Nie wiem czy tylko mnie zadziwia szybkość z jaką nadchodzi koniec karnawału…? Boże Narodzenie było przed chwilą, a tu już za progiem czeka Środa Popielcowa… Nie do wiary jak to poczucie upływającego czasu zmienia się wraz z wiekiem. Czy czas naprawdę z roku na rok pędzi szybciej…??? W kalendarzu nadal 365 dni, jak kiedyś, więc jak to jest ..? Czy to mój wewnętrzny zegar zaczyna się psuć… ? Kiedyś po szkole miałam obowiązki domowe (do podziału na mnie i na siostrę) takie jak posprzątanie domu i przygotowywanie obiadu oraz lekcje, a później MNÓSTWO czasu wolnego. Czasu na książki, na vintage-owe, jak na dzisiejsze czasy, granie w gumę pod blokiem, czy wiszenie na trzepaku lub wspólne frytkowanie z przyjaciółkami w chłodniejszy czas, albo też bumelowanie po osiedlu. Czas lekki i wolny, a jego upływ nie dawał znać o sobie.
Czas studiów to takie, z kolei, postrzeganie czasu pędzącego na przemian z tym nudnym jak flaki z olejem. No bo tacy wyjątkowi wykładowcy wypełniali całą przestrzeń i choć słuchałam ich każdą komórką ciała, to i tak było mało. Ciekawe minuty mijały błyskawicznie. Kiedy jednak szłam na wykłady nudziarzy, które trzeba było zaliczyć, miałam wrażenie że godziny zamieniają się w dni…
Jakie to dziwne, mimo tego upływającego zbyt szybko czasu, zdać sobie sprawę, a w zasadzie odczuwać, że dziś jestem młodsza i sprawniejsza od siebie samej sprzed 10 czy 13 lat, a może i 18... Naprawdę. Nie wydarzyło się wiele, ale sukcesywnie stawało się wiele. Kiedyś ubierałam się mniej sportowo, a nawet zakładałam buty na wysokim obcasie (których teraz mam mniej niż palców jednej ręki…), a na szyję zakładałam eleganckie a-pa-szki… (…!!!), matko jedyna..., żadnej już nie mam. Na studiach nawet jeansów nie miałam, bo czarne sztruksy wydawały mi się bardziej na miejscu (miałam też zielone, bordowe i… zgaszony róż). W tym czasie, który upłynął zaczęłam bardziej przywiązywać się do sportu. Zawsze był mi towarzyszem, ale takim o tyle, o ile trzeba. SKS w podstawówce (to ta podstawówka, która miała 8 klas), WF jak należy, żadnych tam niedysponowań, WF w studium zazwyczaj na dworze, w parku nadmorskim, bo szkoła nie miała sali…, a później WF na studiach i Szkoła Pleców w trakciei, a od czasu do czasu lekkie bieganie podczas wakacji. Zatem norma. Później… pracowałam, pracowałam i… pracowałam nad sobą i po zdaniu egzaminów otrzymałam legitymację instruktora fitness. Od tej pory, nadal, z każdym ruchem, staję się młodsza (pod warunkiem, że pójdę wcześnie spać).
Podobno, wydłużaniu czasu służy TEŻ nie poddawanie się rutynie. Zatem jeśli chcemy rozciągnąć tę perspektywę, powinniśmy zapełnić ją czymś ciekawym, czymś czego nie robiliśmy do tej pory (żeby później nie okazało się, że żałujemy tego czego NIE zrobiliśmy…). Czyli skok ze spadochronem, lot balonem, nurkowanie z
rekinami... delfinami, czy jakiś wyjazd do Parku Serengeti, albo coś równie uwodzącego. W kuchni czymś takim może być pojawienie się innych, nowych smaków. Pierwsza ekscytacja, która im towarzyszy, może się skończyć rozczarowaniem (ale zawsze będzie to jakie doświadczenie, o którym będzie można opowiadać), albo przynieść euforię i pozostać na dłużej. Tak też było jakieś dwa lata temu z tajską zupą. Najpierw zjadłam ją w restauracji, później szukałam przepisu i po zrobieniu jej kilka razy (każdy był prawie idealny) osiągnęłam TEN smak.
Początkowo robiłam bez kurkumy, ale biały kolor zupy był bardzo nieapetyczny. Podstawą zupy jest mleko kokosowe i limonki, pozostałe składniki do dostania na półkach z egzotyczną- azjatycką żywnością (w takim choćby IM i… lubisz zakupy -wiadomo…?).
Zupa jest syta i rozgrzewająca, a jednocześnie bardzo lekka i świeża dzięki limonce. Każda łyżka przynosi nowe doznania i prosi o następne. Czosnek nie dominuje, właściwie wcale go nie słychać. Zupa nadaje się na obiad i na kolację i choć jest bardzo prosta do przyrządzenia, to możesz nią zaskoczyć gości. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, ma się rozumieć. Podawaj solo lub z grzankami.
Tajska zupa z mlekiem kokosowym i kurczakiem
4 porcje
2 puszki mleka kokosowego (2x400 ml)
2 łyżeczki pasty curry (np.firmy Thai Heritage)
2 piersi z kurczaka
500 ml bulionu z kurczaka (najlepiej bez glutaminianu sodu)
1 cebula średniej wielkości, albo 2 mniejsze
1 marchewka
2 ząbki czosnku
2 łyżeczki mielonego galangalu (firmy j.w)
dwie łyżki kolendry plus kolendra do podania (najlepiej świeża, ale suszona tez może być)
1 większa limonka – sok i skórka
płaska łyżeczka soli
2 łyżeczki kurkumy (dla koloru, nie smaku)
1. Piersi kurczaka pokrój z kurczaka na wąskie paseczki, cebulę na pół i na piórka, marchewkę w kosteczkę, czosnek pokrój drobniutko, posól szczyptą i rozgnieć bokiem noża; przygotuj bulion (wg instrukcji na opakowaniu).
2. Zawartość jednej puszki mleka przełóż do garnka, dodaj pastę curry. Niech zawrze.
3. Teraz dodaj piersi i drugą puszkę mleka i bulion.
4. Następnie cebulkę, marchewkę, czosnek i galangal. Gotuj parę minut, aż zmiękną (spróbuj czy wszystko się ugotowało) i dodaj porządną łyżkę kolendry oraz sok wyciśnięty z limonki i startą z niej skórkę.
Podawaj gorącą posypaną kolendrą.