Znacie to uczucie, kiedy należałoby już powiedzieć B, a jeszcze tyle A ma się do powiedzenia? Ze mną właśnie tak jest. Dopiero wróciłam i znów wyjeżdżam. Właśnie dlatego nie będę wspominać o urlopie, bo on wciąż trwa… Kiedy wróciłam z pierwszej edycji zajechałam tam, gdzie motyle i trzmiele wyjadają nektar z kwiatów niespiesznie, a wiatr radośnie kołysze krzakami lawendy. Cieszyłam się słońcem i jadłam ostatnie w tym roku jagody kupione pod lasem. Dodatkiem do nich, oprócz cukru i śmietany były opowieści z dalekiego świata…, ale o tym, mam nadzieję, w następnym poście….później poszłam na morwy. Zaopatrzona w kubeczek, w którym owoce się nie rozgniotą.
Morwy to najsmaczniejsze wspomnienie dzieciństwa. Dzieciństwa , które biegało po drzewach. Dzieciństwa, które długo miało fioletowe palce i usta, czasem nawet kolana, bo próbowało wyszukać w trawie morwy, które właśnie spadły a były sto razy słodsze…
Nic do nich nie dodawałam. Morwy należą do tych owoców, które w połączeniu tracą urok. Nic im więcej nie trzeba (oprócz błękitnego nieba – ma się rozumieć…:)).
Cieszyłam oczy lawendą i…
…jak zawsze podglądałam kolorowe chrząszcze, które nie wiedzieć dlaczego wspinają się na same szczyty, aby za chwilę wzbić się w niebo… W tym musi być wielki sens…W tym niewątpliwie istota istnienia…
Jadłam wszystko na P: pomidory, poziomki i…
…porzeczki czerwone.
Podglądałam też dwudniowe nowe potrójne życie życie…
Prababka tego życia zostawiła kiedyś odcisk swoich stóp na świeżym betonie… Teraz w Alei Gwiazd stawiamy haczki i grabki…
Po pięknym słońcu przyszła pora na kilkugodzinny zapowiadany deszcz, a po nim jeszcze raz słońce, które chciało się przejrzeć w milionach deszczowych pozdrowień…
Niestety musiałam już wracać…
Zaraz na pierwszym zakręcie, gdzie łąki przykrywa wrotycz…
…wkradłam się w jesień. To była moja pierwsza myśl, pierwsze zdziwienie i rozczarowanie… To już koniec…? Wieczory będą krótsze…? Ranek będzie się później zaczynał…? Ale ja nie zamawiałam…Jeszcze nie teraz… Powietrze jednak po raz pierwszy pachniało jesienią.
Po niedzieli przyszedł poniedziałek, a z nim małe, obiecane, słodkości.
Agrestowe paczuszki
(źródło: „Dobre rady Nr 2/2005)
Składniki na 12 sztuk:
450g mrożonego cista francuskiego
400g czerwonego agrestu
8 łyżek cukru
100ml soku jabłkowego(użyłam soku mojej Mamy- E.)
5 listków żelatyny
500ml mleka
1op.budyniu waniliowego
2op. Cukru waniliowego(użyłam z prawdziwą wanilią – E.)
400ml śmietany(36%)
PRZYGOTOWNIE
-
Piekarnik rozgrzać do 200 stopni C. Cisto rozmrozić, pokroić na dwanaście kwadratów. Piec na wyłożonej papierem blasze ok.12 min.
-
Umyty i oczyszczony agrest blanszować ok.3 min z 5 łyżkami cukru i sokiem jabłkowym. Osączyć. (ja pozwoliłam mu trochę dłużej pobyć w ciepłym syropie, aby go bardziej osłodzić...-E)
-
Namoczyć żelatynę. Z mleka, budyniu, cukru waniliowego i reszty cukru ugotować budyń. Rozpuścić w nim odciśniętą żelatynę. Ubić śmietanę i dodać do gęstniejącego(studzącego się- nie dodawaj do ciepłego – E.) budyniu.
-
Upieczone kwadraty przekroić w poprzek na pół, napełnić kremem i agrestem. Wstawić do lodówki na 30 min. Posypać(ewentualnie)cukrem pudrem.
Piękny urlop :) Zdjęcie kotów jest the best! Prawdziwe dolce vita.
OdpowiedzUsuńslicznie tu u Ciebie i cieplo :)
OdpowiedzUsuńI to na P. i to na K. też kocham ja:-)).
OdpowiedzUsuńOdcisk kociej łapki, wspomnienie... i nowe maciupkie życie
Dzięki za pozdrowionka.
Cudowne zdjęcia i cudotwórczyni autorka.
Oj,jesieni nikt nie czeka a tym bardziej my, bo znowu trzeba wprząść się w kierat codzienności
Brrrr....Te zamglone poranki, już mi zimno na samą myśl.Ściskam Ewelajno
te kotki są fantastyczne! a poduszeczki cud miód :)
OdpowiedzUsuńłapki w alei gwiazd... rozbroiłas mnie :) Jak ja kocham koty...
OdpowiedzUsuńAleż Ty mnie denerwujesz tymi zdjęciami Ewelka :))))
OdpowiedzUsuńWróć juuuuuż :*
szkoda, że morwy nie są moim wspomnieniem, szkoda, że nigdy ich nie spróbowałam.
OdpowiedzUsuńzachwycam się Twoimi obrazkami, są piękne. nostalgiczne i ciepłe.
Cudowne wakacje, mnie pozostaje się cieszyć (ciągle jednak)latem w mieście. Chociaż dzisiaj na mojej ulicy zobaczyłam prawdziwie jesienne opadłe liście i też pomyślałam: więc to już?
OdpowiedzUsuńJakież cudne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńLisko - to tylko mały, kochany przystanek w środku urlopu:)
OdpowiedzUsuńOlasz - witaj w letnich progach mego bloga:)
Anonimowy - czy To Ty...??? na M? Pewnie, że jesieni nikt nie czeka i cieszę się, że tu w dalszym ciągu takie ciepło u nas:)
Paula - dziękuję:)
Kuchareczko - bo tam jest tych łapek więcej, ale już z mniejszą ilością światła, dlatego Aleja Gwiazd jak malowana:)
Asiejko - może przyjdzie czas..., dziękuję:)
KaroLinko - to tylko(to AŻ...!!!) cudowny przystanek w podróży:)
maniu179 - dziękuję, bardzo się cieszę, :):):)
Ewelajna, zdjecia tego stolu, na tym stole sa przepiekne. Zdjecie 1, 3, 4 - ach rozplywam sie, porzyczylabym ten stol do zdjec :-)
OdpowiedzUsuńWiesz, pamietam morwy z dziecinstwa, biale akurat, to byl ostatni moment gdy je widzialm w PL...
Pozdrawiam Cie cieplo!
Przepiękne zdjęcia, Ewelino! Po prostu wspaniałe. Zakochałam się w tym, jak widziałaś świat na wyjeździe. I w paczuszkach zakochałam się też - wszak ciasto francuskie należy do moich ulubionych, a i agrestem nie pogardzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko! :)
Jak tu pięknie u Ciebie! Wspaniały, sielski urlop :) A zdjęcie kociej mamy z przychówkiem - sama słodycz! Paczuszkę agrestową porywam i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńZaytoon - cieszę się Twoimi wizytami:)i pamietaj, że pamiętam i trzymam kciuki...
OdpowiedzUsuńKomarko - zdolna dziewczyno, piekaca piękne i na pewno pyszne ciasta, witaj w moich progach:):):)
bruuberii - porzyczyłabym i ja tylko..., kurczątko..., on jest wkopany...:( Korzystam z niego tylko wtedy, kiedy jestem u Mamy:)
OdpowiedzUsuńNie każdy ma wspomnienie morw z dzieciństwa, jak mogłaś przeczytać powyżej, więc jesteś swego rodzaju szczęściarą:)
Cieszę się, że do mnie zajrzałaś:), bo bardzo lubię Twój blog a zatem i Ciebie samą:)
Poleczko Kochana - ja Cię pominęłam...!!! Taką babeczkę znamienitą... Toć to wstyd wielki... Do stópeczek padam i czołem waląc w podłogę ze wstydu wielkiego witam po powrocie u mnie :):):):)
OdpowiedzUsuńEwelajna, obiecuje sobie zagladac czesciej, ze mna niestety tak juz jest ze chce zazwyczaj zrobic 10 razy wiecej niz jestem w stanie :-)
OdpowiedzUsuńCiesza oko Twe zdjecia, stolu bede fanka, nie wykopuj go moze, zdjecia bede podziwiac jednak z nieskrywana zazdroscia :-)
Pozdrawiam Cie serdecznie!
He..he..też mam fotkę takiego czerwonego robaczka- chrząszcza. Powiem Ci, że ten mój jest bardzo podobny do tego Twojego ;-) Zdjęcie z mgłą i landrynkowym niebem- wspaniałe.
OdpowiedzUsuńbruuberii - zaglądaj sobie ile tylko chcesz...a ja będę cieszyć się z tego:).Ze mną jest tak samo - też tyyyle chcę zrobić a zaraz... dzień się kończy...:(
OdpowiedzUsuńDziś byłam 10 km od stołu;) Wysłałam mu ciepłe fliudy z pozdrowieniami od Ciebie;)
Mimi - robaczków u mnie dostatek - ale one cieszą , prawda? Zatem pozdrowienia od mojego ku Twojemu:). Landrynkowe niebo było robione "w locie i jest ono moim wielkim faworytem:)Wiesz jak fajnie, ze Tobie też się podoba...? Baaardzo:)