piątek, 6 marca 2015
Szczęśliwe ptaki mojej mamy i jajka, które dostanę tylko od Niej
Z moją mamą przez telefon rozmawiam dość często, w końcu, do niedawna, co miesiąc płaciłam za tę swobodę dodatkowe “10 zł na stacjonarne”, ale od dwóch tygodni moja mama jest posiadaczką “smyczy”, czyli została właścicielką telefonu komórkowego. Wracając do rozmów… czasem są tylko informacyjnie, czasem emocjonalne, a czasem takie dłuższe jak należy, jak z mamą – wiadomo. Zazwyczaj gdzieś w środku rozmowy pada pytanie:
- A jajka jeszcze masz?
Odpowiadam w zależności od stanu posiadania. Jeśli mówię NIE, w odpowiedzi słyszę: To przyjeżdżaj. Jeśli TAK, to dziwi się dlaczego tak długo. Ostatnio jednak odpowiedziałam: “I NIE i TAK”, bo 10 jajek dostałam od znajomych, którzy to otrzymali je od swoich znajomych hodujących wolno biegające kury.
- Mamuś, ale te jajka wpadają w taki czerwonawy kolor… Nie są brązowe, takie wiesz, ładnie brązowe, albo takie jasne, delikatne, jak Twoje, ale takie sino czerwonawe, a żółtka bladzieńkie…
- Paszę, nic tylko paszę dla kur dają - kwituje mama. Dobrze, że pozwalają kurom latać wolno, kontynuuje, ale i tak karmią je byle czym. Pewnie jakaś “pasza dla niosek”. A przecież kurom trzeba dać witaminy: jabłka dać, dynię zetrzeć, burakiem poczęstować i cebulę od czasu do czasu pokroić, kaszy gryczanej ugotować. Albo rzucają im suche ziarno… Kury je lubią, ale tak ciągle nie można... A przecież jest zima, kury nie mogą tak tylko suchym dziobie… A ty wiesz jak te moje jabłka wpierniczają…??? Jak małpy kit…! Ale przekroić trzeba księżniczkom, bo inaczej nie ruszą... Kokoszki-smakoszki.
Teraz, zimą, dieta kur jest uboższa w zieleninę (ani nie mogą jej same nadziobać, ani nie można im rzucić takich choćby liści buraków, albo zielska wyrwanego podczas plewienia, a ziemia twarda i z robakami kiepsko…). Rano mama parzy im pszenicę, albo ziemniaki i daje z warzywami wspomnianymi wcześniej, w południe daje ciepłe mleko z wodą, a wieczorem już samą podgrzaną pszenicę. Pewnie, że jest przy tym trochę roboty, ale teraz nie ma ogrodu, więc pozostają tylko te podopieczne, jak śmiejemy się z moim bratem. Albo spacerówki, albo ptaki. Co dla niektórych czasem brzmi całkiem śmiesznie, kiedy na pytanie gdzie mama, któreś z nas odpowiada “poszła nakarmić ptaki”. A propos ptaków, trzeba je chronić przed jastrzębiami, bo krążą, i jak nie widzą ludzi, co często dzieje się zimą, to skłaniają się ku zagrodom, szukając pożywnych kąsków. Póki co nie było żadnego porwania, mama czuwa.
Zatem moja mama ma kury. Od roku, a właściwie od marca zeszłego roku. I troszczy się o nie i czasem nawet z nimi gada, jak nikt nie słyszy. Nie wiem o czym…, ale kury odpowiadają (sama próbowałam…) myślę, że to mogą być bardzo ludzkie rozmowy, choć z zewnątrz może się wydawać, że to monolog…, albo takie tam… W przypadku kota brzmiało to mniej więcej tak:”Co mi wchodzisz pod nogi, mały człowieku… tfu…! kocie… co mi wchodzisz pod nogi kocie…”. Dalszego ciągu nie było, bo mama słyszała, że nadciągam, ale każdy kot i każda kura (albo kogut) zawsze to jakaś żywa, bratnia dusza, z którą można podzielić się emocjami, spostrzeżeniami czy też zwyczajnie się wyżalić, jak sądzę.
Pamiętacie post KLIK, w którym mówiłam, że dom po dziadku trzeba będzie sprzedać? Dzień po opublikowaniu postu, mama zadzwoniła do mnie śmiejąc się tajemniczo. Przy czym trzeba dodać, że mama z internetu nie korzysta, a blog pokazuję jej tylko wtedy, kiedy jestem w domu, więc nic o moim oficjalnym żalu nie wiedziała. Powiedziała, że zamówiła kurczaki. Nie było tej konkretnej rasy, którą chciała, więc wzięła jakie były. Jechałam wtedy samochodem i myślałam, że padnę z wrażenia, ze dziwienia i swego rodzaju radości, która udzieliła mi się przez jej radość, bo to była informacja dla mnie, że w najbliższym czasie nie ma co mówić o pożegnaniu się z domem. Wiadomo było, że kury tam zamieszkają (no, w kurniku, oczywiście), ona do nich będzie codziennie dojeżdżać. I do ogrodu przede wszystkim. Kury były na doczepkę, kury były swego rodzaju fanaberią. Po 25 latach mieszkania w mieście, mama przypomniała sobie jak to dawniej z kurami było i tak zaczęła się jej prawie roczna przygoda, która nadal trwa. Po drodze kuraków przybyło, bo ciocia, która odżywia się według diety staropolskiej Stefanii Korżawskiej, podrzuciła jej kilka białych i szarawych (młodszych) kogutków, z których to rosół w tej diecie ma istotne znaczenie.
Pamiętam jak mama dzwoniła do mnie latem (chyba już w czerwcu) ciesząc się pierwszymi maleńkimi jajeczkami. Bo pierwsze dużo mniejsze są, takie trochę większe od przepiórczych.
Każdy mój przyjazd opatrzony był sesją zdjęciową, dzięki temu widać jak zmieniał się wygląd ptactwa. A jak przyjeżdżała rodzina to stali wszyscy jak urzeczeni i i zapatrzeni jak to kogut skacze na kury i co z tego wynika. Bo, aby kury dobrze się niosły to musi być kogut, i aby jajka były zapłodnione (jeśli tego chcemy), to też musi być kogut. Bez koguta kury będą się niosły, ale nici z kurczaków.
Albo fascynowaliśmy się grzebieniem, albo patrzyliśmy na upierzenie, albo na nogi, bo koguty miały różne nogi. Jedne żółte, inne różowe.
Na początku były dwa kogutki, jeden biały, zdecydowany, którego kury się słuchały, a on zachowywał się jak pan, władca i przewodnik i kiedy znalazł porządniejszego robaka, to wołał swoje towarzyszki.
Gdy słyszał, że mama przyjeżdżała o świcie, to od razu na przywitanie piał. Zresztą dalej to robi o poranku prosząc, aby towarzystwo wypuścić z kurnika i nadal rządzi stadem. Z nim można się nawet powygłupiać "kukurykowaniem". Wujek Jurek, latem, był niezrównany w tej "zabawie". Kogut: Kuuukuryku...!", a wujek: "kukuryku..!" w podobny, ale zupełnie inny deseń i tak w kółko, każdy na swoją melodię i każdy chciał mieć ostatnie zdanie... Zwyciężył, wiadomo, kogut.
Był też drugi kogucik, ciemno szary, prążkowany, taki…Kaśka-Maciek, jak go mama nazywała, co to nawet nie bardzo potrafił piać. Obaj rywalizowali ze sobą o kury i o władzę i często dochodziło do starć, które choć groźne nie były nie wyglądały wesoło.
Szary naśladował Prezesa (czyli białego koguta), a my śmialiśmy się z niego naśladując jego chrypiące, nieudolne próby, bo Maciek piał jak przez woreczek foliowy. ja nawet wolałam to pianie, bo za każdym razem wywoływało specyficzną radość. W końcu skończyło się woreczkowe kukuku…! bez literki “r”, bo tak mniej więcej brzmiała melodia Maćka, a on… no…, cóż… skończył w rosole. Taka karma. A no i Kaśka-Maciek nie skakał na kury.
Koguty, kogutami, ale kury to też niezłe aparatki. Nagle zrobiło im się za ciasno. Zielona trawka nie była już tak zielona, stokrotki straciły swą pierwszą świeżość, a ploteczki o wadach i zaletach współmieszkanek przestały mieć urok. Co jakiś czas jedna z nich odkrywała w sobie ducha podróżniczego i chciała zwiedzić choć najbliższy świat. Pierwszą podróżniczkę wychodzącą nie wiadomo jak i nie wiadomo gdzie, mama pomalowała (znaczy maznęła ja białą farbą , aby wiedzieć która to taka aktywna) i zabezpieczyła wszelkie możliwe wyjścia. Ale kura akurat miała to w… kuprze.
Pomalowanej też udawało się wyjść. W "nagrodę" zostały jej obcięte skrzydła. Od czasu do czasu któraś z pozostałych spacerówek (jak nazywa je mama), też chciała, jak koleżanka, poszukać lepszych robaków i szła w ślady swojej poprzedniczki, bo wiadomo, że wszędzie, gdzie nas jeszcze nie było, na pewno jest lepiej. Jak widać w kurzym świecie też to funkcjonuje. Jednak każdej globtroterce droga do szczęścia była zamykana poprzez skrócenie skrzydeł (spokojnie, to je nie bolało, bo skraca się je tylko na pewnej długości).
Była taka jedna, która w pewnym momencie zaczęła robić podkop pod siatką, wychodziła na wolność i GDZIEŚ składała jajka. Mamie nie udawało się jej podpatrzeć podczas pracy, ale codziennie brakowało jej tego jednego jaja. Zaczęła szukać. Przetrząsnęła cały ogród i nic. Nie było pod iglakami, nie było w trzcinach nad stawem, nie było pod krzakami. Nic. Kura przestała robić podkopy, bo dół został zabezpieczony, ale nadal codziennie, ni stąd ni zowąd, znajdowała się poza swoim kurzym terytorium. Nie chciało się wierzyć, że wyfruwa, bo siatka u góry też została wzmocniona dodatkowymi poprzecznymi sznurami-plecionkami, ale jajka i tak codziennie brakowało. Kiedy, któregoś razu przyjechałam do domu, mama opowiedziała mi o tej niemożliwej kurze i razem, ponownie, zaczęłyśmy przeszukiwać przydomową przestrzeń. Wiadomo, że nie było to łatwe, bo mama ciągle mówiła, że tu też patrzyła i tu i tu… i już dawałyśmy za wygraną, kiedy nagle zajrzałam między duży krzak piwonii i mięty, a tam… 7 jajek…! Kura miała bardzo silny instynkt macierzyński, wiedziała do tego, że musi gdzieś w ukryciu te jajka złożyć, bo inaczej dzieci się nie doczeka.... Kryjówka była w tak banalnym miejscu, tuż przy ścieżce i przy beczce z wodą, którą mama kilka razy dziennie (…!) mijała. Najciemniej pod latarnią – kury też to wiedzą. Tego dnia, w związku z tym, że byłyśmy obie, kurza tajemnica się wyjaśniła, kura skakała na pieniek, z pieńka na siatkę, z siatki na daszek, a z daszku na trawkę… Tego dnia, zbiór jajek był dużo większy, a kura pewnie smutniejsza, ale tego nie dała po sobie po sobie poznać.
A zimą kura marzła… Jedna, druga i trzecia, całe stadko marzło i nie bardzo chciało chodzić po śniegu, tylko ścieżkami, jak księżniczki… A kiedy już na śnieg stąpnęły, to jedną nogę podnosiły. Wyglądało to przezabawnie, ale… bardzo praktycznie.
Teraz, od niedawna, duże zmiany, bo w grudniu, w czasie świąt, razem z moim rodzeństwem, przeprowadziliśmy mamę na tę wieś. To była robota… Spakować 25 lat… Już nie musi dojeżdżać, aby zaserwować ptactwu posiłki (ale wciąż do miasta jeździ rowerem”": “no co to jest te 10 km w jedną stronę…” mówi). A ja wciąż mam świeże, prawdziwe jajka jeśli je sobie tylko przywiozę. Następny rok zapowiada się równie jajeczny.
Zatem prosto z kurnika i z kurzej zagrody dokumentacja wiosenno-letnio-zimowa. Dla was zdjęcia , dla mnie smak jajek jakich nie dostanę nigdzie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj pamiętam, że moja babcia też zawsze karmiła kury warzywami i owocami i ziarnem i kaszą .... a te jaja .. no cóz niebo w gębie:) ..... Kochana powiem tyle: nie widziałam, żeby ktoś kurom tak piękne zdjecia zrobił .... całuję Ciebie, Mamę i kury:)
OdpowiedzUsuńJola, bo Twoja babcia tez wiedziała, że kury to smakoszki :). Merci, Joluś, one po prostu czasem pozowały a ja wykorzystywałam te momenty :)
UsuńEwelina, ja.... jestem zaczarowana tym jak piszesz, jak fotografujesz... jak potrafisz uchylić rąbka swojego intymnego świata, emocji...
OdpowiedzUsuńA kurek i domku na wsi szczerze zazdroszczę. Też tak kiedyś będę, zobaczysz! :-) I kozy jeszcze chcę dwie mieć.
:-**
Nat, dziękuję, że tak to postrzegasz. Są tacy, którzy wstydzą się takiego świata... Jest jak jest, dla mnie to wielka sprawa :)
UsuńPewnie, jak będziesz DUŻA, to wszystko się uda, trzymam kciuki ;) :) ;). Tyle Ci się udało, to co tam takie kurki... ;) i kozy :)
Świetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńAle pysznosci dostaja te kurki :) Szczesciary :)
OdpowiedzUsuńJola
Czasem tez myślę, że szczęściary. Tyle dyń i jabłek oraz buraczków, które one dostały przez cała zimę, wielu ludzi nawet nie widziało, a co dopiero zjadło :)
UsuńPiękna opowieść jak i kadry wspaniałe:)
OdpowiedzUsuńOsobiście mam kilka kurek i wiem dokładnie, o czym piszesz:) Osobiście uwielbiam z nimi rozmawiać!!!:)))) i one mają najwięcej do gadania wtedy, gdy się do nich wchodzi, wita i pyta "jak się dzisiaj macie?":) Uwielbiam je po prostu:))
Pozdrawiam Ciebie, Twoją mamę i całą gromadkę ptasich pięknotek:) ..no i koguty też:)))
Wszystkiego Dobrego!!:)
O, widzisz, Ty coś wiesz w tym temacie :). I nawet uwielbienie do nich masz, kolejna szczęściara :)
UsuńSesja zdjęciowa godna najlepszych modeli ;-) super, uwielbiamy takie prawdziwe, smaczne wiejskie jaja ;-)
OdpowiedzUsuńW przypadku tych modeli, trochę czasu musiałam spędzić na wybiegu, albo operować zoomem :)
UsuńFantastyczna opowieść i przepiękne zdjęcia :))). Od jakiegoś czasu też zaczynam myśleć o przeniesieniu się na wieś, o warzywach z własnej grządki i nawet o kurkach, chociaż wiem że trochę z tym zachodu... Ale smak jajek od szczęśliwej kury - bezcenny! No i samo zdrowie!
OdpowiedzUsuńMałgosiu, pewnie,z e jest z tym trochę zachodu, ale jak się kocha co się kocha, to się... kocha :). Niech Ci się spełni...!
UsuńMoja Droga, jesteś niemożliwa! W życiu nie widziałam takiej sesji z kurnika, jak patrzę na zdjęcia to zazdrość mnie zżera, ta zielona łączka, kwiatki, przysmaki do jedzenia :) O zdjęciach nie wspomnę :) Mnie też zaczarowałaś!
OdpowiedzUsuńNatalia, ja też :). Zatem postanowiłam to pokazać :), przy czym do jednego folderu zgarnęłam wszystkie kurze zdjęcia i wyszło tego 600 sztuk...!!! Ty wiesz jaka to była robota zdecydować co się nadaje, a co nie... A jak Ty piszesz, że kurzy świat wzbudza zachwyt, to ja Ci wierzę :) i dziękuję :)
Usuńoh..... u mnie w domu od zawsze były kury :) od zawsze mieliśmy specjalny koszyczek na jajka, który był prawie zawsze pełny, chyba, że w niedzielę na śniadanie była jajecznica, czy trzeba było upiec kilka ciast na urodziny. Swojskie jajka to jednak coś, samo to, że żółtka są pomarańczowe i wszystko z nich jest o wiele lepsze niż z kupnych :)
OdpowiedzUsuńCudowne te kurki Twojej mamy :)
Zatem ogarniasz term i dokładnie wiesz o czym mówię :) . Swoje jajka jak niebo!
UsuńPrzewspaniala opowieść, przeczytalam jednym tchem, napatrzylam się na piekne zdjęcia, z charakterem, z jakąś taką dobrą energią:) Wszystkiego dobrego, mamie i tobie!
OdpowiedzUsuńKalinko, Mama dziękuję za życzenia:) i ja również :). Zwykłe kurki, a zadziorki charakterne, to i zdjęcia takie :)
UsuńPiękne zdjęcia, nie wiedziałam że kury mogą być takim wdzięcznym obiektem do fotografowania. Pamiętam, że jak byłam mała i mieszkałam w domu babci to mieliśmy kury za domem. Fajne wspomnienia dzieciństwa. Teraz czasem dostajemy od rodziny świeże jajka, smak nie porównywalny do żadnych innych. Raz mój tata przyniósł dla nas i głośno zaznaczył, że to dla Zosi tylko do jedzenia, ja byłam akurat po nocce i przysnęlam na 15 minut kiedy mała jeszcze Zosia oglądała bajki, zbudziłam się po chwili żeby ujrzeć obrazek Zosi rozbijającej 6ste jajko do miski, no co w końcu dziadek powiedział że to dla niej :D
OdpowiedzUsuńGosieńko, zatem masz wspomnienia :). A jak jajka dla Zosi to... dla Zosi, chociaż zal :). Uśmiałam się :)
UsuńCzuję się uszczęśliwiona , czytając Twoją opowieść, jak te kury:))
OdpowiedzUsuńWiolu, taka wiadomość, to wspaniała wiadomość! Czuję się uszczęśliwiona tym, że mi to napisałaś!
UsuńPamiętam, że jako mała dziewczynka, zawsze siedziałam u cioci na wsi w zagrodzie z kurczakami :) tymi najmniejszymi, co to dopiero od kilku dni wiedziały, jak wygląda słońce :) uwielbiałam je tulić i pozwalać im wskakiwać sobie na ramiona! Ot, takie kurczęcie wspomnienia.
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia kur spokojnie mogłyby startować w konkursie na najlepiej uchwycony w obiektywie drób :) Oczy oderwać nie mogę, a kury wcale nie łatwo ciekawie pokazać na zdjęciach!
Justynko, ja z dzieciństwa mam takie same wspomnienia :). Głaski maleńkich kurczaków do niezapomnienia :)
UsuńObiecaj, Justi, że jak znajdziesz taki konkurs, od razu dasz mi znać :)
Piękne kury, teraz wszystko rozumiem:):) i uwielbiam wieś za ta ciszę i spokój.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
O, i widzisz :), ale wiesz jak tak koguty zaczną piać, to spokoju jak na lekarstwo ;)
UsuńNie będę oryginalna w swym komentarzu - piękny post.
OdpowiedzUsuńPiękne hobby kochającej życie kobiety o pięknej duszy i wrażliwym sercu - proszę, abyś przekazała te słowa swojej Mamie.
Różo, wczoraj byłam u Niej, pokazałam jej post i Twój komentarz - oczy Jej się zaszkliły:). Dziękuję:)
UsuńKurki bardzo szczęśliwe, a jajka od nich to prawdziwy skarb!
OdpowiedzUsuń:) ;) ;) Yes, Yes, Yes :). A w efekcie ja szczęśliwa :)
UsuńŚlicznie opisane..a zdjęcia- wprost jakbym ogladała jakiś magazyn, tudzież program przyrodniczy- jak żywe, aż słyszałam to "kukuryku" ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kasia
Usłyszałaś? Patrz.., to on aż tak głośno pieje.. no, no :)
UsuńSerdeczności, Kasiu!
Piękne zdjęcia i tylko jajecznicy na chlebie z masłem brak. A opis..., muszę przyznać, że przez moment zapomniałam, że to nie fragment "Widnokręgu".
OdpowiedzUsuńJagodo, tylko, że ja..., my... nigdy nie jedliśmy jajecznicy na chlebie...:). Zawsze widelec w jednej, a chleb z masłem w drugie ręce :), ale to może być interesujące :).
UsuńMówisz, że Widnokręgu, no popatrz :), to się cieszę, bo co mam się nie cieszyć, jak się cieszę :)
Zazdroszczę Ci... Żadni moi dziadkowie nie mieszkali na wsi, więc rodzice tym bardziej ;) Nigdy nie miałam okazji sama pozbierać jajeczek :( Chciałabym mieć kiedyś kilka swoich kurek, ale jakiś kurs obsługi by się przydał...
OdpowiedzUsuńAnkha, jak tylko będziesz miała gdzieś okazję udaj się tam! Wczoraj zbierałam takie jeszcze ciepłe :). Jak byłam nawet dwadzieścia lat młodsza to wszystko nie miało dla mnie wartości, a teraz... :)
UsuńTo tak jak dla mnie sens uprawiania własnego warzywniaka. Kiedyś wielkim łukiem obchodziłam na działce dziadków, a dziś mam fioła na jego punkcie ;)
UsuńFantastyczne zdjęcia, obejrzałam z wielką przyjemnością choć tuż za miedzą ...pardon , za ogrodzeniem widzę majestatycznie kroczącego koguta liliputa z przepięknym trenem i tuptające za nim szare kurki (co za niesprawiedliwość w urodzie nawet w przyrodzie). Porównuję obrazy Twoje i te na żywo, ale dłużej zatrzymałam sie jednak u Ciebie. Fajna opowieść.
OdpowiedzUsuńZ nimi jak z kaczkami :) Zresztą, wielu samców jest piękniejszych niż samiczki, taki los... :).
UsuńDziękuję za Twoje przystanięcie u mnie i takie miłe literki, które mi zostawiłaś :)
:)))))
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałam i z jeszcze większą obejrzałam tę kurzą opowieść.
A smaku tych jajek i tego cudownego miejsca zazdroszczę Ci ogromnie!:)
:) :) :)- dziękuję :)
UsuńBo to wszystko to było w zamierzonym celu wywołania zazdrości :)
Przepiękne zdjęcia i kurki na nich ..... a takie jajeczka ..... sam smak !!
OdpowiedzUsuńBuziaki Ewelinko :)
:) :) :) Właśnie o ten smak chodziło, zdaje się, że go narobiłam wszystkim.
UsuńUścisków moc!
ależ mnie wciągnęła ta kurza opowieść. bardzo dobrze mają te kurki, a ich dieta to często lepsza, niż nie jednego człowieka ;-) moja mama kilka lat temu powiedziała kurom nie i nie mam już źródła dobrych jajek. jajka mama zbierała dla dzieci, czyli dla mnie i mojego rodzeństwa, czasem zabraniała tacie robić jajecznicę, bo dzieci przyjadą. ech... zazdroszczę ci tych jajek ;-) pozdrów swoją mamę, tak dobrze dba o kury ;-) musi być wspaniała!
OdpowiedzUsuńU mnie też tak jest, ale tak: jajka to najświeższe, te to wczorajsze, a te z zeszłego tygodnia, to ile mogę? 40? A bierz.... :). Pozdrowię, pozdrowię, ucieszy się :)
Usuńps. zapomniałam dodać - cudownie piszesz. pewnie już Ci to ktoś mówił, że powinnaś pisać - masz dar!
OdpowiedzUsuńFraszko, a mnie się wydaje, że wolę opowiadać zdjęciami, dlatego taka mnogość tu wkleiłam i staram się nie pisać zanadto..., bo nie umiem... a tu, widzisz, takie rzeczy... Dziękuję :)
UsuńUwielbiam ten kurzy post :) Jestem tą szczęściarą, która dostaje jajka z hodowli dziadka, które też są takie jasne, takie... zupełnie inne od tych sklepowych, nawet ekologicznych i od kurek biegających na wolności. Może to faktycznie kwestia jedzenia :). Dziadek i babcia rozpieszczają kury obiadowymi resztkami, ziemniakami i innymi takimi kurzymi przysmakami :).
OdpowiedzUsuńDodatkowo, odkąd pamiętam, mam pewne marzenie, które chciałabym kiedyś spełnić. Wieś, dom z wielką werandą i kury właśnie. Może też jakaś koza się trafi.
Także... przesyłam kurom, kogutom, Mamie i Tobie oczywiście kurze pozdrowienia :)
Oj, to w temacie po kolana :) Wiesz co dobre, bo jesz co dobre :)
UsuńNiech Ci się spełni...>! Z całego serca życzę Ci urzeczywistnienia tych marzeń!
Serdeczności ode mnie!
Uwielbiam takie historie!
OdpowiedzUsuńps. zgadzam się z poprzedniczkami, piszesz pięknie, zdecydowanie czarujesz słowami:)
Idzeińko, samo życie :). To chyba te zdjęcia czarują :)
UsuńZdjęciami też:D
OdpowiedzUsuń:) :) :)
UsuńEweluś z nieba mi spadłaś z tym wpisem !!!! My własnie obmyślamy lokal dla kurek więc wszystkie porady baaaardzo mile czytane , zdjęcia cudne , a kury jak modelki :))) Buziaki przesyłam wielgaśne !!!
OdpowiedzUsuńMonique, z radością, do usług :) :) :) :) :)
UsuńTo dopiero przepiekna opowiesc...
OdpowiedzUsuńrazem ze zdjeciami, na ktore teraz patrze, wszystko co mi opowiadalas o pomysle mamy i jego realizacji nabiera ostrzejszych barw... i jakze bogatych w kolory...
I wciaz tyle, czytajac Ciebie, mozna sie dowiedziec... Chapeau i dziekuje, Kochana
Caluje mocno
Anna
Samo życie:). Zaskakuje na każdym kroku :)
Usuń:* :* ;* :* ;*