Jak dobrze z tym przestawieniem czasu. Wreszcie zegarek w samochodzie mi się nie śpieszy… W garażu ktoś naśmiecił. Mogłam ominąć, zostawić. Pomyślałam, że mam szansę… Pozbierałam papierzyska i patyczki od lodów i… poczułam się lepiej. A marzec taki kapryśny jak zwykle. Chyba dobrze, że już się kończy, chociaż nie, bo znowu sobie uświadamiamy, że jak to, że już..? A przecież dopiero był Sylwester… Ale tak źle znowu z marcem nie było, bo przecież najpierw pogłaskał nas ciepłymi temperaturami. Książkę czytałam dwa razy na zalanym słońcem tarasie. Teraz niestety zalewa ten taras deszczem i smaga wiatrem, więc tylko przeczekać i zaszyć się w domu, pijąc dobrą kawę i wino, a do tego chrupać co tam kto lubi. No…, tak chciało by serce, czy tam lenistwo, ale co na to spodnie…? U mnie balans, bo ja się nie lenię. W sobotę ulepiłam trufle, o których za momencik, a w niedzielę zapisałam się na pierwszy w moim mieście Bieg na 6 łap. Dostałam miłego całuśnego pieska o wdzięcznym imieniu Dzwoneczek i poszłyśmy pobiegać. Ona na czterech, ja na dwóch. Dzwoneczek to dziewczyna. Przebiegłyśmy razem z dwoma innymi pieskami i ich Towarzyszami 12 km w lekkiej mżawce. Dzwoneczek ciągnęła niestrudzenie, a każdy krzaczek i słup był jej. W drodze powrotnej już na spokojniej, bo obwąchana droga, była już oczywista, ale smycz i tak ciągle była napięta. Pogadałyśmy sobie trochę, trochę się pobawiłyśmy, także już mam nadzieję na nasz następny piękny raz, może w bardziej sprzyjającej aurze.
Teraz słowo o truflach. Trufle, o których mowa, powstały z kombinacji na spód sernika, do którego podchodzę już 2 raz. Sernik jest z ziemniakami ze starego przepisu. Bardzo dobry. Za mącznym, pieczonym spodem nie przepadam, więc zawsze coś kombinuję. Czasem robię bez spodu, ale temu akurat sernikowi to nie pasuje. Ciągle nie mogę go sfotografować, bo zawsze coś… Tym razem wszystko było ok., był idealny, ale kiedy go wyjmowałam z obręczy, tak niefortunnie mi się wysmyknął, że spadł… masłem do dołu… Część nadawała się nawet do zjedzenia, ale niestety nie do pokazania, także na sernik z ziemniakami trzeba będzie poczekać. Z sernika nici, ale, aby nie było tak o suchym pysku z takich samych składników jak spód, ulepiłam trufelki, które są sumą samego dobrego, bo są tu daktyle i siekane prażone migdały i karob, albo kakao jeśli wolicie.
Karob, czyli chleb świętojański, albo chleb św. Jana (czyli szarańczyn strąkowy, drzewo karobowe lub ceratonia) rośnie w bardzo ciepłym klimacie. Wzmiankę o szarańczynie możemy znaleźć w Piśmie św. we fragmencie dotyczącym Jana Chrzciciela “ żywił się szarańczą i miodem leśnym”. Wbrew skojarzeniu, wymieniona przez ewangelistę, szarańcza to nie owad – szkodnik, ale strąki szarańczyna. W tamtych czasach była to roślina pogardzana, pastewna. I tak wspomniane strąki jadł syn marnotrawny z przypowieści Jezusa: pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał." (Łk 15, 16). Jego niezwykłe wartości odżywcze często ceni się wyżej niż kakao. Ziarna karobu, schowane w długich strączkach zwisających z drzewa, są źródłem białka, magnezu, żelaza, wapna, węglowodanów i fosforu. Czyli tego, co potrzebne do prawidłowego funkcjonowanie każdego organizmu ludzkiego. Karob w proszku wykorzystywany jest w przemyśle spożywczym jako substytut czekolady. Zmielone, suche strąki są słodkawym, brązowym proszkiem w smaku bardzo zbliżonym do kakao, w związku z tym stosowany jest jako wegański zastępnik kakao, kawy i czekolady. Choć smakiem i wyglądem podobny jest do kakao, nie zawiera kofeiny i teobrominy oraz kwasu szczawianowego, blokującego prawidłowe wchłanianie wapnia. Tyle fakty. Miałam kiedyś okazję spróbować samych strączków, a raczej fasolek otoczonych kwaskowatą masą przypominającą konsystencję daktyli, której długotrwałe ssanie pozwalało wydobyć słodki smak. Jadłam również cukierki karobowe ręcznie robione. Kosztowałam też nawet nalewki z karobu, która przypominała dobrze odstaną nalewkę pigwową o głębokim smaku. Także ja jestem na tak, jeśli chodzi o ten smak.
Trufelki robi się niezwykle szybko. Ot miksowanie daktyli, prażenie migdałów i lepienie kulek, lub kształtów jakich dusza zapragnie. Pamiętajcie tylko, aby daktyle nie były wysuszone, bo nic się nie uda. Najlepiej gdyby były świeże, albo suszone tak, że będą mocno wilgotne (moje były prosto z Egiptu). A jeśli już masz tylko takie suche, a trufli się chce..., to zalej je gorącą wodą, odcedź po pół godzinie, i wtedy użyj. Nie musisz nic piec, ani gotować. Nie dodajesz mąki, cukru, ani jajek. Brzmi ciekawie? To do pracy :).
Trufle daktylowo-migdałowe w karobowej mgiełce
300 g wypestkowanych świeżych daktyli
100 g siekanych migdałów
3-4 łyżki karobu albo kakao
1. Migdały upraż na suchej patelni cały czas pilnując i mieszając, aby się nie przypaliły.
2. Daktyle zmiksuj.
3. Wymieszaj oba składniki (ręcznie). Otocz je korabem. Najlepiej wrzucając korab do miseczki, później włóż do niej daktylowe kuleczki i kilkakrotnie podrzuć nimi w miseczce tak, aby całe pokryły się proszkiem.
I już…!