Zawieruszyłam się trochę i rozleniwiłam cokolwiek. Wracam ze wspomnieniami, choć chętnie zostałabym jeszcze w tych miejscach, które odwiedziłam.
Najpierw było największe europejskie miasto, usytuowane na zerowym równoleżniku, dumnie rozłożone na dwóch półkulach. Miasto, którego poczta nadal wydaje znaczki bez nazwy kraju, tylko z wizerunkiem panującego i ceną. Przecież każdy na kuli ziemskiej wie(lub wiedzieć powinien…;)), że chodzi o Wielką Brytanię. I tak oto stałam się jedną z corocznych 30 mln turystów zdobywających Londyn.
Na początek razem z Miłymi Towarzyszami Podróży przeszłam Hyde Parkiem, zerknęłam na pałac Buckingham, przyjrzałam się parlamentowi, pomachałam Tacie(Tate modern), pozdrowiłam Bena(Big Bena:)), słynącego z punktualności, który to (ciekawe…)od 1859 roku stanął zaledwie cztery razy, a i to nie z własnej winy. Jedną z przyczyn była nie wojna ani klęska żywiołowa, jak można by przypuszczać, ale puszka farby pozostawiona przez malarzy. Dalej pogłaskałam lwy na Trafalgarze i obejrzałam zbiory Galerii Narodowej - nad niektórymi zatrzymując się dłużej z myślą o przeniesieniu sie w czasie…
Właściwie stało się to zaraz następnego dnia, kiedy po staniu w kolejce kupiłam bilet i znalazłam sie w przepięknym Windsorze, uroczym miasteczku nad brzegiem Tamizy ze wspaniałym zamkiem, siedzibą Królewskiej Rodziny. Oglądanie jego pomieszczeń było istna podróżą w czasie.
Aby nabrać dystansu wzniosłam się na wysokość 135 metrów na The London Eye- największe tego typu koło widokowe na świecie. Widok…wspaniały, a 40 sekundowy film, przed “przejażdżką” dostarczył tyle emocji, że moje i moich Towarzyszy zmarszczki mimiczne przez długo jeszcze czas były głębsze :):):)
Po tak przepięknych, a później wyważonych(w wagoniku wożonych) przeżyciach przyszedł czas na trochę , albo nawet bardzo dużo, niezrównoważenia w Thorpe Parku. Rollercoastery to było coś, co podnosiło nasz poziom adrenaliny w taki sposób, że wszystkie zdjęcia( a nawet filmy- można je było nabyć po “przejażdżce”), które robione były w czasie jazdy, pokazywały, iż wszyscy tak naprawdę jesteśmy dzieciakami, ale w normalnych warunkach nie chcemy sie do tego przyznać;). Jesteśmy, no bo, który dorosły czeka w godzinę (!!!), albo więcej(!!!!!!!) w kolejce, aby później prze 30 (!!!) sek. jechać wagonikiem pionowo w górę, a zaraz później sunąć z zawrotna prędkością prawie pionowo w dół, i za chwilę znów obracając się kilkakrotnie wokół własnej osi, a jednocześnie bojąc się czy to wszystko wytrzyma mój ciężar i czy to przypadkiem aby właśnie w tym momencie się nie zawali…??? i czy moje części będą wszystkie na miejscu…??? Super uczucia, super emocje…!!! Polecam dla mających mocne nerwy i… mnóstwo fantazji!
Po tych ekscesach był spokój i podziwianie w przepięknym i przeogromnym Kew Garden jego przyrody zgromadzonej tu z różnych zakątków świata świata.
Aby dotrzeć w te wszystkie miejsca wcześniej przeciskałam się ulicami miasta, którego 30 proc. mieszkańców to imigranci, przechodziłam ulicami miasta mniej angielskiego, a bardziej międzynarodowego. Nigdzie nie widziałam sławnych meloników, ale zamiast nich turbany, chusty islamskie, mycki żydowskie, sari, a nawet raz kobietę w burce odsłaniającą jedynie piękne oczy. Gdyby Polacy mieli swój szczególny strój narodowy, albo religijny, widać by ich było na każdym rogu ulicy. Tak było ich tylko (albo aż…) słychać. Jak widać Londyn jest bardzo gościnny:) I to nie tylko latem. Moja Miła Przewodniczka, mieszkająca w Londynie od kilku lat mówili, że to już nie zjawisko, to codzienność. A 300 języków w mieście tu już bardzo wielka gościnność, choć polski przewodnik z 1934 roku podawał: “Londyńczyk rozmawia tylko po angielsku, nawet gdy inną mowę rozumie”. Cóż teraz i tak przede wszystkim tourist english króluje.
Do wszystkiego dorzucę jeszcze rejs po Tamizie w kierunku Greenwich, widoki z obserwatorium i ekspresowa wizytę w Harrodsie, najsłynniejszym ekskluzywnym sklepie w Londynie, sklepie, gdzie porządku pilnują panowie w liberii zakazując nosić plecak na plecach i nie pozwalając… śpiewać:)
Cały ten czas spędziłam w city, ale smaku dodała wizyta w Brighton - najchętniej odwiedzanym kurorcie nadmorskim w Wielkiej Brytanii, cieszącym się niezmienną popularnością przez okrągły rok. Miasto, położone w odległości zaledwie jednej godziny jazdy samochodem od Londynu, pośród pięknych okolic hrabstwa Sussex, stanowi fascynującą mieszankę zabytkowej architektury w stylu regencji, nowoczesnego tempa życia i atmosfery tradycyjnej nadmorskiej miejscowości. Poczułam się w nim trochę jak u siebie…, wszak ja też mieszkam w kurorcie:)
Brighton poszczycić sęe może własną, egzotyczna rezydencja królewska, fascynującą dzielnica artystyczną(do, której niestety nie dotarłam), wspaniałymi parkami i ogrodami, galeriami i muzeami oraz przepiękną mariną. Niewątpliwą zaleta tego miasta jest fakt, że wszędzie można tu dojść na piechotę(to tak, jak u mnie…). Z każdego miejsca do morza jest dosłownie kilka kroków(prawie tak, jak u mnie…). W Brighton każdy znajdzie coś dla siebie. To idealne miasto na krótki wypad niezależnie od pory.
W Brighton spróbowałam też “narodowej potrawy” Brytyjczyków “fish and chips”, z tym, że po przyjrzeniu się chips , zamieniłam je na kiełbaskę. Widząc miny Towarzyszy Stołu jedzących fish stwierdziłam, że to był bardzo dobry wybór:). Przy czym frytki niewiele przypominały nawet te, które robiłam w późnym dzieciństwie, a kiełbaska… tylko koło kiełbaski leżała;)
Dotarliście do tego miejsca? Gratuluję cierpliwości…!!! Skończę tylko na tym, że ostatniego dnia odwiedziłam osławiona dzielnicę Nothing Hill. Ludzi mnóstwo a wokół mydło i powidło… Myślę, że tam można znaleźć wszystko, jeśli tylko posiadamy ogromnie dużo cierpliwości i umiejętności przepychania się w tłumie. Przy czym przechadzka po tej zatłoczonej dzielnicy odbyła się w bardzo znamienitym gronie. Spacerem i spotkaniem cieszyłam się ogromnie. Radość ta pozostaje we mnie do dzisiaj… Dziękuję Kochani!
I tak minął tydzień. Londyn nigdy nie był na mojej liście miejsc, do których tak bardzo chciałabym pojechać, ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Gdybym jednak zdecydowała jeszcze kiedyś odwiedzić wyspy, tym razem wybrałabym tak miłe memu oku i sercu oglądanie starych zamków i domostw- taką po prostu przejażdżkę i przegląd hrabstw;).
Magda, przede wszystkim Tobie dziękuję za tak miłe, bardzo serdeczne i gościnne przyjęcie:) Jesteś super babeczka! Bardzo Cie polubiłam:). Dziękuję za apple pie i chiken pie- może kiedyś zrobię sama;), przecież mam już custard:). Asia, dziękuje za propozycję wyjazdu, czytanie przewodnika na głos, niespożytą energię (której mi czasem brakowało…) i miłe towarzystwo:) Ewelinko i Davidzie nawet nie wiecie jak się cieszę, że Was poznałam:) Olu, bardzo fajnie, że byłaś i, że jesteś tak energiczną osobą – teraz już bliżej do Ciebie i do Twojego Sweet…, co obiecuję nadrobić:)
Zdjęcie stacji w Staines, skąd codziennie zaczynało się wszystko…
Dziękuję!
Jak miło sobie podróżować i oglądać nowe miejsca. Londyn to istny tygiel kulturowy, na tym chyba polega część jego uroku. Piękne są Wyspy.
OdpowiedzUsuńAle Ewelinko, Londyn leży na zerowym południku, a nie równoleżniku, bo zerowy to równik.
Noblevo, tak, tak...południk i posługiwanie sie źle opisanym przewodnikiem...:( Już poprawiłam.
OdpowiedzUsuńSuper zdjecia! Niektore miejsca nawet poznaje hehe. Fajna mialas wycieczke;)
OdpowiedzUsuńTo ciekawe bo Staines tez mi bliskie:)Cheekees jeszcze dziala? Oj, malutki ten swiat
Ewelajno! Cóż za cudowna relacja! I jakie wspaniałe spotkania za Tobą. Ogromnie się cieszę, że już wróciłaś:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Arku - cieszę się, że się podobają:)
OdpowiedzUsuńTe miejsca to bardziej Twoje niż moje, bo moje były tylko przez chwilę... Nie wiem czy działa..., za krótki był ten mój czas, aby odpowiadać na tak trudne pytania, proszę Pana...;) A świat malutki jak nie wiem co... Pozdrawiam ciepło:)i cieszę się Twoją wizytą:)
Anno Mario Droga - dziękuję, ale wydaje mi się , że napisałam jakoś tak sucho i pusto, ot po prostu, może zdjęcia coś pomagają...
Wiesz jak miło kiedy widzę takie słowa...? Oj..., bardzo miło, i do wzruszenia niedaleko...
I ja ciepło Cię pozdrawiam:)
Ewelajna- świetny tekst i zdjęcia. Rollercoastery uwielbiam ;-) Zazdroszczę Ci wyprawy na Nothing Hill i Brighton. Jakie piękne leżaki tam mają :)
OdpowiedzUsuńNo i ostatnia fotka stacja Staines- powala. Super!!!!
Cudowne zdjęcia!! Do tej pory Londyn kojarzył mi sie z emigracją Polaków w celu segregowania makaronu na tasmie produkcyjnej (czyt. zarobkowym). Taki Londyn tez bym chetnie zwiedziła! Zazdroszcze :)
OdpowiedzUsuńZazdroszcze wyprawy. Dzieki Twojej relacji i zdjeciom (wspaniale!) wszystko wyglada tak zachecajaco. No moze oprocz tego parku rozrywki bo to zdecydowanie nie na moje nerwy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Aaa, to ja też jestem na tej liście 30 mln.! ;D Cudna fotorelacja, mm.
OdpowiedzUsuńale mialas fajna podroz:) super zdjecia:) chetnie bym zwiedzila sobie te zakatki, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńprzyjemnie przebrnęłam przez całą stronę wspomnień.. umilaną obrazkami pięknymi. przez chwilę nawet Ci pozazdrościłam..
OdpowiedzUsuńMimi - super, ze jest jeszcze Ktoś, kto rollercoastery uwielbia! Leżaków była cała piękna plaża - cudowne...:)Dziękuję za komplementy - usłyszeć je z Twoich ust jest wielką pochwałą:)
OdpowiedzUsuńagnieszko - dziękuję - witam:) Wodzisz nie taki Londyn straszny jak go niektórzy malują:)
majeczko - witam w moim świecie blogowym:)Wiesz z takim parkiem rozrywki to jest tak, że albo się go lubi, albo nie... Pozdrawiam ciepło:)
mania179 - dziękuję Maniu, skoro... to jesteś jedną z tego ogroma...:)I ja pozdrawiam:)
aga - pewnie, że fajną:), choć nie marzyłam o tym miejscu. I ja pozdrawiam serdecznie:)
asiejko - dałaś radę! Jakoś trudno zdać taką relację w pigułce, choć Ty pewnie byś potrafiła...:)
Świetne zdjęcia z leżakami na plaży. Tęsknie za morzem - fajnie, że u Ciebie trochę się do mnie przybliżyło.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Sebastian
Sebastian - te leżaki mnie urzekły...:)Fajnie, ze i Tobie się podobają:) A u mnie do morza 5...minut:) I ja pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńpiekne zdjecia, piekne komentarze...zapraszam raz jeszcze. moze tym razem uda sie zwiedzic stare zamki i domostwa, a nawet wyrwac sie do urokliwej Szkocji i poszukac potwora z Loch Ness.
OdpowiedzUsuńArku, Cheekees juz nie dziala.
Anonimowy - Magda...??? Czemu ja wcześniej nie widziałam tego komentarza... Jestem zaproszona... Taka wyprawa musiałaby być cudowna... Dziękuję z całego serca:)
OdpowiedzUsuń