poniedziałek, 26 stycznia 2015
Chrusty Neli Rubinstein - ciasto, którego nie trzeba bić…
Nigdy nie miałam wiecznego pióra. Miałam tylko chińską namiastkę, która wtedy wydawała mi się tym właściwym, tym wiecznym. Na początku stalówkę przyciskałam tak mocno, że robiła szpagat. Później traktowałam ją delikatniej, a pisanie przynosiło zadowolenie. To był koniec podstawówki i początek liceum. Wtedy pisałam dużo i codziennie. Wiadomo. Mimo, że pióro pisało dość grubo, wydawało mi się, że pisząc nim jestem kimś wyjątkowym, bo przecież pisanie wyrabia charakter… pisma. Wtedy skupiałam się na tym charakterze. Razem z moją przyjaciółką miałyśmy idola piórowego i próbowałyśmy mu dorównać. Obie, pisząc i pisząc listy do siebie, dość nieświadomie naśladowałyśmy jego charakter pisma, bo te okrągłe “a”, te równe ogonki przy “gie”, “jot” i “igrek” robiły wrażenie. Później, kiedy przestałyśmy mieszkać w tym samym mieście, znajdując w skrzynce kopertę zaadresowaną do mnie (od Niej), zastanawiałam się czy ja sama do siebie napisałam…??? I choć wypełniłam tym piórem wiele zeszytów i napisałam sporo listów, to nie udało mi się dorównać wcześniej wspomnianemu ideałowi. Charakter pisma jednak, wyrabiany fascynacją, pozostał do dziś, a wiecznego pióra jak nie miałam, tak nie mam.
Wieczne pióro, jak wieczne przepisy. Ot takie choćby chrusty. Smażone w tłusty czwartek były dla nas (dla mnie i mojego rodzeństwa) nie lada przysmakiem. A wywijanie kokardek wielką estetyczna przyjemnością. Ach…, a te ostatnie chruściki, z duża ilością cukru pudru, takie mocniej spieczone, nieudane, które zostawały na drugi dzień…! Nie wiem czy jest rodzina, która nie zna chrustów. Albo faworków, którą to nazwę poznałam mieszkając w Poznaniu. Profesor Jerzy Bralczyk, mówi, że chrust to określenie polskie, metaforyczne. Przyrównuje niewielkie, kruche ciasteczka do delikatnych, suchych gałązek. Natomiast obca nazwa faworek prawdopodobnie pochodzi od francuskiego słowa faveur – wstążeczka, gdyż wygląda bardzo podobnie do kokardki.
Kiedy po raz pierwszy samodzielnie robiłam chrusty z przepisu mojej mamy, nie wyszły mi takie pyszne i kruche jak jej. Choć ciasto biłam pałką długo i niemiłosiernie mocno, a i tak okazało się, że za słabo... Kolejne razy były lepsze, gdyż zaczęłam zwracać uwagę na temperaturę. Już wiedziałam, że to nie wina zbyt słabego bicia ciasta, a nieumiejętności radzenia sobie z mocą ognia. Kiedy z ciastem bitym poznałam się już całkiem dobrze, odkryłam przepis na ciasto, które nie potrzebuje bicia, a wyrabiania i chwili odpoczynku. To przepis na chrusty Neli Rubinstein. Dwie łyżki rumu w cieście, zanim usmażymy ciasto, aromatyzują mieszkanie tak bardzo, jakby paliło się w nim kilka rumowych świeczek, a po upieczeniu kruche i delikatne ciasteczka, rozpływają się w ustach. Trzeba tylko pamiętać, aby podczas pieczenia ogień nie był zbyt słaby (czyli tłuszcz zbyt zimny), a po zwiększeniu mocy, uważać, aby się nie palił. Jeśli pierwszy raz nie wyjdą Wam tak kruche, jak marzyliście zabierając się do pracy, nic nie szkodzi, i tak będą smaczne. Na pewno narobią Wam apetytu na następny raz.
Ostatni i lo piekła chrusty Neli. To ona mnie zainspirowała, aby pokazać swoje.
Chrusty Neli Rubinstein
1 jajko
2 żółtka
1 łyżka stołowa octu
2 łyżki stołowe rumu
2 łyżki stołowe cukru
1/4 łyżeczki soli
1/3 szklanki śmietany (kwaśnej)
2 łyżki stołowe miękkiego masła
2 szklanki (280g) mąki + mąka do podsypania ciasta
500g smalcu do smażenia lub 500g smalcu i tyle samo oleju (ja smażę pół na pół-E.)
cukier puder do posypania
1. W dużej misce ubij jajko i żółtka, następnie dodaj ocet, rum, cukier, sól i śmietanę. Dobrze wymieszaj. Dodaj zmiękczone masło i jeszcze raz dokładnie wymieszaj. stopniowo, po jednej szklance, wsypuj mąkę i dalej mieszaj ( o ile to możliwe elektrycznym mikserem). Gdy ciasto zrobi się bardzo sztywne, przełóż je na stolnicę obsypaną mąka i wyrabiaj tak długo, aż uformuje się w kulę i zacznie odchodzić od rąk. ( ja wyrabiam w tej samej misce, aż zacznie odchodzić od rąk i miski) – E.). Ciasto przykryj miską, wilgotną ściereczką, lub folią i odstaw na ok. 10 min.
2. Po tym czasie oderwij od ciasta kawałek i rozwałkuj na wysypanej mąką stolnicy na możliwie cienki i długi kawałek. Gdyby ciasto się kleiło, podsyp je delikatnie mąką. Gdyby kawałek ciasta zrobił się zbyt długi, przetnij go na pół i wałkuj tak długo, aż będziesz mieć pewność, że nie można go zrobić cieńszym. Każdy pasek potnij na “wstążki” grubości ok. 3 cm Następnie każdą wstążkę pokrój w poprzek na kawałki długości 9cm. Na każdym wąskim pasku ciasta zrób jeszcze podłużne nacięcie długości ok. 2-3 cm, przez które przeciągniesz jeden z końców paska.
3. Smalec (ewent. smalec plus olej) włóż do dużego, ciężkiego rondla i rozgrzej do temperatury 180°C (niewielka kostka niezbyt świeżego chleba wrzucona na tłuszcz o tej temp. zbrązowieje w ciągu 45-50 sekund). Faworki połóż na tłuszcz, kilka razy obróć, a gdy ciasto spęcznieje i nabierze złocistobrązowego koloru, wyjąć. Trwa to wszystko bardzo krótko, nie więcej niż 10-15 sekund. Nie radzę wkładać do rondla zbyt wielu kawałków ciasta, a tylko tyle, ile będziemy w stanie skontrolować. Usmażone wyjmij z garnka i umieść na bibule, która, wchłonie cały tłuszcz. Gdy pierwsza partia faworków jest już usmażona i osączona z tłuszczu, posyp je cukrem pudrem (z obu stron) i odstaw.
4. Od ciasta oderwij kolejny kawałek i rozwałkuj go. Postępuj tak samo, jak z pierwszym. Wszystkie te czynności powtórz z pozostałym ciastem odrywając po kawałku. Jeśli nie chcesz smażyć wszystkich faworków od razu, ciasto możesz wstawić do lodówki lub zamrozić.
środa, 7 stycznia 2015
Kilka sposobów na koktajl owocowy bez cukru i mleka
Jeden z sąsiadów pożegnał się już z choinką. Widziałam jak ją ciągnął po ośnieżonym chodniku za pieniek. Smutny to był widok, bo ze stalowego nieba padał gesty śnieg, a gałązki drzewka układały się tak, jakby panna się opierała. Mniej więcej trzy tygodnie królowania za nią. Mogłaby więcej, bo w zasadzie nie ma ściśle określonego terminu dotyczącego rozbierania choinki, ale jedni trzymają się Trzech Króli (6 stycznia), inni Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego). Zazwyczaj cieszyłam się nią maksymalnie długo (zdarzyło mi się kiedyś rozbierać ja w Środę Popielcową, ale ciii…), w tym roku, po raz pierwszy, poszłam za Trzema Królami szukając… światła oraz porządku i wystawiłam moją choineczkę na taras. Choć bardzo ją lubię, to przez słońce i dodatnią temperaturę, pod wpływem impulsu, zrobiłam, co zrobiłam. W każdym razie, jeśli ciepło domu, nie rozleniwiło jej zbytnio, będzie mi towarzyszką i w tym roku (…!!!). Nie trzeba iść zaraz w moje ślady, jeśli dobrze Wam z choinką, to nic nie zmieniajcie.
Po moich śladach możecie jednak pójść w stronę zamrażarki i powoli zacząć wyciągnąć owocowe zapasy i, jak ja, zrobić z nich pyszne koktajle. Możecie też użyć owoców, dostępnych na półkach sklepowych. Co kto woli. Może wcale nie będziecie się trzymać moich przepisów, może będę tylko inspiracją. W każdym razie, będzie to dobry krok.
Do zrobienia koktajli, które proponuję, nie potrzebuję specjalistycznego sprzętu (choć chciałabym taki mieć, aby poszaleć z taką choćby marchewką, czy burakiem w koktajlach), wszystkie robię przy pomocy blendera“żyrafy”o mocy 700W z przystawką, czyli dodatkowym rozdrabniaczem – pudełeczkiem z ostrzami.
Ostatnio pokazywałam Wam koktajl z jogurtem, ale bardzo lubię też wszelkiego rodzaju koktajle owocowe bez dodatku jogurtu, czy kefiru. Robię je bardzo prosto, bo lubię mała ilość składników w tego typu przekąskach. Zazwyczaj są to dwa, góra, trzy owoce. Jeśli chcę koktajl bardziej płynny (w zależności od rodzaju użytych owoców), dolewam trochę wody. Jeśli chcę, aby był deserem jedzonym łyżeczką, nie dolewam jej. Koktajle komponuję nie dodając cukru. Czasem dla smaku dodam miodu. Kilka z nich przedstawiam Wam poniżej:
Koktajl żurawinowo - truskawkowy
na 2 porcje
2 szklanki żurawiny mrożonej
sok z truskawkowy*, albo miód.
Żurawinę zmiksuj w blenderze z ostrzami do lodu (albo użyj rozmrożonej), dodaj sok truskawkowy do smaku. Rozlej do szklaneczek – jeśli wolisz rzadszy koktajl, dolej odrobinę wody.
*Sok truskawkowy otrzymuję kiedy gotuje dżem z truskawek – nie lubię rzadkiego dżemu, więc zlewam sok i wykorzystuje go później słodząc kwaśne koktajle. Możesz użyć gotowego soku truskawkowego.
Koktajl ananasowo-bananowy
2-3 porcje
pół ananasa
jeden banan (obrany i pokrojony)
woda do rozrzedzenia
Zmiksuj pół obranego ananasa (odkrawając rdzeń), dodaj banana i ewentualnie trochę wody. Rozlej do szklanek.
Koktajl ananasowo-granatowy
2 porcje
pół dojrzałego ananasa (jeśli ananas jest dojrzały jego spodnia część pachnie smakowicie)
sok z jednego granatu
1. Obierz granat i przetrzyj przez sito.
2. Zmiksuj pół obranego ananasa(odkrawając rdzeń), dodaj sok z granatu – wymieszaj. Rozlej do szklanek.
Koktajl z jabłek i kiwi z miodem
2 porcje
2 obrane i pokrojone w kostkę jabłka
6 dojrzałych obranych kiwi pokrojonych w cząstki
Jabłka i kiwi zmiksuj. Dodaj miodu do smaku i odrobinę wody. Rozlej do szklanek.
- koktajle przedstawione w dzisiejszym poście wystąpiły w wiosennym wydaniu Green Canoe 2013 (link) z towarzyszeniem artykułu o byciu fit od str.141
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Daktyle, mandarynki i jogurt czyli pyszny koktajl
Sylwester przeszedł z hukiem. Na naszym osiedlu fajerwerki trwały chyba 20 minut. jedne lepsze od drugich…! Coś niesamowitego…! Sama nie porwałabym się na taką zabawę, ale jak ktoś przygotuje (i zadba o to, aby było bezpiecznie), to aż miło popatrzeć. Przed Sylwestrem pracowałam 11, a po Sylwestrze 12 godzin – trzeba było wymasować tych, co szykowali się do całonocnych tańców, a później regenerować ich zmęczone ciała. Dałam radę.
Razem ze styczniem pojawiło się słońce. Niebieskie niebo spowodowało, że przestałam widzieć tylko kałuże i straszące konary drzew. Poniosłam wzrok na błękit i cieszyłam się nawet niewielkimi chmurami. Razem ze słońcem przyszły też nowe siły, euforia, wzmożona chęć ruchu i zdrowszego życia. Przebierałam nogami ze zniecierpliwienia planując swoją godzinkę. 10 km w parku nadmorskim zrobiło mi bardzo dobrze i spowodowało, że na ten rok obiecuję sobie więcej… ruchu. Poza tym przyrzekłam sobie kilka rzeczy, ale takich tam maleńkich, więc nawet nie ma co wspominać. Przy czym przeczytałam swoje zeszłoroczne postanowienie (tutaj) i muszę przyznać, że udało mi się to całkiem nieźle. Jestem zadowolona i postanawiam to kontynuować, bo jak się wyśpię, mam więcej siły (a co za tym idzie więcej chcę), myślę pozytywniej, lepiej siebie oceniam i więcej się uśmiecham. Warto.
Chciałabym Wam w tym roku pokazać jeszcze więcej tego, co jem na co dzień, czyli więcej strączkowych i więcej koktajli (czy, jak kto woli, smoothie). Sądzę, że będzie też kilka ciast i jakieś desery, bo przecież łasuch jestem i od święta pozwalam sobie na słodkości.. Będzie łatwo, bo ja lubię proste połączenia i proste smaki. Czasem coś pokombinuję, ale kieruje mną jedynie ciekawość. Póki co rozpoczynam od pysznego połączenia daktyli, mandarynek i jogurtu, czyli produktów ogólnie dostępnych. W sklepach szukajcie jednak jogurtu bez zagęstników i bez mleka w proszku. Jestem pewna, że ten koktajl Wam posmakuje. Celowo nie wrzucam dokładnych proporcji, bo tutaj każdy ma swoje własne proporcje. Jednak polecam kupić duży kubek jogurtu, aby koktajl nie był zbyt gęsty. Niedługo postaram się też wrzucić jogurt własnej produkcji, mam nadzieję, że spotka się z Wasza przychylnością.
Koktajl jogurtowy z mandarynkami i daktylami
garść daktyli bez pestek
5-6 mandarynek (bez pestek i bez białej skórki <albedo>)
pół jogurtu greckiego lub naturalnego
Wszystko zmiksować, w miarę konieczności dolać więcej jogurtu, lub dorzucić klika daktyli.
Niech ten słoneczno-niebieski styczeń trwa i trwa!
Do usłyszenia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)