Wspominałam ostatnio o książkach, którymi otulam się jesienią. Otóż mam dla Was taki specyficzny otulacz – ocieplacz. W sam raz na poprawę jesiennego humoru, albo zwyczajnie na prezent. Św. Mikołaja tuż tuż… . Zatem mam “Stuletnią Gospodę” Katarzyny Majgier. Dla mnie to beletrystyka kulinarna, jeśli mogę ukuć taki termin. Bardzo lubię książki, którym towarzyszą przepisy kulinarne. Czytam je zawsze zachłannie porównując do klasycznych, albo tych które znam i czuję jakbym była bliżej postaci, o których czytam, bo wiem co jedzą.
Katarzyna Majgier jest autorką książek dla dzieci ("Amelka", seria "Ula i Urwisy") i młodzieży (najbardziej znana jest seria dzienników Ani Szuch, rozpoczęta powieścią "Trzynastka na karku", która w 2006 roku była nominowana do nagrody literackiej Polskiej Sekcji IBBY). Przyznano jej nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego (za "Amelkę") oraz wyróżnienia w konkursie im. Astrid Lindgren (za książkę "Misiek, co ty opowiadasz?"). Dotychczas napisała 14 książek. Lubi czytać, gotować, fotografować i podróżować. "Stuletnia Gospoda" jest jej pierwszą powieścią dla dorosłych czytelników.
“Stuletnia…” zaczyna się inaczej niż każda inna książka. Zaczyna się przepisem na ruskie pierogi, bo “Pierogi w stuletniej nie miały sobie równych. potwierdza to setki osób które miały okazje ich spróbować, choć nie była to modna restauracja w centrum miasta”. I to mnie urzekło.
“Peany na temat pierogów, nierzadko budzące uśmiech politowania na twarzach czytelników nierozumiejących jak można się tak podniecać swojskim daniem, pojawiały się w magazynach, których istnienia czasami w Stuletniej gospodzie nikt nie był świadom. Smak potraw, podawanych tu na nakryciach należących niegdyś do wielu rożnych kompletów tak bardzo pochłaniał uwagę smakoszy, że nikt nie zaprzątał sobie głowy takimi szczegółami jak pęknięcia na brzegach zdekompletowanej zastawy, podniszczona boazeria i kiczowaty barek”.
W Gospodzie historia miesza się z teraźniejszością. Jest tu cała plejada fascynujących postaci obdarzonych indywidualnymi cechami charakteru. Są tu ci zwyczajni, piękni i prości i ci z… z pazurami. Są smakosze, krytycy kulinarni i piękne artystki. Ta podróż przez lata i mnogość wątków to smakowite danie, złożone z pomysłu, wciągającej historii, odrobiny przypraw i nutki słodyczy, przełamanej jednak szczyptą goryczy…
Zatem jeśli chcesz przeczytać tę książkę napisz w kilku zdaniach jak wygląda Twoja ulubiona restauracja, knajpka albo kafejka, lub tez napisz jak wyobrażasz sobie swoją restaurację, knajpkę, kafejkę… Napisz jak czujesz się w tej Twojej ulubionej, co lubisz zjeść albo opisz klimat jaki mógłby zaistnieć w tej Twojej…, gdyby tylko pojawiły się sprzyjające okoliczności.
1. Organizatorem konkursu jest blog Kuchnia pełna smaków.
2. Nagrodami są 3 egzemplarze książki „Stuletnia Gospody” Katarzyny Majgier, ufundowane przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia.
3. Konkurs trwa od 30 listopada do 6 grudnia. Werdykt zostanie ogłoszony w przeciągu siedmiu dni od upływu terminu zgłoszeń. O wygranej zwycięzca zostanie poinformowany za pośrednictwem bloga Kuchnia pełna smaków.
4. Wpisy należy zostawić pod dzisiejszym postem lub pod postem dotyczącym konkursu na Fecebooku.
Powodzenia!
Czyżbym była pierwsza???
OdpowiedzUsuńNiestety z racji opieki nad dziećmi z reguły czas spędzam w domowym zaciszu, w dawnych czasach młodości wczesnej miałam ulubione knajpkia ale to było sto lat temu.
Dzisiaj marzę o własnym miejscu gdzie to ja będę tworzyć niepowtarzalny klimat.
Miejsce to nazywało by się "Dziuplą twórczą" i łączyłoby w sobie herbaciarnię z własnej roboty słodkościami, kruchymi ciasteczkami różnych smaków, muffinkami w wielu barwach czy ciastem marchewkowym i bananowym. Do tego pachnące herbaty najlepszej jakości, i kawa też oczywiście.
W Dziupli panował by twórczy nieład i rozgardiasz, wystrój raczej zgrzebny, lny i stare krzesła i fotel, a może stałby przed kominkiem? Osoby, które by do niej trafiały mogłyby nie tylko coś zjeść i wypić ale przede wszystkich mogłyby skorzystać z warsztatów filcowania na sucho i mokro, mogłyby lepić z gliny, szkliwić, tworzyć ozdoby, biżuterię... oczywiście odbywałoby się to w dwóch strefach dziupli. Chciałabym też prowadzić w przyjaznej atmosferze zajęcia dla dzieci, twórcze ale i takie babciowe, gdzie dookoła fotela siedziałyby dzieciaki a jakaś fajna babcia czytałaby im bajki.
Ot takie moje wiewiórowe marzenie...
Pozdrawiam cieplutko i miłej niedzieli życzę!
O własnej knajpce raczej nie marzę, natomiast ulubionych mam kilka, a spośród nich najbardziej chyba zapadła mi w pamięć niewielka konoba (tawerna) w Vodicach (Chorwacja). Wśród niezliczonych upchanych jedna obok drugiej knajpek, w bocznej ciasnej uliczce, niczym szczególnym się nie wyróżniała, ale polecono nam ją jako miejsce wyjątkowe. Maleńkie stoliki upchane ciasno na niewielkiej przestrzeni we wnętrzu przypominającym całkiem zwykłą wiejską kuchnię, kilka stolików na zewnątrz, tuż przed szeroko otwartymi drzwiami, tak że siedząc na dworze mieliśmy doskonały widok na to co działo się w środku. Na czym polegała magia miejsca? Na prostej ale genialnej kuchni i niezwykłej osobowości właściciela, czuwającego nad wszystkim i obecnego niemal jednocześnie dosłownie w każdym zakątku konoby. Nie jestem szczególną fanką owoców morza, ale zasiadając tam po raz pierwszy poprosiliśmy o podanie nam tego, co szef sam uzna za najlepsze, a że szef wyglądał na szypra, który dopiero co wrócił z połowu, to oczywiście dostaliśmy morskie specjały bałkańskiej kuchni. Głównym daniem były mule czyli dagnje na żaru, podlane bulionowym sosem z białego wina. Najlepsze mule, jakie w życiu jadłam, bosko pachnące, fantastycznie przepyszne. Nie pamiętam wszystkich szczegółów, bo nie szczegóły były ważne. Białe czyste obrusy, ale naczynia najzwyklejsze na świecie. Jednak zostaliśmy zaczarowani. Szef podawał, opowiadał, podchodził wiele razy, rzucał kilka słów za każdym razem przechodząc obok, w drodze do innych klientów, podchodził z karafką wina, dolewał, proponował różne dodatki, dostawiając miseczki, częstując rakiją, tak że nie mieliśmy uczucia że porcje są wydzielone i ściśle podliczone do rachunku, było to raczej jak na kolacji u przyjaciół. Zresztą właściciel stwarzał taką atmosferę, że osoby obce przy różnych stolikach zaczynały wymieniać ze sobą uśmiechy i zdania, po polsku, chorwacku, niemiecku i nie wiem po jakiemu jeszcze. Siedzieliśmy tam znacznie dłużej niż zaplanowaliśmy, zjedliśmy znacznie więcej, nie chciało nam się stamtąd odchodzić. Byliśmy serdecznie żegnani i zapraszani, jak starzy znajomi, zawsze mile widziani.
OdpowiedzUsuńI powiem tak: bywałam w przepięknych restauracjach, uroczo urządzonych, z pysznym, wymyślnym jedzeniem, a jednak najchętniej co wieczór chodziłabym do tamtej malutkiej, niepozornej konoby w Vodicach...:)
Hmmm....to dopiero wyzwanie:))) Jak wygląda moja ulubiona knajpka, albo jak sobie ją wyobrażam?
OdpowiedzUsuńNo cóż, w jednym zdaniu nie da się tego opisać. Z pewnością musi mieć charakter, nie musi być wyszukana, pięknie, stylowo urządzona, w super modnym eleganckim miejscu...wystarczy klimat, domowe, sprawdzone zapachy i smaki, posiłki przygotowane z miłością i z serca, takie miejsce, do którego zawsze wraca się z ochotą, zawsze go mało. Moim marzeniem jest mieć w przyszłości swój pensjonat, w którym stworzyłabym właśnie kuchnię wyjątkowa, naznaczoną miłością do gotowania do osób, które będą mnie odwiedzać. Taką kuchnię wyobrażam sobie ubraną w świeże sezonowe warzywa, owoce i zioła. Regionalne smaki. Stoliki ubrane zawsze w świeże kwiaty i blask świec. Miła nastrojowa atmosfera i czas...czas który pozwala rozmawiać, delektować się smakami, towarzystwem, czas który pozwala odpocząć i nigdzie nie gonić....dużo mogłabym pisać na ten temat, ale wydaje mi się że taka idealna knajpka to właśnie taka z klimatem, taka która nie powstaje z utartych schematów i panujących trendów, a powstaje z potrzeby serca. Wtedy ma szansę, stać ulubioną knajpką, restauracją lub kafejką:)))
Pozdrawiam serdecznie,
Agata
Oj była kiedyś taka knajpka w Katowicach. Niestety już jej nie ma :(. Kuchnia Meksykańska. Sam wystrój zachęcał do wejścia. Drewniane stoliki i drewaniane krzesła zachęcały do spotkań z przyjaciółmi. Nie wiem jak to określić :), ale ta przestrzeń przy stole była taka w sam raz. Nie siedziało się w jakieś strasznej odłegłości, żeby krzyczeć do osoby z naprzeciwka, i nie było też za ciasno. Wszystko było takie w sam raz. No i to jedzenie .... Po prostu bajka. Nie przepadam za mega ostrymi daniami, tam jednak zrozumiałam na czym polega ostrość. Danie nie ma palić w gardło, tylko wydobywać ten smak z pitrawy i tam tak było. Obsługa kelnerska nie narzucająca się , ale zjawiająca się odpowiedniej chwili, żeby coś doradzić, donieść jogurt czy picie. Strasznie, ale to strasznie załuję, że już jej nie ma. Tak się człowiek czuł dopieszczony na każdym poziomie.
OdpowiedzUsuńCAFE JAZZ lub JAZZujemy, przytulna co nie znaczy mała klubokawiarnia. Białe wnętrze z drewnianymi komodami i stolikami, skórzane brązowe siedziska: krzesła, sofy. Całość ocieplona naturalnymi tkaninami w postaci serwet, poduch, pledów.Czekoladowe brązy i kremowa biel. Na ścianach duże czarno - białe zdjęcia muzyków: Miles Davis, John Coltrane....ci młodsi Richard Bona, Gary Clark Jr.i inni. Gdzieś na komodzie stary gramofon, gdzieś w kącie równie wiekowy saksofon. Dużo płyt, stare winyle i nowoczesne krążki. W ciągu dnia kawiarnia, gdzie można zatrzymać się w biegu na chwilę, poczytać gazetę lub zapaść się na sofie z ulubioną książką. wypić pyszną kawę, herbatę z dodatkami i zjeść równie pyszne domowe ciacho; zimą wpaść na gorącą czekoladę lub grzane wino.W tle jak stare dobre wino sączyć będzie się stary dobry jazz. Wieczorem będzie można wpaść ze znajomimi na kameralny koncert na żywo, na stolikach świece, dobre wino i pyszne przekąski. Ja dbam o wnętrze i smakołyki a mój Małż. zapewnia dobrą muzę... Ot, tak sobie marzę :) to nic nie kosztuje a może kiedyś....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
. .....może kiedyś... w chłodny grudniowy dzień przechodząc obok ktoś zajrzy z czystej ciekawości lub potrzeby rozgrzania się gorącym napojem. Usiądzie przy stoliku obok okna, zamówi gorącą czekoladę rozejrzy się po wnętrzu i dostrzeże ciekawe szczegóły. Okaże się, że czekolada, którą właśnie kończy była najlepszą jaką pił dotychczas a dźwięki muzyki działają na niego bardzo kojąco.... Zerknie przez okienną szybę: na zewnątrz ludzie nerwowo gdzieś biegną, jest zimno i pada mokry snieg. TU CZAS SIĘ ZATRZYMAŁ.... i nie chce się stąd wychodzić. Każdego dnia, czy będzie po drodze czy nie TU będzie obowiązkowy przystanek w jego codzienności; z czasem zyska TU swoje ulubione miejsce, to tuż przy oknie lub z dala na przytulnej kanapie, odnajdzie wśród dźwięków te ulubione.... Kilka takich osób wystarczy, by ożywić to wymarzone miejsce. Czy jest ktoś chętny? :) Zapraszam.
UsuńMoją pasją jest przede wszystkim spędzanie czasu z dziećmi. Z racji miejsca zamieszkania i ogólnie to knajpek nie chodzimy, ani do restauracji, ale przed ślubem na randki mąż, w wtedy narzeczony zabierał mnie do Herbaciarni, w której było slicznie i przytulni. Zazwyczaj zamawialiśmy imbryczek herbaty pysznie pachnącej i sałatkę owocową. Chętnie byśmy się teraz wybrali z dziećmi, ale od 10 lat już jest zamknięta, Często odwiedzają nas dzieci naszych bliskich, przyjaciół czy dzieci ze szkoły czy przedszkola. Te, które bywają u nas częściej już nie raz piekły z nami babeczki, ciasteczka, czy pierniczki. Dobrze, że mamy rozkłądany stół w kuchni, bo czasem ledwie się mieścimy. Ostatnio piekłyśmy z sąsiadką ciasteczka, do słoiczkó zabrałam lukry i razem z całą klasą mojego drugoklasisty dekorowaliśmy ciasteczka. Wtedy właśnie po raz pierwszy przydałą się cała moja kolekcja fartuszków. Po tym spotkaniu jeszcze bardziej zamarzyłam o stworzeniu przytulnego miejsca u nas w okolicy. Chciałabym stworzyć miejsce, w któym nie będę musiała martwić się o zarobki, a będe mogła cieszyć się z każdego gościa. Chciałabym stworzyć miejsce dla rodzin, a w tych godzinach dopołudniowych głónie dla mam, gdzie będą mogły przyjść ze swoimi pociechami, napić się psznej herbaty, kawy, gorącej czekolady lub ciepłego kakao. Gdzie będą regały z książkami, gdzie będzie można kupić rękodzieło czy ciekawy prezent dla dziecka. Chciałabym też móc tam prowadzić dla dzieci warsztaty plastyczne, a w czasie przedświątecznym dekorować z dziećmi pierniki, piec babeczki, czy wielkanocne baby. Można by tam organizować warsztaty dla rodziców, czy spotkania dla kobiet i dla mam. Młodzież też miałaby swoje miejsce. Żal mi, że nastolatki, aby umówić się na lody jadą 40 km. pociągiem bo tu nie ma gdzie posiedzieć.
OdpowiedzUsuńSama marzyłam o takim miejscu po urodzeniu zwłaszcza pierwszego syna, gdy zamieszkałam w miejscy, gdzie nie znam nikogo, gdzie nie ma dokąd pójść, ani kogo odwiedzić.
Oj rozbudziły się we mnie marzenia jeszcze bardziej. Póki co zapraszam dzieciaki do naszego domu i razem z nimi piekę, dekoruję, robię kartki świąteczne, czy ozdoby choinkowe. A mnie cieszy njbardziej fakt, że dzieci lubią do nas przychodzić :)
Pozdrawiam ciepło- adwentowo!
Iza
Moja ulubiona knajpka…. Jest to miejsce, gdzie już przekroczenie progu wystarcza, aby moje ciało spowiła nuta relaksu. Zamawiam ulubioną kawę, o bogatym smaku, z egzotycznymi przyprawami i przenoszę się w inny wymiar. Pisząc to myślę o kawiarni „Pożegnanie z Afryką” mieszczącej się na warszawskiej Starówce, ale już po chwili przed mymi oczami staje inne miejsce. Krakowska kawiarnia, gdzie półki uginają się pod ciężarem różnych ksiąg, a ja zanurzona w miękką kanapę sięgam po jedną z nich i oczyma wyobraźni przenoszę się w czasy Tuwima i innych. Widzę siebie biegnącą po brukowym chodniku z torbą listonoszką i gładko upiętymi włosami na spotkanie z grupą przyjaciół. Mamy zamiar rozmawiać o naszych wierszach i nawet do głowy mi nie przychodzi, że za kilkadziesiąt lat miejsce takich posiedzeń zastąpią jakieś dziwne portale społecznościowe.
OdpowiedzUsuńTak…. Moje ulubione knajpki to miejsca, które pozwalają mojej wyobraźni przenieść mnie w zupełnie inny wymiar rzeczywistości, w przeszłość i zastanowić się nad teraźniejszością i swoją codziennością…
Pozdrawiam,
Słomka
Serwus!
OdpowiedzUsuńMoja ulubiona knajpka? W Krakowie, gdzie studiuję nie jest trudno o fajną knajpkę, szczególnie na Kazimierzu.
Ja jednak postawiłabym na własne miejsce. Skoro już marzyć, to na całego i skoro dajesz możliwość przybliżenia się w jakiś sposób do tego marzenia, opowiadając o nim w tak specjalnym miejscu, jak Twój blog, to po prostu nie sposób zignorować takiej możliwości.
Fantazje o małej kawiarence przewijają się przez moją głowę (i serce!) już od ładnych paru lat. A ostatnio, kiedy kuchnia stała się moim sposobem na szczęście, odwiedzam to wymarzone miejsce coraz częściej – wystarczy tylko wyjść po zakupy, albo wymaszerować w stronę uczelni i głowa sama ucieka do wyśnionej kawiarenki.
To miejsce byłoby schronieniem dla mnie i dla innych. Byłby to zakątek, do którego chciałoby się wstąpić już po jednym rzucie oka na jego zielone okna drzwi i okiennice – jak w miłości od pierwszego wejrzenia.
Zapach, smak, kolor i uśmiech ogrywałoby tam główną rolę. Ale nie byłby od razu tak oczywiste, a jedynie intrygujące i kuszące, owiane tajemnicą i zapraszające do odkrywania ich samych, a przez nich całego świata i samego siebie.
Lubię słońce i światło dnia, tam jednak panowałby lekki półmrok ogrzany światłem świec, kolorowych lampek, czy może i kominka... Siedziałoby się wygodnie, w otoczeniu pięknych książek i przedmiotów. Nie chodzi mi tu jednak o wysublimowaną elegancję, lecz raczej prostotę przedmiotów stworzonych własnoręcznie z miłości i kreatywności – wszak byłoby to miejsce z lekką nutką kolorowej bohemy w powietrzu.
Z głębi lokalu wydobywałaby się przyjemna muzyka (a gdzieś z kąta mruczenie kota), w której każdy mógłby odnaleźć własne ulubione brzmienie. Zaś głosy bywalców mówiłyby wieloma językami :).
Za szklaną gablotką lub kloszem czekałyby ciastka i ciasta o wszelkich smakach, a w filiżankach tańczyłyby pyszne herbaty i kawa, a może nawet i czekolada.
To właśnie miejsce istnieje we mnie i wciąż się odnawia. Chociaż atmosfera zawsze jest w nim przytulna i magiczna, to zmieniają się detale – cóż w marzeniach tak można! Gdybym miała zaśpiewać o tym miejscu piosenkę, to sięgnęłabym po tekst i głos Hanny Banaszak – ona najlepiej odmalowuje obraz tego wnętrza.
Pozdrawiam ciepło,
Polaca Mala
Absolutnie zaczarowanym miejscem jest "Róże i Zen" w Toruniu.
OdpowiedzUsuńMiejsce z bardzo romantycznym, magicznym wystrojem.
Wyjątkowy klimat tworzą cudowne przedwojenne meble, nastrojowe, z lekka zakurzone lampy, mnóstwo koronek, książek, starych płyt i kwiatów. Szczególnie róż. Róże w tym miejscu królują. Różane są obrusy, poduszki, talerzyki. Różane jest menu i różana jest herbata. Przepyszna. W tle słychać stare, piękne, bardzo nostalgiczne melodie. Zen. Inna epoka. Człowiek czuje się jakby czas stanął w miejscu. Między tymi melodiami, klimatycznym światłem i grą cieni na ścianach, w powietrzu snują się, niczym duchy, ciepłe, pachnące aromaty domowych ciast (śmiem twierdzić, że najsmaczniejszych w Toruniu) i świeżo zaparzanej kawy.
Niewątpliwie najciekawszy jest jednak ogródek. Ukryty za gotyckim, pokrytym winobluszczem murem, gdzie wiszą barwne obrazy i małe latarenki nadające ogrodowi niemal baśniowy wygląd. Obok różanych stolików wyrastają drzewa. Latem tworzą przyjemny cień, zastępując tradycyjne kawiarniane parasole. Jesienią dyskretnie przypominają, wrzucając nam do filiżanek swoje kolorowe liście, że za moment pora się będzie z tym baśniowym ogródkiem rozstać. Ma to swój urok, czar, magię.
Dla mnie miejsce najpiękniejsze. Aromatyczna kawa i domowe ciasto w różanej atmosferze minionej epoki. Rzecz nie do podrobienia.
Maja.
Witam :) a gdzie szukać wyników konkursu...?
OdpowiedzUsuń"Już" są.
Usuń