Lubię kiedy budzi się dzień, a my piejemy kawę na balkonie wciąż jeszcze w szlafrokach. Poranek, to moja ulubiona pora dnia. Taki czas, kiedy czuję, że potrafię naprawdę oddychać. Światło wstającego dnia jest jak balsam dla mojej duszy, a bezchmurne niebo i rześkie powietrze nastrajają pozytywnie, nawet jeśli w perspektywie mam pracowity dzień.
Ona wstaje wcześniej, siedzi w ciszy i słucha jak budzi się świat rozwiązując… krzyżówki. Ja zamieniam kilka zaspanych jeszcze słów na dzień dobry i idę wstawić wodę. Kilka minut później razem pijemy kawę i słuchamy budzącego się poranka nic nie mówiąc.. Po kilku chwilach wracam do kuchni i kroję nam po kawałku nie napoczętego jeszcze sernika, który się piekł poprzedniego wieczoru, w czasie kiedy kisiłyśmy kapustę. Tym razem nie 50 kilo, jak w zeszłym roku, a jakieś 30… Do tego 3 całe główki na spód – na gołąbki najlepsze na świecie z kiszonej właśnie…
Właściwie się wyspałyśmy, skoro każda z nas wstała bez budzika… Jeszcze tylko zbudzić Najmłodszego…, bo przecież dziś ostateczne sprzątanie ogrodu przed…zimą.
Zatem jeśli macie ochotę, zapraszam Was na spędzenie bardzo przyjemnego dnia w naszym ogrodzie, a w zasadzie w ogrodzie mojej mamy, którego jestem tylko łikendowym gościem. To już moja kolejna propozycja wspólnego spaceru po ogrodzie. Poprzednie znajdziecie w zakładce “niekulinarnie”. Zróbcie sobie herbatę malinowską, albo dobrą kawę...
Zanim ogród zacznie przechodzić w stan uśpienia, które tuż tuż..., trzeba poświęcić mu trochę pracy, aby wiosną znów móc cieszyć się jego pięknem, żyzną glebą, pięknymi kwiatami i relaksującym klimatem.
W drodze do ogrodu, do którego mamy 10 km, układamy plan co kto…, co po czym… i kiedy…,
a w czasie jazdy towarzyszy nam słońce i niebo takie, jakiego w mieście nigdy…
A później, po przyjeździe spojrzenia na całą gamę detali, które przyciągają wzrok: drobne świeże stokrotki wśród suchych liści, miechunki jak odblaskowe światełka, wyliniałe drzewo czarnego bzu, które tak niedawno przecież kwitło…, sieci pajęcze rozpostarte między krzewami, zardzewiałą starą bańkę na mleko, która od dawna jako donica dla aksamitek służy, kosz ozdobnych dyń, co to w pobliżu garażu malowniczo wygląda, ostatnie kwitnące pąki róż, wyschnięte liście winogron jak nietoperze (to już…?), pastelowo-różowe chryzantemy, którym przy jesiennej aurze wiedzie się całkiem dobrze i fioletowe marcinki, co jeszcze żółtym oczkiem wesoło mrugają do słońca. I tak mogłabym bez końca…, i może nie każdy by się zachwycił, ale to moje, nasze, swojskie, znajome.
W każdym razie wiemy już co komu zostało przypisane i każdy z nas rusza do swojej pracy. My do malin, a Najmłodszy w tym czasie zajmuje się bardzo poważną sprawą - naprawia bojler, bo problemy z wodą są i daje radę, bo Najmłodszy sprytny jest i zawsze dokładnie potrafi zająć się technicznymi sprawami.
Zatem zakładamy kalosze i rękawice, bierzemy narzędzia i idziemy ciąć maliny, na które już czas…
W mieście nie ma potrzeby zakładania kaloszy, nawet jeśli taka moda… Tutaj zakładasz takie takie gumowce i nie martwisz się czy porysujesz, ochlapiesz, czy wejdziesz w błoto, czy w ziemię świeżo skopaną albo w mokrą trawę od której wilgoci w zwykłych butach tylko katar…
A wokół nas liście. Jedne wirują z wiatrem, albo próbują ukryć się w rynnie. Inne stabilnie strzegą letnich pozycji wciąż, jakby nieświadome, że niebawem najdzie ich czas… Tymczasem cieszą oczy i ubarwiają świat dokoła nas.
Po drodze, zaraz za płotem, zrywam i zjadam ostatnich siedem truskawek, których kwiaty wciąż kwitną nieświadome nadchodzącej zimy...
Maliny rosną w prawym rogu, na końcu ogrodu. Są takie wysokie, że ponad nimi wystają nam tylko głowy… Myślę, że gdybym teraz była dzieckiem (często wydaje mi się, że nadal nim jestem…)…, mogłyby być świetną kryjówką do robienia jedzenia kukurydzy albo groszku, albo maleńkich 3-centymetrowych ogórków…
Zanim radykalne cięcie, zrywamy maliny z dolnych gałązek, te, których wrześniowy mróz nie chwycił. Później tniemy łodygi 20cm nad ziemią układając je wzdłuż na grządkach tak, aby okryły obcięte końcówki. Taki stan rzeczy zostanie na zimę, a wiosną wysuszone łodygi zostaną spalone.
Pracujemy, gadamy, wspominamy, decydujemy i planujemy jak zwykle…, zrzucając kolejne ciepłe warstwy, w które jesteśmy ubrane, a takie mamy widoki za płotem:
Taka perspektywa w zasięgu ręki porusza mnie zawsze i najzwyczajniej cieszy. Co ja zrobię, że rozczulają mnie pasące się krowy….? Ile ja im już w życiu zdjęć narobiłam… Albo żurawie, z którymi nawet “pogadać się” da…, czy w końcu to stado saren, które często tak blisko… Rozczula, bo chciałabym częściej przy pracy, czy z kubkiem kawy w ręku podziwiać taki widok. Cieszy, bo choć czasem mogę się pozachwycać mając świadomość, że są tacy którzy nigdzie, nigdy takich zwyczajnych przeżyć nie doświadczyli… Niby tylko tyle, bo pole, las i zwierzęta, a przecież AŻ tyle. Jak dla mnie AŻ TYLE, bo ten pozornie błahy widok niesie spokój i jednocześnie odpowiada na pytanie co jest dla mnie ważne.
Po malinach mama do segregacji cebuli, czosnku i do innych zadań, które sobie wyznaczyła, a ja mam czas na zrywanie pigwy (a właściwie owoców pigwowca, bo to zasadnicza różnica), na którą jeszcze przyjdzie pora na blogu…
Gdzieś w trakcie pracy przerwa na obiad przygotowany przez mamę. Jemy mocno wysmażoną wątróbkę z cebulką i sałatkę w postaci pomidorów z czosnkiem, a dla chętnych ziemniaki. Później wracamy do pracy, a po jakimś czasie pijemy kawę i raczymy się wcześniej wspomnianym sernikiem i tegorocznym sokiem malinowym.
Później trochę wspólnej pracy przy jabłkach, których w tym roku 10 razy mniej niż w zeszłym, ale na kilka szarlotek wystarczy:).
Gdzieś między jednym kursem na ogród, a kursem na strych, czy do warsztatu, fruwają rusałki pawiki jak małe energetyzujące liście, choć w zasadzie swoim wyglądem chcą odstraszyć potencjalnego wroga “mrugając “ złowieszczo pawimi oczkami. Cieszą mnie tym bardziej, że to ich ostatnie chwile przed wejściem w stan hibernacji. Za moment zaczną szukać zacisznych, w miarę ciepłych, miejsc na zimowisko.
Zostawiłam motyle z ich sprawami i spijaniem resztek nektaru, zerwałam ostatnie papryki i pomidory ze szklarni, powyrywałam pozostałości krzaków,
następnie ją podlałam 40-stoma wiadrami wody, bo sucho było jak pieprz a później skopałam… Uff…! Było gorąco…
Ale warto było, bo satysfakcja po takiej ciężkiej robocie gwarantowana. A to, że wieczorem nie bardzo wiedziałam jak się nazywam… to…, to już zapomniałam;). W każdym razie wypociłam bzdury, głupie myśli i różne tam takie co to głowę zaśmiecają. Gleboterapia wyśmienitym lekarstwem na... wszystko…! oprócz kręgosłupa ma się rozumieć (pamiętaj: "przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania lub skonsultuj się...")
Pod koniec dnia bilans wyszedł na Wielki Plus, bo plan został zrealizowany ponad normę: maliny ścięte, warzywa i owoce zerwane i posegregowane, bagażnik załadowany (część do domu, część dla mnie), bojler naprawiony a szklarnia skopana (tego elementu nie było w planie, mama chciała to zrobić w poniedziałek), a my wróciliśmy do domu zmęczeni, ale zadowoleni. Zatem ogrodowy porządek na zimę jest:).
Teraz korzystam z pierwszej wolnej chwili i przesyłam Wam ten “zdjęciotok” pełen mojej jesiennej radości!
Dziękuję Wam za wspólne chwile w naszym ogrodzie:).
Do następnego!
Nie zdążyłam przeczytać, ale obejrzałam. Pięknie Ewelinko i ta brama na początek i koniec. Ech
OdpowiedzUsuńJa też obejrzałam z zachwytem, a do przeczytania potrzebuję ciszy w domu, bo "każde Twoje słowo słodkie w mym sercu wywołuje dreszcze..." jak mawiał mój ulubiony poeta Kazik...
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia! Uchwyciłaś piękno złotej jesieni z wszystkimi jej bogactwami (w koszach). Jaki to region Polski? Piękne widoki.
OdpowiedzUsuńPracowity i pełen dobrych emocji! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńuwielbiam takie klimaty i szkoda, że nie dałaś wcześniej znać bo bym przyjechała pomóc! :)
OdpowiedzUsuńmoc uścisków!
Dużo bardziej Cię widzę tu niż na sali gimnastycznej ;), wydaje mi się, że to takie miejsce stworzone dla Twojej duszy ;)
OdpowiedzUsuńNa dworze coraz chłodniej, ale z Twoich słów i zdjęć wciąż bije takie ciepło!
OdpowiedzUsuńPiękny ten Wasz ogrodowy świat (-:
OdpowiedzUsuńJesień zamknięta w jednym poście.. tylko Ty tak potrafisz! :)
OdpowiedzUsuńEch... wyjechać z miasta i popracować fizycznie. Kto by pomyślał, że będę za tym tęsknić. Pięknie w Twoim ogrodzie :-) Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za otwartą bramę,spacer po ogrodzie i ten spokój...lubię go,w każdym Twoim zdjęciu
OdpowiedzUsuńPiekny ten Wasz jesienny dzien! Az zatesknilam mocniej do ogrodu mojej mamy. Szkoda, ze to tak daleko...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
justyna smAczek :)))
przepiekna podróż w rodzinne strony.właśnie przypomniała mi się moja wieś,w której dosłownie kilka dni temu wdychałam rześkie powietrze omotane mleczną mgłą przedpołudnia.cisza,spokój,wspomnienia.mamy szczęście,że możemy powracać na łono natury do bliskich nam osób,kiedy tylko zechcemy.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
m.
och! jak ciepło i jesiennie ;) wiesz, czytając poczułam wietrzyk we włosach i kalosze na nogach :)
OdpowiedzUsuńmówiłam już kiedyś, jak bardzo lubię tu zaglądać? :D
Ewelajno słońce, takie piękne zdjęcia pokazujesz, pełne radości, cudowne. Aż od razu inaczej patrzy się na jesień. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno:*
Lubię taką jesień o której piszesz, i ta polska jakaś taka inna niż ta norweska ;) miałam ochotę popsrykać fotek, ale czasu zbrakło jak odwiedzaliśmy PL :/
OdpowiedzUsuńA tu u nas już śnieg zapowiadają...
Pozdrawiam :)
Świetny post, dziękuję za zdjęcia, klimat, opowieść..więcej takich proszę :-)
OdpowiedzUsuńGdzieś w świecie wirtualnym zrobiłam "klik" i znalazłam się w świecie pełnym harmonii i spokoju. U Ciebie. Jestem zaczarowana zdjęciami, opisami, kulinariami. Tak kojąco jest u Ciebie, że się rozgoszczę i z wielką przyjemnością będę Cie odwiedzać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ewa
Jesienne maliny. Możnaby pomyśleć- spóźnione. Uwielbiam ich kwaskowy posmak, nigdy nie dojrzeją w pełni jak ich letnie siostry.
OdpowiedzUsuńO tak. W ogrodzie mnótwo pracy przed zimą. Ale jak ktoś to lubi, to chyba najprzyjemniejsza forma "wypoczynku".
Pięknie tam. Urocze fotografie.
Pozdrawiam serdecznie, jesiennie.
piekne zbiory dary natury !
OdpowiedzUsuńEwelino....jak ciepło....jak spokojnie...jak sielsko....
OdpowiedzUsuńDziękuję, że jesteś....tu i w kuchni...
cudowny klimat, urocze zdjęcia
OdpowiedzUsuńszczególnie to zrobione do lustra z jabłkami :)
Ewelinko, pisałam to już nie raz i napiszę pewnie jeszcze wiele razy - masz niesamowity dar opisywania rzeczywistości! Twoje posty czyta się niczym ulubioną lekturę. Dziękuję Ci za ten spacer po jesiennym ogrodzie i słowa - bardzo mi bliskie.
OdpowiedzUsuńOgród jesienią mimo, że wymaga dużo pracy - cały czas zachwyca :)
OdpowiedzUsuńKupa roboty...Co z pigwą zrobić? Zerwałam miesiąc temu u teściowej na ogrodzie i teraz nie wiem, co z nią począć. Konfiturę?
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, że już wszystko tak przygotowane. Ja jeszcze daleko w polu. Bo Młody jeszcze nie pomoże zbytnio, a małż ma remont domowy na głowie. O by zdążyć przed zimą :)
OdpowiedzUsuńZnam to wszystko i zazdroszczę Ci, tak strasznie zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńW betonowych miastach duszno, tłoczno, koszmarnie.
Dziękuję Wam za tak miłe przyjęcie, za wysytkie miłe słowa pod moim i ogrodu adresem, zawsze mnie budują i dają moc na następne posty i... pracę:). Wiem, że wiele z nas chciałoby zwolnic i móc cieszyć się i ogrodem i jego plonami oraz relaksem, ale nie zawsze jest to możliwe..., więc jak tylko będę mogła, będę pojawiała się z tematem ogrodu. Pozdrawiam Was serdecznie!
OdpowiedzUsuńThats a wonderful autumn serie.... ewelajna i like the photo's very much,
OdpowiedzUsuńmy compliments.
Greetings from Holland, Joop
I smutek, i podziw po lekturze tego postu.
OdpowiedzUsuńWyobrazam sobie, jak bardzo musialo byc Wam ciezko...
Nie napisze nic wiecej, ale jestem myslami bardzo blisko :-)
Anna
I mogłabym tak czytać i czytać, i czytać...i spacerować po tym pięknym miejscu:)
OdpowiedzUsuńTak powinien wyglądać każdy nasz dzień!
Blisko natury, upływający na fizycznej pracy i radości z efektu pracy naszych rąk.
To ciężka praca, ale na pewno o wiele bardziej satysfakcjonująca, niż siedzenie przy biurku;))
Uwielbiam te Twoje ogrodowe posty!:)
cudownie....cudowny klimat mimo ogromu pracy, jaka wlozyliscie i wkladacie,za to dary nie do zaplacenia....
OdpowiedzUsuńPiekne foty Ewelinko...teraz czas na odpoczynek...
Pozdrawiam :)
No to mi zafundowałaś wspaniałą wyprawę. Widać, że powietrze poranne, chłodne, ale jeszcze pachnące latem. Pozbierałam malin, pomidorów. Załapałam się na jedną truskawkę i widoki za milion dolarów. Z tym bojlerem tylko by był kłopot :-)
OdpowiedzUsuńUściski.
piękny motyl:)
OdpowiedzUsuńCudownie tam u Was, tak swojsko:). Ewelinko, a co to za odmiana pomidora ta w prążki?? Nie spotkałam takiego jeszcze:) ... wielkie brawa za skopanie szklarni ... moja jeszcze nie skopana, ale też sucho w niej jak pieprz:) buziaki zasyłam
OdpowiedzUsuńUżyłam sobie na tym wpisie i oczami uszami (wyobraźni). CaUski!
OdpowiedzUsuńAutorko, dziękuję, piękna sprawa.
OdpowiedzUsuńAz radosc przy grudniowej szarosci zobaczyc takieee kolory :))))
OdpowiedzUsuń