W każdym przedświątecznym czasie chodziło o to, że masy makowej nie można było próbować, bo
latem komary nas będą gryzły… A i tak tylko paluch wędrował do miski jak mama nie widziała, no bo jak? Jak zrobić, żeby było dobre bez próbowania? Skąd ona wie, czy ta ilość cukru wystarczająca…? No skąd…? Ale… może będą gryzły…? Ale jak to…, to ten mak zostaje
we krwi…??? A ja przecież tak tylko troszeczkę… Przecież chciałam żeby było dobre...
A jeszcze gorsze było to, że nie można było oblizać tłuczka (jak nazywamy w domu pałkę), bo mąż będzie łysy… I wtedy wszystko byłoby jasne… A przecież każde ciasto świąteczne było takie dobre… Nawet w trakcie… “Dopiero na Wigilię” – nie łatwo było tego słuchać, a zastosować się…Ech… Tylko w tym jednym momencie mojego dzieciństwa czas stawał się wiecznością. Wierzyłam w te tłuczki i komary tak, jak w Mikołaja, dopóki pan Tolek przebierając się za świętego zapomniał zmienić kapcie…
Kiedy już byliśmy starsi (ja tam zawsze byłam starsza, bo najstarsza…), podczas przygotowań świątecznych w kuchni dostawaliśmy “zadania” do wykonania, końcówka zdania wypowiadanego przez mamę: “ a ty przekręcisz mak przez maszynkę” wywoływała w naszym domu ogromne napięcie. Bo mak szedł do tortu makowego i do klusek z makiem, zatem sporo. Zależy jeszcze czy tylko dla naszych 6 osób, czy jeszcze więcej, bo mieliśmy gości. A wszyscy – jak na złość - bardzo lubią mak. Poza tym tradycja rzecz święta. Zatem całe moje całe ciało sztywniało… jakbym miała nóż połknąć… Wydawało mi się, że to najgorsza robota… i zaczynało się zrzucanie na innych na cztery głosy: “ja nie, bo…”, “a on nie może…???”, “czemu znowu ja…, no czemu…???” , “przecież ja ostatnio przekręcałam….!”, “zawsze ja…”. I trwało to jakiś czas potęgując nerwy… mamy i nasze. W końcu delikwent, na którego padł los, znaczy, jak Matka Rodzicielka mu nakazała..., jak skazaniec z naburmuszoną miną, brał maszynkę z powyższego zdjęcia, przykręcał do stołka i zabierał się do pracy, a ta szła o dziwo… stosunkowo łatwo. Wraz z maszynką w rękach napięcie znikało. Wyjątkowo łatwo szło biorą pod uwagę wcześniejszy opór. Kilkakrotna konieczność przekręcania nie napawała optymizmem, ale kiedy mama w trakcie mówiła jakie będzie dobre, albo chwaliła inny kawałek rodzeństwa, że dobrze mu idzie, praca stawała się lżejsza. Kiedy "przekręcacz" cieszył się swoją pracą, wiedział, że za chwilę nastąpi koniec. Pół biedy jeśli ktoś inny stał przy zlewie myjąc ciągle pojawiające się brudne naczynia. Wiadomo było, że maszynka zostanie mu
podrzucona w ramach stanowiska, ALE jeśli ten, co mielił musiał ją umyć, bo akurat “dyżurnego” przy zlewie nie było, to tutaj następował drugi koszmar (oczywiście nieuzasadniony): mycie tej maszynki…!!! Wtedy był to dramat. Wkładanie paluchów do środka…, dotykanie maku…, dźwięk rozkręcania...brrr..., ciężar tej maszynki, której elementy spadały do zlewu… Do dziś pamiętam tamte odczucia. Nie wiem skąd ta przeogromna niechęć do maszynki… Dziś lubię ją, ba..., wyprosiłam ją u mamy, a mama mieli w elektrycznej, którą dostała od brata (syna znaczy).
W ostatni piątek wybrałam się do tej mojej mamy. Właściwie niczym dziwnym nie byłoby to, że ciasto byłoby gotowe, albo właśnie siedziałoby w piekarniku. Dobrze znam moją mamę. Zadzwoniłam o 13. Ona w tym czasie wertowała zeszyt z przepisami zastanawiając się co upiec tak “na szybko”. Ja miałam ochotę na świąteczny smak dzieciństwa - tort makowy z jabłkami.
- Tort makowy…?????????????? A chciałam coś na szybko… Tort? Przecież jeszcze nie święta…
- No to możemy poświętować…
- Andrzejki…?
- Andrzejki, początek Adwentu, to, że ja przyjadę…, a Młody jest w drodze…! Co tam sobie chcesz…”
Uśmiała się i powiedziała, że kupi mak, a ja, że przywiozę część składników.
Przyjechałam o 17. Na parkingu wysłuchałam premiery Trójkowego “Karpia”.
Gdyby nie to, że mama szukała maku w kilku sklepach, już pachniałoby migdałami, a tak
tylko mak czekał trzykrotnie przekręcony, a ona trzymała na kolanach makutrę i kończyła ucierać masło z cukrem pudrem. Śmiałyśmy się, że tłuczek (pałka, to już wiadomo…) zrobił się o połowę mniejszy, właściwie nieproporcjonalnie mniejszy. Lata lecą, taka kolej rzeczy.
Kiedy obrałam jabłka i wyciągnęłam tarkę, w mamie, zaczynającej TRZEPACZKĄ ubijać białka, obudził się odwieczny duch rywalizacji: “Ty pierwsza zetrzesz jabłka, czy ja ubije białka? “. Hmm… cóż mi poszło trochę szybciej, cztery jabłka to nie siedem białek.
Wstawiłyśmy ciasto do piekarnika, ona zjadła drożdżowe popijając mlekiem, ja domowego śledzika z jabłkiem, zagryzając chlebem przez nią upieczonym. W radio koncertował
Matt Dusk o głosie Franka Sinatry. Przyjemnie się przy tym rozmawiało o wszystkim i o niczym, o ważnych i mniej ważnych sprawach. 1661 notowanie listy przebojów, na drugim liryczna Ania Jopek z Markiem Jackowskim w
“Deszczu”.
Tort dokończyłam następnego dnia przekładają go masą jak na red velvet cake. Nawet pasowało, ale... Masa do tego konkretnego ciasta była zbyt pusta i zbyt lekka, jeśli domyślacie się o co mi chodzi. Normalnie ten tort nie potrzebuje masy i właśnie bez niej był u nas pieczony, ale w tym konkretnym przypadku chciałam zmienić zasady i przełamać, dosłownie przekroić go…, i zrobić krem. Przedwczoraj upiekłam go znów, przełożyłam szybkim kremem maślano – budyniowym o lekkim smaku cytryny i to było to. Zdecydowany migdałowy smak maku przełamany delikatnością budyniu cytrynowego. Nie krójcie wielkiego kawała, bo tort makowy to esencjonalny tort. Zjadasz kawałek, nie masz ochoty na więcej, ale po jakimś czasie znów cię ciągnie w stronę patery. A, i nie jedzcie prosto z lodówki, lepiej, aby ciasto trochę się “zagrzało”.
Tort makowy z jabłkami
tortownica 23 cm
Ciasto:
2 czubate szklanki maku (300g)
2 “czubate” szklanki gorącej wody (2 i prawie pół szklanki)
4 łyżki kaszy manny, albo bułki tartej
1 kostka miękkiego masła (200g)
180g cukru pudru
8 jajek (żółtka i białka oddzielnie)
1 olejek migdałowy
200g rodzynek
3/4 szklanki wyłuskanych i drobno pokrojonych orzechów włoskich
4 średnie jabłka, albo 6 małych
cytrynowy krem budyniowy
1 kostka miękkiego masła (200g)
150 g cukru pudru demerara (brązowego)
1 budyń śmietankowy
sok z jednej cytryny
150-200 g dżemu z czarnej porzeczki
polewa kakaowa taka, jak
tutaj:
130g cukru kryształu
50 g kakao
83 g śmietany 30%-36%
83g wody
5-6 g żelatyny
jeden granat do dekoracji i podania (ewentualnie)
250g kajmaku (ewentualnie, jeśli zdecydujesz się ozdobić nim boki tortu)
1. Mak zalej gorącą wodą tak, aby go przykryła. Gotuj mniej więcej 1,5 godz. na bardzo małym ogniu tak, aby odparować wodę. Od czasu do czasu mieszaj, aby nie przypalić. Praż go do czasu aż woda wyparuje, a mak będzie suchy.
Najlepiej zrobić to dzień przed planowanym pieczeniem.
2. Suchy mak, który może być ciepły, przekręć przez maszynkę 2-3 razy ( ja przekręcam 3) z 4 łyżkami kaszy. Odstaw.
3. Rodzynki i orzechy (osobno) zalej gorącą wodą; odstaw; jak zmiękną odcedź na sitku. Rodzynki możesz obtoczyć w mące.
4. Utrzyj masło z c. pudrem, w makutrze na puszysto, pojedynczo dodawaj żółtka za każdym razem dokładnie je łącząc z masłem.
5. Zetrzyj obrane jabłka na wiórki.
6. Ubij pianę z białek ze szczyptą soli lub cukru.
7. Do utartego masła z jajkami dodaj masę makową dokładnie łącząc składniki. Następnie dodaj rodzynki, orzechy i jabłka - delikatnie wymieszaj. Na koniec dodaj pianę.
8. Piecz 15 min. w 160°C przez 15 min. Następnie zwiększ temperaturę do 180°C i piecz jeszcze godzinę. Ostudź.
Krem budyniowy:
Ugotuj budyń wg wskazówek na opakowaniu. Przykryj krążkiem papieru tak, aby dotykał budyniu (wtedy nie zrobi się skorupa). Ostudź. Masło zmiksuj z cukrem pudrem na puszysto. Do masła dodawaj po łyżce budyniu, za każdym razem dokładnie łącząc go z masłem. Na koniec dodaj sok z cytryny – też dokładnie zmiksuj. Wstaw na pół godz. do lodówki.
Polewa:
Do rondelka wsyp cukier i kakao, wlej śmietanę i wodę. Podgrzej na małym ogniu ciągle mieszając do momentu uzyskania jednolitej masy. Kiedy będzie gorąca, rozpuść w niej żelatynę. Ostudź i schłodź. Włóż do lodówki, aby zaczęła tężeć, ale kontroluj, żeby zachowała płynną konsystencję.
Montaż: przekrój ciasto na trzy części. Pierwsza dolną część posmaruj dżemem porzeczkowym. Na to krem budyniowy. Następnie połóż drugi krążek, krem budyniowy i krążek trzeci spieczeniem do góry, czyli tak, jak się piekło. Teraz tylko polewa. Polej ciasto równomiernie. Ewentualnie wyrównaj wierzch szerokim nożem, choć glazura samoczynnie rozpływa się po cieście. Odstaw do zastygnięcia w lodówce. Jeśli polewy zostanie polej ciasto jeszcze raz i ponownie schłodź. Boki możesz udekorować polewą, bądź masa kajmakową. Na koniec granat (ewentualnie) i gotowe!
p.s. Ksawier szaleje... Podczas pisania tego posta 5 razy zgasł komputer... Słyszę jak sąsiadom spadają doniczki, ludzie jak bezwolne kukły, na dworze gwiżdże i świszczy, drzewa w pas się kłaniają, jarzębina traci korale, a Straż Pożarna jeździ w tę i z powrotem...
Trzymajmy się dzielnie…!