niedziela, 26 października 2014
Tych miasteczek nie ma już… Łatwe ciasto orkiszowe z dżemem malinowym
Tych miasteczek nie ma już… Oglądam fotografie starego, przedwojennego Kołobrzegu i zachwyt goni zachwyt (TUTAJ i TUTAJ).
Okrył niepamięci kurz
Te uliczki, lisie czapy, kupców rój
Płotek z kozą żywicielką
Krawca Szmula z brodą wielką
Co jak nikt umiał szyć ślubny strój.
Mam żal do tych, którzy w uzdrowisku wydają pozwolenia na budowę nowoczesnych budowli. Wolę zakamarki i wieżyczki. Mam żal do tych, którzy nie odbudowali Pałacu (Domu) Zdrojowego – Strandschloss, który dziś mógłby być wizytówką mojego miasta na miarę sopockiego Grand Hotelu. Ówcześnie skutecznie konkurował z Biarritz i Monaco. Szkoda, że PRL-owskie władze miały tak ograniczone umysły, wolały zbudować bezczelny betonowy gmach na głównej plaży, niż przywrócić utracone piękno, bo Dom Zdrojowy po wojnie został w nawet jeszcze większym kawałku niż nasza Bazylika, która tak wyjątkowo została odbudowana. Zatem mamy wczasowisko, a nie uzdrowisko. Wolę modelowy rodzaj uzdrowiska z domem zdrojowym, parkiem i sanatoriami, ale może zbyt wiele wolę…??? Pomijając powojenne ciasne umysły, ostatnio załamuję serce i ręce nad miastem, które mnie zaadoptowało (meldunek od dwóch lat to już poczucie swego rodzaju przynależności). Spaceruję ja sobie kilka dni temu po ulicach Kołobrzegu, podziwiam kamienice, które epatują przedwojennym pięknem i na każdym kroku dostrzegam... aptekę. Na jednej, niezbyt długiej, ulicy nawet trzy. Podczas jednej, półgodzinnej wędrówki, naliczyłam ich 7, a jest ich 28. Podobno kiedyś były dwie. I wystarczyło. Czy to normalne…??? Najbardziej przykuło moją uwagę miejsce, gdzie jeszcze tak niedawno była pasmanteria. Teraz apteka. Natychmiast zaczęłam snuć analogię do życia w stylu “dawniej było lepiej”, bo przecież, mówiąc tak bardzo na skróty, kiedyś robiliśmy na drutach, teraz kupujemy lekarstwa. Kiedyś, co prawda, to robienie na drutach, te czapki, szaliki i skarpety snute przez moją, i Wasze mamy, oraz grono licznych babć i zaprzyjaźnionych sąsiadek, to była konieczność, to było sprawienie dziecku czegoś nowego, to był szalik darowany “pod choinkę”, to było wypróbowywanie nowego wzoru… To była swego rodzaju terapia, którą wtedy, w życiu nikomu nawet na myśl nie przyszłoby terapią tego nazywać. To była oczywista oczywistość. Kiedyś druty, szydełka i włóczka, teraz bezsens życia i… pigułka… Na serce, na szczęście, na ładny brzuch… Smutne, że tak zmieniamy rzeczywistość. Wielki przemysł farmaceutyczny kwitnie, a my stajemy się coraz smutniejsi, samotni i chorzy. SZKODA, ale tak działa system. Szczęśliwie jednak odradza się duch w narodzie, bo internet pełen jest osób, które w cudowny sposób splatają i dziergają te prawe i lewe oczka. Szydełkowanie i robienie na drutach znajduje coraz więcej zwolenników. Na pewno nie jest to tak powszechne jak dawniej, jednak wraca i to cieszy. Szczęście, że są tacy, którzy żyją tu i teraz i potrafią szukać piękna, znajdować je w małych rzeczach i tworzyć to piękno. Może tak prędko nie wyginiemy... ;)
Dziś łatwe ciasto z dżemem z ostatnich zebranych malin. Orkisz pachnie miodem, a maliny dobrymi chwilami i ostatnimi dniami ciepłej złotej jesieni, która minęła.
Ciasto kruche orkiszowe z dżemem malinowym
125 g stopionego masła
100g cukru
1 jajko plus 2 żółtka
300g mąki orkiszowej (albo pszennej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
120g dżemu malinowego
1. Piekarnik nagrzej do 180°C.
2. Jajka z cukrem ubij jak na biszkopt (tak, aby cukier się rozpuścił). Dodaj stopione masło, i proszek zmieszany z mąką. Ciasto wstaw do lodówki na 1/2 godz. Następnie podziel na dwie części – jedna większą, drugą mniejszą. Większą wylep blaszkę, mniejszą rozwałkuj, wykrój paski. Na wylepiony spód wyłóż dżem, na wierzch ułóż paski. Piecz 25 min. Po lekkim przestygnięciu dla urody możesz posypać cukrem pudrem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niestety, pieniądz rządzi.
OdpowiedzUsuńCiasto boskie:)
Wiosenko, jedyna właściwa odpowiedź... :(. Smutne.
UsuńNiefajne to jest, że wszystko ludzie chcieliby pigułką załatwić ... a tyle zależy od tego co jemy, gdyby wszystkim chciało się gotować, piec z naturalnych produktów a nie z proszku to i tyle aptek nie byłoby potrzebnych !!
OdpowiedzUsuńSię nawymądrzałam ;))) teraz lecę sobie drucikami postukać zamiast pigułki na nerwy ;))
Pozdrawiam cieplutko :*
Oluś, to nie wymądrzanie, a mądrość :) . Twoje wytwory, produkty i całe piękno, które tworzysz to LEK NA CAŁE ZŁO...!!!!!!!!!!!!!! :) :) :) :). DZIĘKUJĘ za to, że jesteś i za to, co Tworzysz :)
UsuńEwelinka,
OdpowiedzUsuńPrzygarnij mnie na kilka dni. Będę zmywać, co?
Jak zawsze fajnie się czyta:-)
Ściskam i dobrego tygodnia Ci życzę,
Ania
Ania, nawet zmywać nie musisz, ale gdybyś chciała... :) Przyjeżdżaj, poczytasz mi :) A później pobiegamy, albo pójdziemy na spacer :)
UsuńKojący tekst :)
OdpowiedzUsuńTeż żałuję jako kołobrzeżanka, dokładnie pamiętam te 2 apteki- jedna na Zwycięzców a druga na Młyńskiej, potem trzecia na Waryńskiego doszła. Jak mawiał starożytny mędrzec przechadzając sie po ateńskim rynku - jak wiele jest rzeczy, których nie potrzebuję.
OdpowiedzUsuńSzkoda, wielka szkoda :( A ja Twoimi wpisami leczę duszę :) Pycha ciacho!
OdpowiedzUsuńCzęsto robię to ciasto z różną mąką, to baza , która nigdy nie zawodzi.U mnie znika w okamgnieniu .(zastanawiałam się jak napisać , ale jest OK)
OdpowiedzUsuńKocham stare fotografie zwłaszcza miejsc, które zapamiętałam w dzieciństwie, a po których zostały niestety , tylko fotografie.
Jako reprezentant sztuki dziewiarskiej nie mogłabym nie skomentować Twego posta i absolutnie muszę przyznać Ci rację. Nawiązując do tego co napisałaś, to napiszę tylko, że druty pojawiły się zupełnie przypadkowo w moim życiu w dość trudnym jego momencie i mając do wyboru faszerowanie się antydepresantami , tudzież innymi narkotykami, forma terapii przyszła zupełnie przypadkowo ,przechodząc w pasję . Odpręża mnie to ,daje chwilowe zapomnienie , nie rozwiązuje problemów , ale sprawia , że czuję się szczęśliwa, jako terapię uzupełniającą polecam również przebieżkę i oczywiście niezastąpiony rower:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:))
Oczywiście, że potrzeba tylu aptek! Przecież pigułki są absolutnie na wszystko, ...oprócz szczęścia. Chociaż i nad tym pracują naukowcy.
OdpowiedzUsuńSzybkie ciasto zrobię na pewno, a wczoraj zrobiłam Twoje winogronowe lody dla dzieci! :))
Pa
Pewnie, że nie zginiemy. Coraz więcej nas "ucieka" do dawnego stylu życia. Ja też. I dobrze mi z tym. Ciasto to bym wciągnęła na raz! Znowu nęcisz takim wypiekiem, a u mnie jak nie było piekarnika tak nadal nie ma :(
OdpowiedzUsuńCudowne to ciasto, idealnie pasuje do tego postu :)
OdpowiedzUsuńJak byłam młodsza, Babcia uczyła mnie haftować. Pamiętam długie, jesienne i zimowe wieczory, gdy siedziałyśmy, każda w swoim fotelu, każda ze swoją robótką... I choć dzisiaj mnie to nuży i męczy, to wtedy to uwielbiałam :)
I to jest pomysł. Mam kilkanaście słoików dżemu malinowego (z pestkami) i nikt go nie chce jeść. Może w cieście pójdzie? Bo wersja bezpestkowa znika w tempie błyskawicznym.
OdpowiedzUsuńMalinki, jezynki i ciasto wygladaja apetycznie :)
OdpowiedzUsuńKolobrzeg ktory odwiedzilam kilka razy jest miejscem do ktorego chetnie bede wracac , tak dobrze mi tam bylo. Pewnie duzo sie zmienilo ostatnimi laty, ale to chyba we wszystkich miastach tak sie dzieje. Wiele malych punktow, sklepow aptek, ktore jedna za druga wypelniaja wolne miejsca w budynkach na parterze. Czasami w zupelnie innych stylach, czy architekt miasta ma cos do powiedzenia w tej sprawie? Nie ma lepszego lekarstwa jak ruch na swiezym powietrzu, trening, kontakt z natura, dobrzy przyjaciele i pogoda ducha... Dzieki za pogodny blogg :)
Mnie też tęskno za widokami z przeszłości...
OdpowiedzUsuńdlatego cieszę się i podziwiam każdy stary budynek,który odnawiają u nas...
ale tak jak piszesz...komuna zniszczyła naszą architekturę i tego szybko nie zmienimy...:(
A mogło być u nas równie pięknie jak za naszą zachodnią granicą...we Francji, Anglii......
A wiesz, Kochana, ze w Lizbonie jest taka uliczka, przy ktorej co krok, doslownie, kolejna pasmanteria. A w niej zawsze starsi ludzie za lada i wnetrza tez takie z dawnych lat. Naliczylismy ich 6 i to tylko po jednej stronie ulicy... co za magia... przynajmnej tam wciaz sa...
OdpowiedzUsuńPiekne to Twoje zdjecie starego Kolobrzegu...
Przypomnalam sobie o ostatnio przeczytanym Grandzie Wisniewskiego... I widze Cabre moj ulubiony w tle...
Buziaki, Kochana....
Anna
Bardzo pysznie wygląda ta tarta. Z pewnością smakowała wspaniale. Ja ostatnio nauczyła się robic krem z dynii i to było moje małe kulinarne zwycięstwo!
OdpowiedzUsuńEwelinka, ile by się chciało napisać pod tymi Twoimi myślami.. :-) Moje miasteczko na pocztówkach i zdjęciach sprzed wojny wygląda tak pięknie! A teraz, od patrzenia bolą oczy momentami.. Apteka w co trzecim lokalu (i w każdej kolejka!)..
OdpowiedzUsuńAle ale, wyciągnęłam druty i choć nie jest to moja ulubiona czynność to dziergam czapki, bo w sklepach sam plastik a ja chcę z wełny, żeby grzała i była milutka :-) W zeszłym roku udziergałam przyjacielowi, w tym robię dla siebie i dla jednego takiego malucha, a co tam, chociaż będzie ciepło w uszy i ładnie :-)
Buziaki :-)