniem


Magiczne ciasto (15)

Zatem już jest, ale nic się nie zmieniło. Dalej pada, wieje i gwiździ jak to mówią. Przyszła tylko astronomicznie, więc nawet wierzyć się nie chce, ale już od dziś jest z górki..! Dnia zaczyna przybywać. Co prawda Wigilijny dzień będzie dłuższy jedynie o jedną minutę, to… zawsze coś. Póki co kupiłam choineczkę. Chciałam małą, ale pan mi powiedział, że trzeba było przyjść tydzień (…!!!) temu. Mam zatem trochę większą niż zeszłoroczna, ale ten typ raczej do wyrośniętych szkrabów należy, niż do smukłych i pięknych choinek królujących na cudownych zimowych zdjęciach. Przede mną ubieranie  i zapatrzenie… Najlepiej wieczorem, kiedy zgaszę wszystkie światła. Uwielbiam to tak samo, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Nocne wyjście z łóżka (do toalety, czy specjalnie do choinki, już nie pamiętam…) i ten urok i moc jaka sączyła się z bożonarodzeniowego drzewka. Wszędzie ciemno, a choinka jak rozpromieniony przyjaciel, któremu szeptem można powiedzieć wszystko. Takie niby nic, a TYLE. Z jednym drzewkiem pojawiały się marzenia, same dobre myśli i życzenia, aby wszystkim moim Bliskim było dobrze i aby zawsze byli szczęśliwi. Pamiętam jak siadałam pod tą choinką i na nowo oglądałam wszystkie zawieszone zabawki, bombki, dotykałam śniegu w postaci waty i anielskich włosów. To był dopiero kicz, ale głaskanie ich było takie przyjemne. Kiedy już wyszeptałam wszystkie swoje prośby, uszczęśliwiona mogłam wracać pod ciepłą kołdrę. Być może po mnie z choinką spotykał się ktoś następny, ale o tym nawet nie myślałam. Sądzę, że zasypiałam z błogim uśmiechem.

Magiczne ciasto (11)

Mogłabym powiedzieć magia świąt, ale nie lubię tego słowa w odniesieniu do świąt, bo święta to Święta, a nie magia. Mogłabym tym słowem zgrabnie nawiązać do nazwy ciasta, z którym dzisiaj przychodzę i w zasadzie… tą małą prywatną kontestacją zaczynam do niego nawiązywać. Pewnie nawet w odniesieniu słowa magia do tego ciasta, nie może być mowy o magii, gdyż każdy chemik, czy też technolog żywności, albo nawet …fizyk, jak mniemam, mógłby rzecz wyłożyć w kilku zdaniach. Ja jednak nie wiem o co chodzi, ale to działa. I dla mnie to ciasto jest magiczne. Bo jak wytłumaczyć fakt, że najpierw włożyłam do formy ciężkie czekoladowe ciasto, a na wierzch wylałam płynną, jak mleko, masę, która po upieczeniu znalazła się pod spodem…??? I obie masy, tę gęstą i tę płynną piekłam razem. Nie sadziłam, że tak się stanie, nie dowierzałam, i nawet kiedy z piekarnika wyjęłam ciepłe, na wierzchu ciemne ciasto, to nie wiedziałam, co się będzie działo w środku i czy ta magia rzeczywiście zadziała.

Magiczna, albo niemożliwa tarta1Magiczna, albo niemożliwa tarta

Jak widzicie zadziałała. A ja byłam zachwycona. Najpierw formą, później smakiem. Nie pasował mi, kiedy ciasto było jeszcze zimne, bo te dwie warstwy nie komponowały się, były całkowicie samodzielnie i dość smaczne, ale oddzielnie. Jednak po jakiejś godzinie, czy nawet dwóch, kiedy ciasto się ogrzało, zaczęło współistnieć i posmakowało mi. Ciemny, gliniasty spód jest typowym smakiem mocno czekoladowym, wręcz dekadenckim (w sam raz dla czekoladoholików), góra to typowy delikatny flan (coś jak panna cotta) o lekkim mlecznym smaku. Razem tworzą niezobowiązujący duet. Najlepiej z czarną herbatą, bądź espresso w sam raz. Nie wiem czy na święta... Jeśli z opowieścią w jaki sposób powstało, to tak, ale nie jest to wielce wykwintny smak. Mimo wszystko polecam ze względu na te czary-mary!

Ciasto robi się bardzo łatwo. Miks składników do ciemnego ciasta i miks mleka. Znalazłam je przed rokiem na pełnym niespodzianek blogu LRF-la receta dela felicidad, Sandra korzystała z dwóch przepisów – jeden z bloga La Cocina de Auro i bocados dulces y salados. Każdy z nich różni się nieco. W jednym użyto tylko mleka i cukru. Będę chciała spróbować tych przepisów, bo w jednym z nich bardziej przemawia do mnie konsystencja brownie niż w tym tutaj.

Magiczne ciasto (42)

 

Magiczne ciasto czekoladowo- mleczne

Przygotowanie: 20 minut
Czas pieczenia: 45-60 min
          
         Brownie:
  • 200g czekolady gorzkiej (Lindt 70% plus Lindt &0% z solą morską)
  • 125 g masła
  • 3 duże jajka
  • 200 g cukru
  • 125 g mąki
  • 3 łyżki kakao w proszku
  • 1 szczypta soli
    Flan:
  • 3 łyżki czubate karmelu (opcjonalnie- nie dawałam E.)
  • 4 jajka
  • 200 ml słodkiego mleka skondensowanego
  • 400ml mleka
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
Użyłem tej formy Silikomart , ale możesz użyć każdej innej
  1. Rozgrzej piekarnik do 180°C, a do piekarnika wstaw większą od tej, której użyjesz do upieczenia ciasta, blaszkę napełnioną gorącą wodą. Ciasto będzie pieczone jak sernik w kąpieli wodnej.
  2. Formę, którą chcesz użyć wysmaruj masłem. Jeśli chcesz użyć karmelu, musisz go najpierw lekko podgrzać, aby był lekko płynny.
  3. Przygotuj  brownie: masło i czekoladę roztop w kąpieli wodnej (woda gotująca się w garnku, na garnku miska, która nie dotyka tafli wody - niej roztapiasz oba składniki). Odstaw.
  4. W drugiej misce ubij jajka z cukrem aż do całkowitego rozpuszczenia się cukru – najlepiej ręcznie lub za pomocą miksera na niskich obrotach. Teraz wlej mieszaninę jaj do miski z czekoladą i dobrze wymieszaj. Dodaj mąkę, kakao, sól i połącz wszystkie składniki mikserem ustawionym na niskie obroty. Przelej ciasto do formy i wygładź powierzchnię
  5. Teraz flan: w tej samej misce, gdzie ubijane były jajka z cukrem, teraz ubij jajka z zagęszczonym mlekiem, mlekiem zwykłym i ekstraktem waniliowym. Ostrożnie wlej mleczną masę na brownie. Forma powinna być wypełniona do wysokości 3/4. Teraz przykryj ciasto folią lub papierem uważając, aby nie dotknąć mleka, i wstaw do piekarnika, do blaszki z wodą.
  6. Piecz 45 minut do godziny, w zależności od wybranej formy. W ostatnich 15-20 minutach zdejmij folię. Wyjmij z piekarnika i ostudź. Na noc wstaw do lodówki w formie. 1-2 godziny przed podaniem wyjmij ciasto z lodówki
UWAGI:
  • Wodą w blaszce, w której będzie się piekło ciasto musi być naprawdę gorąca.
  • karmel, czy też dulche de leche, albo kajmak można użyć opcjonalnie.                                        
Magiczne ciasto (2)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Magiczne ciasto i kołobrzeska aura


Magiczne ciasto (4)

Od kilku dni u nas wieje i pada naprzemiennie, albo pada i wieje jednocześnie. W sobotę była burza z piorunami, błyskawicami i gradem po 22:~~. Wiatr to jakieś 36-40 km/h. Koło bazyliki korytarz powietrzny – widziałam jak dziewczyna o figurze trzcinki łapała się drzewa, aby… nie pofrunąć…  Z tarasu porwało mi rano szklany blat ze stolika, ale usłyszałam łomot będąc o 6 w łazience i… uratowałam. W mieście korki takie, jakby pół Polski chciało spędzić święta w Kołobrzegu… A ja eksperymentuję z ciastem  i jestem zachwycona, bo… wyszło. Szczegóły niebawem.

niedziela, 21 grudnia 2014

Keks mojej mamy- "keks 250, 250, 250"


keks domowy  (4)

Dobre wspomnienia ma każdy z nas. Na myśl o nich mimowolnie uśmiechamy się, a na sercu robi się przyjemniej i jakby cieplej. Czasem mówimy o nich szeptem, czasem się ich wstydzimy, a czasem z radością opowiadamy o nich jak tylko nadarzy się okazja. Ważne, aby zbyt często się nie powtarzać… Mam nadzieję, że się nie powtarzam, ale gdyby…, przywołajcie mnie do porządku, proszę.

W moim domu choinkę ubieraliśmy w samą Wigilię, albo dzień przed. Nie był żadnego dodatkowego przystrajania domu, bo nie znaliśmy tej tradycji. Była figurka Dziada Mroza od rosyjskich sąsiadów i Świętego Mikołaja taka większa, piękna i jeszcze trochę orzechów w miseczce na stole. A na świąteczny stół najpierw mama (później my) robiła mały stroik w kryształowej miseczce koniecznie ze świecą. Ot, i tyle. Zamęt z lampkami był jak w każdym domu, wiadomo… Właśnie wtedy okazywało się, że te ruskie lampki (przezroczyste z cienkim, kolorowym środkiem) nie świecą… Nie było wtedy możliwości “podskoczyć” do sklepu po nowe, więc tata skrupulatnie sprawdzał każdą i zmieniał brakujące ogniwo. Trwało to w nieskończoność, ale jak wszystkie “zaskoczyły” to była radość. Na choince wieszaliśmy, jak wszyscy, łańcuchy i koszyczki, albo gwiazdki-wycinanki zrobione w szkole, do tego kolorowe bombki i misterne zabawki (najbardziej lubiłem białe smukłe łabędzie). Zabawki lubiłam najbardziej, a bombki tylko te duże, bo można się było w nich przeglądać i stroić miny.
Z dzisiejszego punktu widzenia było nudno, nie działo się nic, a człowie-cze-k miał wrażenie, że jest dobrze i właśnie tak ma być.
Przez cały Adwent nie można było słuchać głośno muzyki (tej z radia, albo z magnetofonu szpulowego, ale to już tata obsługiwał), a kolędy można było śpiewać dopiero w Wigilię. Jej…, jak na to śpiewanie się czekało. Nie pamiętam czy spodziewałam się prezentów. Pamiętam tylko, że kiedyś z siostrą obie dostałyśmy telefony na kółkach z prawdziwą słuchawką taką, jak u babci w Wałczu. Jak to była radość…! Siedziałyśmy pod stołem i rozmowom nie było końca… A wyjście na Pasterkę było jak magia jakaś… Opatulony człowieczek jechał sobie w sankach ciągnięty przez starszyznę i dobrze mu było jak nie wiem co…! Śnieg skrzypiał, dorośli się śmiali, a na granatowym niebie migotały gwiazd tysiące... Sanki parkowały przy kościelnej bramie. A później, w kościele najpierw gromkie Bóg się rodzi wyśpiewywane głośnymi męskimi głosami, a następnie to rozświetlające się niebo nad stajenką… Takie piękne i takie zagadkowe. Zastanawiałam się jak te białe gwiazdy pojawiły się na takim całkiem granatowym niebie…??? Można się było zapatrzyć, zadziwić i w tym pięknie pozostawać przez całą mszę. Nawet Murzynek, dziękujący dyndającą głową, za pieniążka nie robił na mnie takiego wrażenia jak to niebo. Do dziś pozostaję w zachwycie, choć domyślam się, że to musiało być grube podwójne płótno, albo karton, a w środku ukryte najprostsze białe lampki. Świadomość nie zabiła zachwytu, często wręcz potęguje moją tęsknotę za prostotą i zwyczajnością. Czar.

****✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*****

Keks nasz domowykeks domowy  (1)

 ****✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*✫*****

Takim samym czarem jest keks. Niby babka piaskowa, a jednak nie babka. Keks zawsze był dla mnie najlepszym świątecznym ciastem. Zawsze przyciągał jak magnes. Mnie przyciągał aż tak, że podczas studiów był najczęściej pieczonym przeze mnie ciastem (łatwy do zapamiętani, bo zamienna jego nazwa to "keks 250, 250, 250" - odpowiednio dla masła, cukru i mąki; reszta składników łatwizna:)). Niezależnie od pory roku. I podróżował ze mną do różnych fajnych ludzi, bo łatwy do przewożenia, a w zawinięciu tylko zyskiwał. Właśnie wtedy przestawał być tą piaskową babką z bakaliami. Zatem jeśli tylko zdecydujecie się go upiec nie przerażajcie się jego kruchością. Po ostudzeniu, zawińcie go w papier i włóżcie w foliową torebkę dobrze ja zamykając. Już na drugi dzień keks będzie wilgotniejszy. Kolejny dzień  może dodać mu jeszcze więcej pożądanej i potrzebnej w keksie wilgoci.

keks domowy  (3)

Keks mojej mamy

250g masła
250g cukru pudru
5 jajek
1 łyżka spirytusu (lub innego bezsmakowego alkoholu; alkohol spulchnia ciasto, ale podczas pieczenia traci swoje “procenty”))
250g mąki
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
rodzynki, morele, śliwki… (u mnie 3/4 szklanki rodzynek, kilka wędzonych śliwek i szklanka moreli)

1. Bakalie pokrój na mniejsze kawałki. Rodzynki (i pozostałe bakalie, jeśli są twarde) zalej gorącą woda, aby zmiękły. Później rodzynki odcedź, a wszystkie bakalie włóż do miski i wymieszaj z łyżką mąki tak, aby je otoczyła, wówczas bakalie nie opadną na spód.
2. Nagrzej piekarnik do 160°C.
3. Utrzyj masło z cukrem najlepiej w makutrze “na pianę” ~ 15 min. Żółtka dodawaj po jednym mieszając je z ciastem, na końcu dodaj alkohol. Teraz dodaj przesianą mąkę i proszek do pieczenia – wymieszaj dokładnie i dodaj bakalie. Piecz najpierw przez 10 min w 160°C, a później 35-40 min. w  180°C.

keks domowy  (2)

środa, 17 grudnia 2014

Stuletnia Gospoda wędruje do...


Przepraszam za zwłokę, już ogłaszam wyniki.

Wybór nie był łatwy, bo wszystkie Wasze wspomnienia i marzenia miały taki urok, że z każdym słowem przenosiłam się do tych miłych miejsc. Widziałam siebie w konobie, dostrzegałam serwetki, różyczki i miękkość Waszych wymarzonych wnętrz. Czułam smak czekolady i słyszałam muzykę sączącą się w tle… Chętnie obdarowałabym Was wszystkie, ale musiałam wybrać tylko trzy opisy. zatem książki prześlę:

1.Kalioppe-Małgosi, 

2. Olce i

3. Mammamisi-Izie

Mam jeszcze swój przeczytany egzemplarz, który czytałam w drodze. Troszkę “zdezelowany”, ale do przeczytania i ewentualnego podania dalej, w sam raz. Kucharzy Trzech – chcesz? Za ten Meksyk Uśmiech.

Na adres zacisznakuchnia@gmail.com prześlijcie mi, proszę, swoje adresy.

wtorek, 9 grudnia 2014

Słodycze PRL-u, wyrzeczenia, wietrzenie i jedno z moich najlepszych brownie.


najprostsze brownie (5)

W zasadzie takie rzeczy dzieją się w styczniu, u progu nowego roku. W zasadzie. Dla mnie to grudzień jest czasem postanowień, w styczniu próbuję je wzmocnić i ugruntować. Początki grudniowych decyzji związane są nieodłącznie z Adwentem. Rokrocznie, od dziecka, postanawiałam nie jeść słodyczy (do Wigili) i być lepszym człowiekiem (już na zawsze). O ile niejedzenie słodyczy się udaje (z małym wyjątkiem dla łyżeczki, czy dwóch… miodu), to z tym lepszym człowiekiem różnie bywało… Próby jednak podejmowałam, podejmuje i będę podejmować, bo lepszym, czy dobrym człowiekiem się nie jest, lepszym można się tylko stawać dokonując wysiłków przy całej świadomości swojej ułomności.

W tej chwili słodycze mają dla mnie inny wymiar (i inną konsystencje) niż kiedyś, ale dawniej liczyło się wszystko, co słodkie i za wszelkiej maści cukierki, czy ciastka oddałabym królestwo. Marzyło mi się pracować w cukierni, a ciastka mieć na wyciągnięcie ręki… Niby ciasto było w domu zawsze, ale chęć i ciekawość słodyczy ze sklepu to było coś, co zajmowało mnóstwo miejsca w mózgu tam, gdzie znajdują się marzenia. Prosiłam nawet mamę, aby nie piekła mi już tych (skądinąd pysznych, bo nawet niedawno je piekłam) bułeczek z twarogiem, tylko kupiła takie drożdżówki jak mają inne dzieci… Tak było. Taki choćby Murzynek -“ciepły lód”, który w swojej ofercie posiadała każda szanująca się cukiernia, albo oranżadka w woreczku z rurką, albo ta w proszku sypana prosto na język… lub twarde lizaki z kwiatkiem, których mogłabym zjeść worek, ale czasem dostawałam jeden… A gumy kulki, które przywiózł kiedyś wujek Jurek ze Sanów – matko, toż to był szał… Czasem udało się wyprosić parę groszy na groszki Jarzębinki, czyli suszoną jarzębinę oblaną słodką twardą pomarańczową  masą. Człowiek został wysłany po chleb do sklepu z łaskawie na wiatr rzuconym:  ”a za resztę możesz sobie coś kupić” i w drodze powrotnej żarł ten cukier z miną rozanieloną jakby nie wiadomo jakie marzenie spełnił…A…, jeszcze, no przecież… landrynki u dziadków w Wałczu…! – zawsze w metalowej puszce – twarde, sklejone, ale chyba najtańsze i najbardziej dostępne, a ja leciałam do nich jak…sęp. Tak, byłam wielkim amatorem, co ja mówię… zawodowcem byłam…!

najprostsze brownie (4)

 Niby nie tak trudno postanowić nie jeść słodyczy. Niby. Będąc dzieckiem bardzo trudno, ale ja, już jako dorosły człowiek powinnam potrafić, dla mnie nie powinno być to takie trudne jak dla dziecka, a jednak…  odmawianie sobie czegokolwiek, jeśli tylko możemy to mieć, nie leży w moje naturze, nie leży w naturze człowieka. Człowiek nie lubi sobie odmawiać, nie lubi się wyrzekać. Nie lubi żadnych diet i postu. Bo trzeba się zmusić, trzeba podjąć wysiłek, a człowiek – wygodniuch - nie lubi. Nie lubi JUŻ.
A trudne są, w zasadzie, tylko pierwsze trzy dni, później już można się poczuć jak gość, jak pan swojego życia, bo słodkiego nie chce się nic a nic (w moim przypadku tak jest), a ci tam… kmiotkowie, którzy jedzą, to sił nie mają, nie potrafią podjąć wyzwania. Wiem, że tak jest, wiem, że tak się myśli, bo sama się z tym mierzę. Takie uczucia przychodzą i są bardzo dobre na początek, bo dają swego rodzaju moc i świadomość, że daję i dam radę, ale ważne też, aby się nie zagalopować w tym samo wywyższaniu się i w uwielbieniu tej swojej mocy, bo można upaść wiadomo… (oj, tylko tam jedną krówkę…) i wrócić na tę samą ścieżkę. Jeśli uda ci się utrzymać taki stan rzeczy dłużej to chwała, ale jeśli nie, lepiej będzie skręcić na drogę umiaru i od czasu do czasu pozwolić sobie na jedną, albo dwie śliwki w czekoladzie, czy dwie kostki czekolady, a jak się da ograniczyć słodycze tylko do suszonych owoców. Nie trzeba zaraz przerzucać się na drogą czekoladę raw (surową). Zawsze wybór należy do mnie i do Ciebie. A ja przypomnę tylko, że najważniejszy jest umiar, urozmaicenie, unikanie, uśmiech i uprawianie sportu. Wiem, że wiecie, tak tylko przypominam.

Brownie (2)

Myślę o tych wyrzeczeniach, bo w ostatnim czasie jakoś dogłębniej dociera do mnie prawda o dzisiejszych konsumpcyjnych czasach. Mamy wszystko. W sklepach uginają się półki (a co musi się dziać na śmietnikach…, skoro potrzebujemy nowy model telewizora..). Jedzenie jest wszędzie, a jednocześnie mówi się o masie niedożywionych ludzi w takim choćby Londynie – wiadomości wczorajsze tutaj: klik i klik. Po koc nie trzeba jechać do sąsiedniego miasteczka (moja mama do dziś wspomina, że ten bordowy to z Człuchowa…), a kredki dla dzieci są w każdym możliwym kolorze.   Telewizory w reklamie, telewizory w... telewizorze i w każdym domu, a książki, ustawiczny przedmiot moich marzeń, wydawane z taką częstotliwością, że gdybym w grudniu chciała przeczytać (nie mówiąc już o kupnie…!) te, które zostały wydane w listopadzie (oczywiście tylko te, które chciałabym przeczytać) , musiałabym przestać chodzić do pracy… Przy czym nie wszystkie wartościowe.

Konsumpcjonizm zniszczył Starożytnych Rzymian i Greków…

Kiedy nie miałam swojego mieszkania, było łatwiej. Miałam niewiele, choć myślę, że i tak zawsze za dużo. A miałam kilka talerzy, jeden garnek i patelnię, sztućce dla dwóch osób, trochę książek i trzy kartony ubrań. Byłam też posiadaczką i wierną użytkowniczką biurka i lampki. Nie pozwalałam sobie na kupowanie, bo później musiałabym to pakować i dźwigać podczas częstych przeprowadzek. Ta świadomość towarzyszyła każdej moje myśli pt:"chciałabym to mieć" czy "potrzebuję tego" i trzymała mnie w pionie. Kiedy zamieszkałam w swoim własnym m3, poczułam, że mogę więcej i nie muszę się ograniczać. Wtedy poczułam się wolna, teraz czuję przesyt. Przesyt w mieszkaniu, w szafie, na półkach z książkami, na półkach w łazience. Z dnia na dzień podejmuję postanowienia oczyszczenia swojej przestrzeni. Dzień po dniu zajmuję się półkami, szafką i pudłami z butami, które może jeszcze założę… Najpierw zrobiłam gruntowne porządki – umyłam okna i uprałam firanki. Poprasowałam wszystko i sukcesywnie odkładam ubrania, których nie noszę. Teraz chcę rozliczyć się z książkami, kulinarnymi gadżetami (bo przecież nie zostanę znanym fotografem kulinarnym) i zrezygnować z mnóstwa newsletterów, które zabierają mój czas, bo klik tu i klik tam.... Chcę się z tym zmierzyć, gdyż czuję zbytnią ciekawość i namiętność… Czy kupowanie kolejnej książki (kucharskiej...!!!) jest mi naprawdę konieczne…??? Czy nowa książka o diecie (bo przecież muszę być zorientowana…), czy nowy obyczaj, albo kryminał to coś, co na pewno muszę mieć…??? Zazwyczaj mam mnóstwo pseudo-racjonalnych powodów, aby kupić to konkretne wydanie. W tej chwili jest mi ono naprawdę niezbędne, jak nigdy dotąd. Przecież tę książkę wydała ta czy tamta, przecież ja ją znam, no nie ważne, że tylko przez bloga…, ale to moja dobra koleżanka. A ten talerzyk…? Cudo…! Mogę na nim zrobić taką a taką stylizację, a jak ładnie będzie na nim wyglądała czerwona kapusta…, a czereśnie...! Teraz dochodzi do głosu zdrowy rozsądek, bo nie sztuką jest zrobić zdjęcie na wyszukanym talerzyku (albo takim, który właśnie “wpadł” w ręce), sztuką jest zrobić ładne na tym, czym się dysponuje. Teraz szlaban, szlaban prowadzący do oczyszczenia, do odetchnięcia. Chcę tę moja przestrzeń przewietrzyć, poczuć się wolniejsza. Specjaliści radzą, aby dać sobie trzydzieści dni na uświadomienia sobie czy tej rzeczy naprawdę potrzebuję. Najpierw zostawić tę “konieczność” na jutro, później na za tydzień, a dopiero po 30 dniach zobaczyć czy jeszcze jej potrzebuję. Założę się, że po tym czasie zapomnę (i Ty też) o tej “tak niezbędnej mi JUŻ” rzeczy. Wiem, że jestem w stanie to zrobić, właśnie robię pierwszy krok.

Brownie 3

Zatem u mnie oczyszczenie, odświeżenie i wyrzeczenia, ale też bardzo zwykłe brownie, które upiekłam jeszcze w listopadzie (serio - na fb dowód, bo tam takie same zdjęcie), a zatem przed Adwentem. Do tego brownie dochodziłam metodą prób i błędów. Piekę je w tedy kiedy potrzebuję “ciasta na już”. Już nie pamiętam jaki przepis był bazą, ale na pewno taki z mąką i bez mąki. W jednym było jej za dużo, w drugim wcale. Ja dałam odrobinę i to jest to, o co mi chodził. Jestem przekonana, że zakochacie się w tej chrupiącej skorupce. Tylko nie pieczcie go zbyt długo, bo przestanie być tym, co Wam proponuję.
Brownie

200g czekolady 70% ( używam tabliczkę Lindt 70% i tabliczkę 70% z solą morską)
80g masła
3 jajka
1 szkl. cukru
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/3 szkl. mąki (50g)

1. Nagrzej piekarnik do 180°C.
2. Posiekaj czekoladę i rozpuść w kąpieli wodnej. Dodaj masło i rozpuść w czekoladzie.
3. W misce połącz jajka, cukier i wanilię. Ubijaj 2 minuty. Teraz powoli mieszaj łyżką dodając najpierw czekoladę, później mąkę.
4. Wylej do małej blaszki lub tortownicy 26-28 cm (ciasto nie powinno być za wysokie). Piecz 25 min.

* Drugim brownie, które bardzo lubię, a które znika jak kamfora, nawet jeśli obok będzie stało 5 innych ciast jest to tutaj: klik