Zatrzymaj się, powiedziała, tylko popatrzymy. Zostawiłam samochód na sąsiedniej zarośniętej posesji tam, gdzie zawsze rosły poziomki. Teraz też rosły. W trawie, między drzewkami, w ruinach dawnych budynków. Szybko zerwałam kilkanaście i pełną garścią wrzuciłam do ust. Były beztrosko słodkie. I przyzywały, jak to poziomki. Chodź, chodź, zobacz tutaj, co oni tu mają…! Popatrz, nasza czereśnia jeszcze nie wycięta… Ale żeby nie mieć żadnego ogródka…, a może z tyłu mają… Patrz taras, ale jak taras robić na północnej stronie, chyba trzeba nie znać kierunków. Przyglądała się zza płotu, gdzie przynajmniej słupki i podmurówka była te same. Chodź zobaczymy… Ale, co zobaczymy, wystarczy, oponowałam, tam samochody stoją na podwórku, oni tu są, daj już spokój. Chodź, chodź, jak już jesteśmy to zobaczymy, nie dawała za wygraną. No to poszłam.
Chłopak się trochę zdziwił, ale jak usłyszał, że Ona kiedyś tu mieszkała to od razu zaprosił do wnętrza. Zaraz poznałyśmy też miłą żonę pochodzącą ze Śląska.
Stałyśmy tam zanurzone w jasności południowego światła podającego z prawej strony z okien dachowych umiejscowionych na piętrze. I dziwiłyśmy się temu światłu, bo dawniej tak nie było… Światło wpadające przez okna ślizgało się po sosnowych schodach umiejscowionych po prawej stronie, które prowadziły na górę. Jak nie ten dom, pomyślałam, ale przecież ten, bo kiedyś tam dalej, na zewnątrz, w prawo, za kuchnią letnią był ogród i rósł groszek, taki najlepszy co to w spódnicy się nosiło i w kieszonki kładło, aby mieć na później…, a na strychu w zbożu jabłek szukałam i mąka na górze w tej dużej skrzyni była, a ja lubiłam ja po cichutku przesypywać z ręki do ręki jak piasek w klepsydrze. Stałyśmy tam, gdzie kiedyś była sień, teraz przedpokój. Dwoje młodych ludzi słuchało z zaciekawieniem a Ona mówiła i porównywała. Ja towarzyszyłam i wnętrzem wspomnień zanurzonych w duszy dotykałam starych klamek, faktury drzwi i podłóg. Na tych - tamtych schodach , które teraz lśniły jasnością sosnowej deski, zdzierałam spódniczki zjeżdżając stopień po stopniu. Na jej wypowiadane wspomnienia nakładały się te moje wewnętrzne. A na górze była wędzarnia, fantastyczna, poniemiecka, ojciec czasem zimą wołał, któreś z nas a idź tam i przynieś pętko, albo odkrój kawałek polędwicy. A teraz jak wy tu macie…, jeden pokój, a to była sypialnia i stołowy, a tu, z kuchni, były drzwi do jadalnego, tam też stał telewizor. Tu były drzwi…?, zdziwili się oboje szybciutko. Jej wspomnienia krążyły między nami, a ja mogłabym ich słuchać i słuchać, bo przecież chodziłam po tych podłogach, co je ten tatuś zawsze na czerwono, a właściwie bordowo malował. A drożdżowe w tej kuchni było najlepsze. I kakało w niedzielę przed kościołem. A jaki był chleb… Nikt jeszcze mi takiego nie upiekł.
Wie pani co, chyba tylko piwnica nie została w żaden sposób przebudowana, można zajrzeć, proszę. Przeleciało mi przez głowę, że jak dla mnie nawet zapach pozostał ten sam. Poczułam zapach glinianych garnków, konfitur, smalcu i bezpieczeństwa. A może mi się tylko tak wydawało, może to był zapach wspomnień, dzieciństwa i młodości.
Chyba nie tylko dla mnie, bo jak otworzyli tę piwnicę, a może jak dotarł do niej ten zapach zaczęła wspominać jeszcze głębiej, a my słuchaliśmy z zaciekawieniem…
Po wojnie jeszcze długo dużo się mówiło o skarbach ukrytych przez Niemców… Nasłuchaliśmy się tego będąc dzieciakami i chcieliśmy znaleźć ten swój skarb. Kiedyś mama kazała nam przebierać ziemniaki w piwnicy… Uznaliśmy, że to najlepsza pora na szukanie skarbu. Nikt z dorosłych się nie dowie, ziemniaki będą przebrane, a my będziemy mieć swój skarb. Damy radę, chociaż była tylko ja Teresa i Piotr, a Ula była jeszcze za mała. A w ogóle to było na siedmioro, ale tamci to starsi byli i czemuś nie było ich w domu. No to zaczęliśmy kopać i przebierać jednocześnie. Tak pół na pół. W jednej piwnicy obluzowywaliśmy cegły na podłodze, w drugiej te nieszczęsne ziemniaki. Dobrze, że były, bo tak to tak, zaraz by nas nakryli. A mama wołała: “Przebraliście już te ziemniaki…?” No to odpowiadaliśmy, że jeszcze trochę drżąc, a ona się głośno dziwiła, że trójka nas jest, a tak opornie nam idzie. Ale sprawdzić nie przyszła, bo przecież zawsze było co robić. No i znaleźliśmy skarb. Tak, tak znaleźliśmy dwie skrzynki. Ale najpierw zasypaliśmy to nasze kopanie. Cegły próbowaliśmy ładnie ułożyć, ale tak się nie da, chociaż tatuś później się dziwił, że tak się dziwnie obluzowały. A, no i ten skarb znaleźliśmy. Po jednej skrzynce w każdej piwnicy. Otwieraliśmy z takim zaciekawieniem i nadzieją, że będziemy bogaci. Tu skarb, tam, mama, no strach był… Ale co tam za skarb, żaden skarb, w pierwszej skrzynce to chyba ktoś wcześniej tłuszcz zamknął, bo piasek naokoło był bardzo żółty i tłusty, a sama skrzynka była pusta. Ten tłuszcz chyba im wypłynął, bo skrzynka była drewniana. A w tej drugiej wiecie co znaleźliśmy, no nikt by nie zgadł. Ona już wie, bo kiedyś opowiadałam moim dzieciakom. No właśnie, w drugie skrzynce znaleźliśmy kości. No, taka w sumie nieduża skrzyneczka była i ktoś tu musiał mieć nadzieję, że niedługo wróci i w skrzynce zamknął świniaczka, bo to były świńskie kości. No i tak to skończyło się nasze skarbów szukanie.
I tak po raz pierwszy zajrzałyśmy do domu dzieciństwa i młodości mojej mamy, do domu, gdzie i ja mieszkałam do 4 roku życia. Całe mnóstwo zmian i czwarty chyba właściciel. Zmieniło się wszystko, ale wspomnienia jak skarby pozostały.
Ta sałatka też pełna jest skarbów. Jest tu fioletowy groszek, który wewnątrz jest całkiem zielony. Groszek jest kolejnym fioletowym produktem w mojej kuchni. Tutaj możecie zobaczyć ziemniaczki, tutaj fasolkę,tu fioletową marchewkę, a tutaj czarno-filetową paprykę. W sałatce jest też pietruszka sałata i pomidorki z mojego tarasu, zielony groszek, cebulka i bób z Jej ogrodu, ogórki kiszone prze Nią oraz orzechy i quinoa z mojej szafki. To jedna z tych sałatek, gdzie ilość składników jest dowolna, a i tak wszystko pasuje. Dla Was może być inspiracją. Tylko bób jest ugotowany, pozostałe składniki są surowe. Zapraszam, bo połączenie gotowanego bobu z chrupkością świeżego groszku i orzechowym smakiem quinoa posypane świeżo startym parmezanem jest obłędne.
Sałatka z bobu, zielonego groszku, pomidorów i quinoa
wszystkie składniki w ilości dowolnej
ugotowany bób
surowy, wyłuskany groszek
małe cebulki ze szczypiorkiem
trochę zielonej pietruszki
orzechy laskowe
ogórek kiszony
pomidorki koktajlowe
ugotowana czerwona (czyli lekko brązowa) komosa ryżowa - quinoa)
parmezan
sosik:
2 łyżki oliwy z oliwek, dwie łyżki soku z cytryny, pół łyżki miodu – ilości dostosuj do swojego do smaku
1. Bób ugotuj w osolonej wodzie do miękkości jaką lubisz. Pozostałe składniki, umyj, wyłuskaj, pokrój.
2. Komosę ryżową ugotuj w wodzi w stosunku 1 do 1 i 1/2, czyli jedna filiżanka komosy na półtora filiżanki wody. Najpierw jednak komosę wypłucz na sitku pod bieżącą wodą tak, aby przestała się pienić, wsyp ja do garnka, zalej wodą j.w., dodaj szczyptę soli i zagotuj. Jak tylko się zagotuje, wyłącz i pozwól jej naciągnąć wodę. Kiedy wchłonie wszystką wodę jest gotowa. Ugotowaną komosę poznasz po tym, że na powierzchni brązowych ziarenek pojawią się delikatne jasne niteczki. Komosę dodaj do sałatki, polej sałatkę sosikiem i posyp pazrmezanem
Jak zawsze pięknie!
OdpowiedzUsuńUwielbiam groszek :)
dziękuję:)
Usuńuwielbiam groszek i uwielbiam te cieniutkie zakręcone wąsiki :)
OdpowiedzUsuńznów zachwyciłam się Twoimi zdjęciami i myślami :)
ponawiam prośbę wiesz o co ;) {będę namolna ;)}
Ika, Ty mi dajesz dużo siły, wiesz?
UsuńWąsiki też lubię:)
Jaki Ty masz talent do opowiadania takich historii! Czuje sie, jakbym tam z Wami byla. To musi byc slodko-gorzkie uczucie, wrocic po latach do swojego-nieswojego domu. Czesto mam wielka ochote zajrzec tam, gdzie mieszkalam w dziecinstwie, ale zawsze tylko patrze z zewnatrz. Ciesze sie, ze Twoja Mama weszla do srodka :)
OdpowiedzUsuńZdjecia, jak zawsze, wywoluja u mnie glod, nawet zaraz po obiedzie ;)
Pozdrawiam Cie serdecznie i mocno sciskam!
Agnieszko, jeju, jak Cie miło widzieć:). Słodko-gorzkie, żeby wiedziała..., ale nie zaciera obrazów z przeszłości, choć to światło oślepiało i tez je będę pamiętać, to ja mam w sobie ten dom i taki, jak kiedyś we mnie zostanie:)
UsuńBuziaki, mocne, wielkie i serdeczne!!!!!
Wszystkie kobiety ze Śląska są mega fajowe ;) tak jak takie perełki fioletowe :D
OdpowiedzUsuńSie rozumie :) Mega!
UsuńZ przyjemnością wysłuchałam tych wspomnień, jakbym z Wami była...
OdpowiedzUsuńA ja właśnie wczoraj miałam wspominkowe popołudnie z moją mamą, znalazłyśmy w gazecie zamojskiej jakąś wzmiankę o kole seniorek z miejscowości, w której kiedyś mieszkaliśmy, było też zdjęcie, mama jeszcze pamięta te panie, ja po tylu latach już ich nie rozpoznawałam. Może kiedyś się tam wybierzemy, chyba 20 lat tam nie byłam...
Zawsze tak sugestywnie i trafnie u Ciebie, jakby ktoś moje myśli spisywał.
Dziękuję Ci za to :)
A fioletowego zielonego groszku to ja jeszcze nie widziałam, muszę pokazać Szymonowi, bo uwielbia i zawsze czeka na ten z działki babci :))
pozdrawiam cieplutko,
Marta
Martuś,cieszę się, że tak mnie odebrałaś z tymi wspomnieniami :).
UsuńPowroty do przeszłości mają moc:)
Powiedz Szymonowi, że groszek barwi łapki na fioletowo:), ale języka już nie :)
Serdeczności Wielkie, moja Droga Zdolna!
no wiesz? a skąd Ty wytrzasnęłaś ten fioletowy groszek? zazdraszczam (pozytywnie) i jestem bardzo zaskoczona bo w moich rejonach takiego jeszcze nie widziałam:) fasolkę miałam w zeszłym roku ale jakoś mi nie przypadła do gustu.
OdpowiedzUsuńa ze wspomnień z dzieciństwa i starego poniemieckiego domu to najbardziej pamiętam wędzarnię na strychu:)
pozdrawiam
Z paczki, prosz Pani :). Fasolka jak dla mnie normalna, mama ma ja któryś rok z rzędu w ogrodzie, już się przyzwyczaiłam, że zielenieje po ugotowaniu :)
UsuńAch ta wędzarnia... Do dziś czuję jej zapach...
Wpraszam się na te skarby na talerzu :)
OdpowiedzUsuńzapraszam :)
UsuńZaczytałam się... Uwielbiam czytać Twoje posty, są jak bardzo ciekawa książka. Może powinnaś zacząć pisać. Zdjęcia przecudowne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Monika
Moniko, dziękuję, miło mi :)
UsuńNie wiem może.. .:). Pod warunkiem, że ktoś zarabiałby na mnie :)
Bardzo piekne opowiadanie. Az mi troche wpadly lzy do oczu :) Przepraszam, ale bardzo lubie takie wspomnienia z dziecinstwa, kochalam opowiadania mojego dziadka a na strych balam sie chodzic, ale co gdybym znalazla cos, o czym juz nikt nie pamieta?! :)
OdpowiedzUsuńPiekne opowiadanie, dziekuje :)
Jola
Jolu, niby przeszłości już nie ma, a ma taką moc. Przedziwne.
UsuńSerdeczności Jolu!
Och matko....cudownie napisane! cudownie sfotografowane...tego mi było własnie potrzeba dziś na dobranoc, tylu kojących słów i obrazów.... kochana - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńAsieńko, prosz, prosz, prosz...:):):) Jak mi miło:)
UsuńAch...uwielbiam do Ciebie zaglądać! I czytać, czytać, czytać...Jesteś prawdziwą mistrzynią słowa!
OdpowiedzUsuńMagdalena...:) :) :) Do mistrzów to mi... wiesz...
UsuńDziękuję:)
Przepiękny ten fioletowy groszek, nie wiedziałam, że taki istnieje.
OdpowiedzUsuńIstnieje i strączki barwią ręce jak czereśnie:)
UsuńPrzeczytałam dwa razy. Piękne wspomnienia, żałuję, że nie ma chociaż jednego zdjęcia.... Szczęśliwy ten, kto ma podobne wspomnienia, a jeszcze szczęśliwszy , kto takie wspomnienia tworzy , mieszkając na wsi , w domu z ogrodem, ze swoją wędzarką(!) i daje później wspomnienia swoim dzieciom, potem wnukom, pełne zapachów, obrazów, dźwięków...sama się rozmarzyłam, pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńWiolu, miałam gdzieś zdjęcie z daleka - dachy domów: głównego mieszkalnego i budynku gospodarczego z tą letnią kuchnią i.... nie mogę znaleźć.
UsuńOgród z domem jak skarb:)
Dziękuję, że chciałaś zostawić słówko z emocjami:)
Nie wiem, czy miałabym odwagę zobaczyć ukochane miejsce po tylu zmianach.
OdpowiedzUsuńChyba wolałabym jednak zachować w głowie niczym nie zaburzony obraz z przeszłości.
Historia o skarbach wspaniała, tylko te świńskie kosteczki nie podobają mi się wcale:(
Sałatkę schrupałabym z wielkim smakiem:)
Przedziwne, ale obraz wspomnień pozostaje bez zmian :) świńskie kosteczki niezbyt wesołe, ale co zrobić, tak to wtedy było...
UsuńTak sie zaczytałam że dopiero teraz do oglądania zdjęć się zabieram.
OdpowiedzUsuńBezcenne wspomnienia
Igunia :) :) :)
UsuńTrzymalas w napieciu do ostatniej chwili... jaka piekna opowiesc...
OdpowiedzUsuńTaka sentymentalna podroz piekna, ja nawet nie mialabym gdzie pojechac. To znaczy nie byloby juz komu nas oprowadzic. Zazdroszcze.
Salatka przecudna, licze na taka :-) kiedy sie spotkamy :-)
W sumie to juz calkiem niedlugo ....
Buziaki, buziaki
Anna
Pamiętasz jak kiedyś wybrałam się w sentymentalna podróż z dziadkiem jak jeszcze żył? Chyba wysyłałam Ci zdjęcia... To były też niezłe opowieści i jazda od domu do domu (zaglądaliśmy do wcześniejszych domów), ech... chyba mamy to we krwi:)
UsuńCzekam na nasze niedługo :)
Wielkiej odwagi kobieta ta Twoja Mama Nie wiem czy miałabym odwagę po tylu latach zajrzeć tam gdzie wspomnienia z dzieciństwa. Mam to szczęście że mieszkam w mieszkaniu które w naszej rodzinie jest od tzw. powojnia czyli na długo przede mną, więc innego nie znam. Sałatka smakowita, u nas wczoraj była (na próbę) z blanszowanego groszku w zielonych strączkach z pomidorami, pietruszką i sosem musztardowym, ale Twoja to prawdziwy wypas :)
OdpowiedzUsuńDżemdżusku, ona to zrobiła tak ot...! Po prostu poszła, pociągnęła mnie za sobą i stało się.
UsuńZ tym mieszkaniem, to rzeczywiście masz szczęście:), bo masz historię, a my mamy taki zal do dziadków... ALe cóż...
Blanszowany groszek podjdałam, jak mam do słoiczków robiła zapasy na zimę:)
Sałatka wygląda świetnie! U ciebie, jak widzę, pożywka dla ciała i duszy: pięknie gotujesz i pięknie piszesz. :) Takie powroty do dawnych miejsc i towarzyszące im wspomnienia zawsze są bardzo ciekawe, ja - w przeciwieństwie do niektórych osób komentujących wcześniej - nie miałabym oporów przed takim powrotem i porównywaniem. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Wspomnienia i powroty zostaną, ale i tak największe i najgłębsze są wspomnienia, bo one w jakiś sposób nas ukształtowały i nadal kształtują jak sądzę:)
Usuńnie mogę się napatrzeć!! Mmmm... i już głodna jestem!
OdpowiedzUsuńMałgosiu, no co no... miło mi :)
UsuńSałatka wygląda niesamowicie i do tego zawiera składniki, które lubię...
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Odpowiadm tak późno..., teraz groszek może być już tylko mrożony..., ale cieszę się, że przypadła Ci do gustu :)
UsuńEwelinko, przepiękna sałatka Ci wyszła, aż się rozmarzyłam i nie mogę napatrzeć się na zdjęcia :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aneczko! Pozdrowień moc!
UsuńEwelinka, uwielbiam tu do Ciebei przychodzic i cieszyc oko zielenia zdjec, ach ten bukiecki, taki dyskretny, a tak uroczy!
OdpowiedzUsuńBuru, jak fajnie, że mi to piszesz :) A bukiecik znów kwestią przypadku, bo lawendy "dyndały na ostatnich gałązkach", a groszkowy kwiatek połamałam :) i tak powstał bukiecik :)
Usuń