Blado-niebieskie lica październikowego nieba kontrastują z soczyście czerwonymi koralami jarzębiny. Złote korony klonów i jasne pnie brzóz pięknie odcinają się na tle szafirowego nieba. Zmęczone buki i wyłysiałe kasztanowce przysiadają na pomarańczowych dywanach osypanych liści. Światło spokojne i tajemnicze dociera do nas czasem jak przez dziurkę od klucza. “Jesienne światło jest jedyne w swoimi rodzaju…” powtarzamy szeptem przymykając powieki jakbyśmy właśnie zdradzali swój wielki sekret…, bo jakby niezasłużenie dostajemy to wyjątkowe ciepło październikowego słońca. Zakładamy ciepły sweter owijając się jego połami (żeby nas przypadkiem nie zawiało…) i rozsiadamy się na tarasie. Spowici w spokój i zadowolenie wyciągamy swobodnie nogi na sąsiednim krześle i jest nam tak dobrze, bo to słońce takie cudne przecież…, bo ciepło, bo okna umyte, a pranie delikatnie powiewa na wietrze. A w powietrzu unosi się coś nienamacalnie wyjątkowego… Jakby zapach mchu i paproci… - lata pomieszanego z jesienią... I znów powtarzamy, że to może ostatnia taka piękna sobota, ostatni tak piękny dzień przed listopadowymi słotami… Taki piękny dzień na szczęście…
Minęły ponad dwa tygodnie, a ja nadal noszę w sobie ostry zapach ziemi przekopywanej od lewej do prawej i od prawej do lewej. I opieranie się na łopacie też noszę w sobie. I zapach drzew słodki i pachnący mchem i wiatrem. I świadomość , że tam wszystko zostało, i czereśnie i jabłonie, porzeczki i malin obciętych kikuty. Zaśnie to wszystko na zimę, a wiosną znów się odrodzi... Obrazy z zapachami wsunięte pod powiekę. Do tego detale na zdjęciach, bo wtedy pamięta się wyraźniej, a fokus skierowany w tę stronę co trzeba.
I nadal, po tym czasie mam w sobie wyjątkowy zapach świeżej pigwy na rękach (na co dzień mówię pigwy, bo owoc pigwowca to pigwa i tak na potrzeby tego postu też będę używała nazwy pigwa). Jeśli potrzesz nadgarstek skórką, to na długo pozostanie tam zapach cytryną z wanilią. Niepowtarzalny. Zapach jak wspomnienie... Zapach, który rysuje uśmiech:). Owoce zleżałe nie pachną już tak intensywnie .Kiedy tak peroruję o jesieni, pigwie i zapachach, w oczywisty sposób przypomina mi się Jasminum J.J. Kolskiego, gdzie światło i zapachy odgrywają szczególną rolę. Ale nie o tym teraz.
Kiedy byłam mała, mama (a czasem my-dzieciaki, jej…., co to była za robota….!) męczyła się z pigwą, krojąc ja na cztery, wydłubując pesteczki i krojąc w plasterki. Bo nie łatwa sprawa z tym krojeniem, i kto raz pracował z owocami pigwowca, ten wie, jaki to ciężki orzech do zgryzienia… W każdym razie po pokrojeniu, mama wkładała plasterki do średniej wielkości słoików, zasypywała cukrem i zostawiała w lodówce. Cześć, gdy puściły sok, była pasteryzowana i wynoszona do piwnicy na dalszy zimny czas, część zostawała w lodówce i była traktowana jak cytryna do herbaty. Bo pigwa ma dość dużo witaminy C (podobno 2 razy więcej niż cytryna) dzięki obecności barwników flawonoidowych (tych co to zapobiegają kruchości naczyń włosowatych i poprawiają krążenie krwi).
Jakiś czas później mama zaczęła pigwę przekręcać przez maszynkę (tę do mięsa, sera, maku…). Wcześniej oczywiście pozbywała się pestek. Wreszcie byliśmy uratowani…! Maszynka była “do przejścia”.
Zatem i tym razem zrobiłam to tak, jak zawsze od kilku lat i uwieczniłam na zdjęciach. Umyłam, przekręciłam przez maszynkę (dostałam w :"spadku"), dodałam cukru i pasteryzowałam w piekarniku. Tylko tyle… i AŻ tyle. Samo dobro w słoiczku.
Takie potraktowanie pigwy jest najprostszym i najszybszym sposobem zachowania jej aromatu i świeżości.
Pigwa do herbaty
pigwa
cukier
Owoce pigwowca umyj, osusz , przekrój i wyłuskaj z nich pestki.
Tak przygotowane owoce przekręć przez maszynkę używając sitka o dużych oczkach, zważ i dodaj do nich cukier, którego waga powinna równać się 1/3 wagi owoców (np. jeśli owoce ważą 900g, to użyj 300g cukru).
Cukru możesz użyć więcej, ale uważam, że nie ma to większego sensu, gdyż i tak pigwa przeznaczona jest do herbaty, a tę, w obecności kwaśnej pigwy, na pewno posłodzimy dodając miód, czy cukier.
Tak przygotowaną pigwę włóż do wyparzonych słoiczków, zakręć i pasteryzuj:
* “na mokro” w garnku – garnek z pokrywką, na dnie szmatka, lub gazety (w garnku słoiczki nie mogą się dotykać) i woda do 1/3 wysokości słoiczków; słoiczki gotuj 20 min mierząc czas od zagotowania wody, lub
* “na sucho” w piekarniku; słoiczku ustaw na blasze, temperatura “pieczenia 100oC; pasteryzuj przez pół godz, zostaw słoiczki do wystudzenia.
Po podaniu przepisu powiem jeszcze, podążając za myślą Moniki prowadzącej blog "Stoliczku, nakryj się!", że przepis na pigwwę do herbaty mógłby zaczynać się na przykład tak: Jeśli uda Ci się dostać... lub tak: Jeśli zdobędziesz... Bo, pigwy bardzo rzadko można spotkać na straganach, przynajmniej u nas. Pigwę trzeba zdobyć. Albo też ma się krzaczek (albo krzaczki jak my:)), albo trzeba szukać. Naprawdę warto!