Biały młynek do kawy dziadka Pawła był jak relikwia. To już była końcówka lat 80-tych...Wszyscy chodzili z ziarenkami kawy do SAM-u, albo GS-u, a dziadek, jak pan.., mógł je mielić sam. W sklepie pani kasjerka mieliła je w dużym, przemysłowym młynku (ach ten dźwięk wsypywania... kto pamięta...?). Kawę wsypywała górą, a na dole stawiała torebkę, do której mielona kawa wpadała i szybko zabierała tę torebkę jednocześnie kasując i powodując lekkie zamieszanie odwracające uwagę. Kiedy już człowiek-dziecko prawie... się odwrócił, strzepywała kawę z wewnętrznych ścianek młynka, żeby go "wyczyścić" i na pewno... miała jakieś 250g kawy dla siebie z całego dnia... Ale zostawmy panią kasjerkę z jej ówczesną radością z kawy, której miała pod dostatkiem. Wróćmy do dziadka, który miał swój młynek. Własny, elektryczny Brown, prosto z Niemiec przywieziony. I dumny był z niego. W końcówce lat 80-tych to naprawdę był skarb (tak, jak i niemieckie katalogi z ubraniami, zabawkami i wszystkim czego dusza zapragnie... "Ale żeby bieliznę kupować w gazecie...???"pytała wtedy retorycznie babcia...). Zatem wszyscy dziadkowi tego młynka troszkę... zazdrościli. Czasem specjalnie go odwiedzali, żeby sobie swoją kawę zmielić. Ja wtedy miałam jakieś 9, 10 lat i z kawą miałam niewiele wspólnego, więcej już z ciastami pieczonymi przez moją mamę do kawy pitej z sąsiadkami. Wtedy to właśnie marzyłam o tym, aby pracować w cukierni... Ale tam..., takie marzenia chyba ma każda dziewczynka. Jednego dnia chciałam być piosenkarką, drugiego "ogarniać" tę cukiernię... Wróćmy jednak do młynka, bo jeśli chodzi o dygresje z tamtych lat, to ja mogę w nieskończoność... W każdym razie młynek w tych wspomnieniach ( i dygresjach też...) jawi się jako coś cennego, czego w sklepach nie było. Ze wszystkich znanych mi osób młynek miał tylko dziadek. Dziadka Pawła nie ma już z nami 5 lat, gdyby żył miałby 97 lat , a ten słynny młynek ten dopiero w zeszłym roku odmówił posłuszeństwa. Po ponad trzydziestoletniej służbie...!
Zapytacie więc dlaczego dzisiaj o młynku... Bo... ostatniej pięknej soboty wstałam wcześnie kiedy wszyscy jeszcze smacznie spali..., zarobiłam ciasto na bułeczki i zostawiłam je, aby rosło. Ciasto powiększało swoją objętość, a ja wsypałam migdały do mojego czarnego młynka Brown i po trzech, czterech ruchach ostrzy usłyszałam, że nie chcą już współpracować... Po 5 latach...??? A ja myślałam... Ech... Dramat...! No..., nie tragedia..., bo tragedia to jest kiedy zaparzysz np. mak na tort makowy przed Świętami Bożego Narodzenia, i okazuje się, że pożyczyłaś maszynkę do mielenia...! A jest godzina 23...! O..., pardon, znowu brnę...
W każdym razie ciasto rosło, a do otwarcia sklepów była jeszcze ponad godzina. Ponad godzina...! Ciasto potrzebowało tylko 15 minut, a tu godzina. Wstawiłam je więc do lodówki, aby spowolnić proces wzrastania. W związku z tym jeszcze w piżamie miałam czas na wypicie kawy i spokojne ubranie się, a już o godzinie 9, z rozwianym włosem i lekko porannym okiem byłam pierwszym klientem sklepu żółto-czarnego ze sprzętem AGD. Była to ta ostatnia sobota, która oferowała produkty po obniżonych cenach jeszcze z "czarnego piątku", więc na pewno wyglądałam jak czarnopiątkowy drapieżnik polujący na okazje... Ale znalazłam go...! Mój młynek był przedostatni i... biały...! ha...! Biały...! Jak dziadka...! A to dopiero... (wtedy właśnie sobie przypomniałam ten dziadkowy młynek, stąd ta historia dzisiaj tutaj)...! Młynek był w cenie obniżonej oficjalnie o 50 zł, a nieoficjalnie..., jak powiedziała miła Pani Ekspedientka, o 20 zł.
I tak oto sobota zaczęła się w czarn...-ym młynku, a później świeciła pięknym słońcem i zachwycała dokładnie tak samo jak sobota z ostatniego posta o bułeczkach cynamonowych. Szybciutko zmieliłam migdały, zrobiłam farsz, odetchnęłam z ulgą, że ciasto w lodówce nie urosło nadmiernie, skręciłam bułeczki, którym dopiero teraz należało się powolne, spokojne 1,5 godzinne wyrastanie i poszłam biegać. Bo jak wiadomo... biegam, aby móc jeść bułeczki drożdżowe ;).
Z tym, że teraz piekę, skręcam i jem bułeczki kardamonowe...! Przepis znów zaczerpnęłam od Roya Faresa i nieznacznie go zmodyfikowałam. Bułeczki są pyszne jak te poprzednie, cynamonowe. Choć niezależna komisja krewnych stwierdziła nawet, że te pyszniejsze:
"Dużo pyszniejsze", "Cynamonowe bardzo dobre, baaardzo..., zachwycają, ale kardamonowe wysuwają się na prowadzenie...!"," O łeb...!", "A nawet więcej...!", "Pyszota...!", "Pyszocizna...!", "Pod warunkiem, że się lubi kardamon...", "No..., wiadomo..." .
I tak w nieskończoność rozpływali się w zachwytach w ten deseń, do których i ja, nieskromnie, się przychylam. Także przepis już przedstawiam, a Państwo, jeśli nie piekli Państwo jeszcze żadnych, zdecydują sobie sami co upieką. Od razu nawet można pół na pół, w sensie, że pół kardamonowych, pół cynamonowych. Wystarczy tylko nadzienie podzielić na pół i do jednej części dosypać cynamon, a do drugiej kardamon... Idźmy wiec do przepisu.
Kardemummabullar
18-20 bułeczek
ciasto:
30 g drożdży
250 g mleka
550 g mąki pszennej
3 g soli (0,5 łyżeczki)
5 g zmielonego kardamonu
120 g masła, temperatura pokojowa
110 g cukru pudru
1 jajko
nadzienie:
120 g cukru pudru
200 g mąki migdałowej
150 g masła, temperatura pokojowa
10 g cukru waniliowego [1 łyżka]
5g mielonego kardamonu
pieczenie:
1 jajko do posmarowania bułek
cukier najlepiej perłowy, albo gruba rafinada, ale może być zwykły
kardamon tłuczony/młotkowany( potłuczony w moździerzu
lub lekko zmielony tak, aby zachować większe
kawałki)
syrop:
1/4 szklanki wody
1/4 szklanki cukru
1. Rozdrobnij drożdże w dużej misce (albo w misce
robota kuchennego), podgrzej mleko do letniej temperatury
i
wymieszaj z drożdżami. Dodaj połowę mąki i zostaw luźne ciasto na 5-10 minut.
2. Dodaj pozostałe składniki i zacznij wyrabiać ciasto
ręcznie lub używając miksera, hakiem. Gdy składniki się
połączą,
przyspieszysz i wyrabiaj kolejne 10 minut, aż utworzy się gluten, a ciasto
będzie błyszczące i delikatne.
Odłóż
wtedy ciasto na 15 minut na blat posypany mąką i przykryj ściereczką.
3. Zrób nadzienie: wymieszaj zmielone migdały, cukier
puder, cukier waniliowy i kardamon, aż uzyskasz gładkie
nadzienie, na końcu dodaj masło w temperaturze
pokojowej.
4. Rozwałkuj ciasto grubość 3-4 mm. Połowę ciasta
posmaruj nadzieniem, a drugą połową przykryj tę część
posmarowaną.
Albo, jeśli,
jak ja masz małą stolnice podziel ciasto na dwie części i każdą rozwałkuj osobno.
Wtedy jedną
"płachtę" ciasta posmarujesz nadzieniem, a drugą "płachtą"
przykryjesz tę pierwszą.
Pokrój ciasto
na paski, później skręć je według instrukcji na zdjęciach, połóż na
blachach
wyłożonych
papierem do pieczenia i odstaw na 1,5 godziny przykrywając bułki ściereczką.
5. Posmaruj bułki rozbełtanym jajkiem, posyp
kardamonem i perłowym cukrem.
6. Piekarnik ustaw na 180°C, piecz
13-15 minut aż do lekkiego zbrązowienia.
8. Zagotuj wodę z cukrem i odstaw. Po wyjęciu blachy z
piekarnika posmaruj syropem każdą bułkę, aby błyszczała i troszkę dłużej
zachowała świeżość.
Życzę Państwu radości z pieczenia i wspaniałego smaku...!