Jeśli tylko miałam możliwość wybierałam drugie danie. Zupa kojarzyła mi się z czymś zupełnie niepotrzebnym i przewidywalnym. Zatem zupę lekceważyłam, a czasem nawet demonstracyjnie odstawiałam tłumacząc się, że nie jestem aż taka głodna… Mogłam ja nawet gotować dla rodziny i próbować jak smakuje, ale już przy stole omijałam ją szerokim łukiem. Miałam swoje zasady poparte teorią, że od zupy się tyje... Od wszystkiego się tyje, jeśli się nie zna umiaru…, wiadomo, ale wtedy zupa i drugie to już było nieumiarkowanie w jedzeniu… Co innego drugie danie. No…, tutaj już rozsiadałam się wygodnie i z radością wybierałam konkret w postaci ryby, czy kotleta z dodatkiem góry surówek i to była moja obiadowa codzienność – bez wyrzutów sumienia. Normalny nietakiznowugłodnyczłowiek zjadłby zupę, przyznacie. I będziecie mieli rację, ale teorie licealne dotyczące diety miały swoje nienaruszalne prawa.
Smak i aromat zup doceniłam dopiero na studiach. Nawet nie dlatego, że sama sobie musiałam gotować, zdaje się, że właśnie wtedy dietetyczne niepraktyczne teorie zaczęły ulatywać mi z głowy. I dobrze. Teraz nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez zup. Doceniam to, że sycą i są bardzo praktyczne, bo raz jeden mogę stanąć przy garnkach, a zupę mogę mieć na cztery dni, albo na 6 w zależności od ilości użytych składników. I wcale nie chodzi tu o to, że przez 6 dni pod rząd uwielbiam jeść tę samą zupę. Nie. Mogę przez dwa, no…, góra trzy, resztę mogę zamrozić. Może to właśnie był argument na studiach za zupami…? Już nie pamiętam, ale bywają takie dni, że pudełeczko zupy wyjęte z zamrażarki ratuje wygłodniały żołądek przyklejający się do kręgosłupa.
Z zupami eksperymentuję, jak ze wszystkim, ale lubię też sprawdzone przepisy. Czasem zadziwiam się ilością pewnych składników i dodaję ich tylko odrobinę, aby sprawdzić jak zachowają się w połączeniu z tym, co już mam w garnku, ale zawsze dążę do odpowiednio wyważonego smaku.
Przepis na zupę Magdaleny de Blassi w książce “Smaki Północnej Italii”, z której najchętniej gotuję, zaskoczył mnie obecnością czerwonego octu winnego. Zredukowałam ilość kilku składników i zrobiłam trochę po swojemu, bo kiedy w ostatniej linijce przeczytałam “1 i 1/2 szklanki octu winnego”, musiałam pozmieniać. I dobrze, ocet i tak jest wyczuwalny, zatem dodawajcie stopniowo, aż Wasz smak się przyzwyczai. Ocet zredukowałam, ale dodałam słonecznik prażony i siemię lniane, które nie były pomysłem Marleny. Wyszło smakowicie i jest co chrupać. Ocet winny w zupie zaskakuje, ale baardzo pasuje. Kromka chleba z masłem, jak wiadomo, nieobowiązkowa, ale dodaje smaku i mocy. Polecam przede wszystkim miłośnikom pomidorów oraz tym, którzy lubią próbować nowości.
Pappa al pomodoro - gęsta zupa pomidorowa
~ 4 porcje
3/4 szklnki olio extra vergina di oliva
2 ząbki czosnku obrane i rozdrobnione(opcjonalnie, robiłam z i bez czosnku, obie wersje w sam raz)
1 duża żółta cebula obrana i posiekana
4 duże, bardzo dojrzałe pomidory, obrane, wypestkowane i posiekane lub puszka (400g) podłużnych pomidorów wraz zalewą, lekko rozgniecionych
4 szklanki bulionu z kostek bez glutaminianu sodu, bądź domowego wołowego, albo tylko woda (nie używaj bulionu z kurczaka)
1 szklanka białego wina
sól morska i świeżo mielony pieprz
2 i pół szklanki chleba z grubo mielonej mąki, podzielonego na małe kawałki
2-3 czubate łyżki słonecznika wcześniej podprażonego na suchej patelni
1 albo1 i 1/2 łyżki podprażonego j.w. siemienia lnianego
1 szklanka świeżo startego sera pecorino
2/3 szklanki liści bazylii, porwanych na kawałki
mniej niż 1/2 szklanki czerwonego octu winnego
1. W dużym garnku podgrzej oliwę i zeszklij cebulę. Dodaj pomidory, bulion (lub wodę), wino, sól i pieprz. Całość doprowadź do wrzenia i gotuj na małym ogniu przez 10 min. Wrzuć do środka kawałki chleba, słonecznik i siemię lniane i gotuj przez dalsze 2 minuty.
2. Zestaw garnek z ognia, dodaj pecorino oraz bazylię i wymieszaj dokładnie. Odstaw zupę na co najmniej 1 godzinę.
3. Dodaj ocet winny, wymieszaj i serwuj w temperaturze pokojowej (intensywnie ciepła, ale nie gorąca też dobra) w głębokich talerzach, skropioną oliwą. Wstawienie zupy do lodówki nieodwracalnie niszczy jej delikatny charakter.
Wszystkiego najsmaczniejszego na dalsze pomidorowe dni!
Niesamowita! Wyglada przepieknie, apetycznie, aromatycznie i chce ja zjesc! :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za malo gotuje zup! Tez zawsze na drugie sie rzucalam :))
Ale Kochana- Twoje zdjecia mnie rozbrajaja, piekne! Co za jasnosc i ostrosc! Co to za obiektyw?!?! :))
Sciskam!
Dagi
Jadłabym, wygląda bardzo apetycznie!
OdpowiedzUsuńmniam! wygląda bajecznie pysznie! jak się cieszę, że kolacji jeszcze nie jadłam!:)
OdpowiedzUsuńZupa zjawiskowa ,ale przy tej urodzie pomidorów to nic nie może się równać , cudne są
OdpowiedzUsuńcóż za widok! pomidory wszelkiej maści i ta zupa! lubię takie bardzo :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam taką zupę! Lubię też wersję pomidorową z pieczoną papryką. To zdecydowanie mój smak i nie potrzebuję psuć sobie smaku drugim daniem.
OdpowiedzUsuńDla mnie albo zupa, albo drugie. Rzeczywiście 2 dania to już rozpusta i zawsze mam później dylemat, co bardziej smakowało.
Ściskam Ewelinko,
Ania
Oj, z tymi zupami to tak jest, że docenia się je z wiekiem :) Teraz nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez zup. Na taką pomidorową to zawsze mam chęć! Pyszności! Bardzo pomidorowego września :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia. Zapraszam do dodania przepisu do mojej akcji Warzywa psiankowate 2014, jutro już się kończy.
OdpowiedzUsuńJa zup niestety nie gotuję, bo u mnie wszyscy drugodaniowi ;))) ale lubię bardzo, dobrze że moja mamusia zupolubna jest i sobie od czasu do czasu jakąś pyszną zjem ;)
OdpowiedzUsuńZa to u Ciebie uczta dla oczu - zawsze gwarantowana jest !!!
Miłego dnia :)
Jak ja lubię patrzeć na twoje smakowite zdjęcia i czytać opisy niekoniecznie na kulinarny temat. :))
OdpowiedzUsuńA zup też kiedyś nie jadłam, nie smakowały mi - za dużo miały przeróżnych "farfocli" w sobie. ;) Jak to dobrze, że nie tylko gusta, ale i smaki się zmieniają! ;) Teraz zupy u mnie muszą być!
Pa, Ewa
Cudowna zupa. Uwielbiam ją.
OdpowiedzUsuńJak dobrze,że istnieją zupki i jak dobrze,że możemy jeszcze zajadać pyszne pomidorki.
Uściski :*
Przepięknie ozdobiona zupa! Niesamowicie apetycznie wygląda.
OdpowiedzUsuńjeszcze nie zasmakowała mi pomidorowa, może dlatego, że nie trafiłam na przepis idealny...kto wie, może ten Twój to zmieni ;)
OdpowiedzUsuńMiałam zupełnie odwrotnie zupę zjadłam zawsze i tak mi zostało.Zresztą Ja chyba wszystko jadłam:)
OdpowiedzUsuńApetyczna zupa na apetycznych zdjęciach:)
A ja byłam nauczona od dzieciństwa, że obiad składa się z dwóch dań. Zupa obowiązkowo plus konkretne drugie. Tylko jak sobie przypominam, w czasach wczesno-licealnych lub późno - podstawówkowych, kiedy obiady odgrzewałam sama, nie robiłam sobie surówek. Dlaczego? o reszta była gotowa, a surówkę trzeba było samemu przygotować. Więcej grzechów nie pamiętam ;)
OdpowiedzUsuńU mnie tendencja odwrotna. Gotowanie zupek dla malych dzieci a potem duzych niejadkow sprawilo, ze trace zapal i choc sama uwielbiam - niewiele ich juz przygotowuje dla siebie. DLa reszty rodzine ciagle te same sprawdzone smaki. Wlasnie uswiadomilam sobie, ze musze cos z tym zrobic :-)
OdpowiedzUsuńBuziaki
Anna
Pomidorówka sama w sobie nie należy do zup wykwintych, a jadnak z przyzwyczajenia i dobrego smaku często ją robię. W sezonie świeże pomidory jak najbardziej, gotuję,przecieram i mieszam z rosołem, natomiast poza sezonem wolę przecier Pomidori, niczym nie odbiegającym od mojego domowego przecieru. Polecam.
OdpowiedzUsuń