Kiedy patrzysz na szarą ziemię, na której parę minut wcześniej robiłeś rządki, a teraz posiałeś w niej nasionka, nie do końca chce ci się wierzyć, że w tym miejscu coś urośnie. Za jakiś czas widzisz delikatną zieloną nitkę, która z dnia na dzień się poszerza. A jednak…Każdego roku ten sam cud…
Takie choćby buraczki, które na początku maja były tylko ziarenkami przykrytymi dwucentymetrową warstwą ziemi, już dawno cudownie wybujały. Najpierw nieśmiało wychylały pierwsze liski, aby przekonać się, że w towarzystwie słońca i deszczu mogą nabrać właściwych kształtów. Rozwinęły dorodne liście i wygrzewają się w słońcu czekając na piękne, obficie okrągłe bądź wąskie amarantowe biodra…
Ale zanim biodra i talie… najpierw botwinka, czyli pierwsze buraczki, które “przerywasz”, wyrywając te małe, te których jest za dużo, a które “zabierają” miejsce silniejszym i już trochę większym. Usuwasz je delikatnie, chcąc zachować liście, najlepiej zaraz po deszczu. Wychodzą wtedy miękko i jakby z radością. A może to Twoja radość…? Bo przecież już wiesz co z nich przygotujesz… I koniecznie dodasz octu jabłkowego, bo nadaje głębi smaku, a na koniec gęstej kwaśnej śmietany, bez której nie ma botwinki o jakiej marzysz…
Botwinka
450-500g małych buraczków z łodyżkami i początkiem listków
11/2 litra wody
3 niewielkie marchewki
2 małe pietruszki
1 łyżka soli (ewentualnie więcej do smaku)
5-6 łyżek octu jabłkowego
11/2 łyżki cukru
2 łyżki masła
180-200g kwaśnej śmietany 18%
1. Zagotuj i posól wodę.
2. Buraczki, marchewkę i pietruszkę umyj dokładnie i oczyść. Wszystko pokrój w talarki. 3. Wrzuć do gotującej wody. Gotuj do miękkości.
4. Pod koniec gotowania dodaj cukier, masło i ocet. Zupa nie może być mdła – kwaskowość musi być zdecydowanie wyczuwalna i zadowalająca:)
5. Po ugotowaniu dodaj pokrojony drobno koper
6. Dopraw śmietaną: przełóż śmietanę do miseczki i dolewaj powoli zupę (jeśli zrobisz odwrotnie – śmietanę do zupy – na pewno śmietana się zważy), a następnie wszystko przelej do garnka, w którym gotowała się zupa.
Dobrej soboty i niedzieli, moi Drodzy! Słońca i radości z lata!
Kocham ją za kolor:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam :)) I tesknie za botwinką w UK, tam brak... :) A teraz jestem tutaj i chętnie nadrobię zajadając się taką z twojego przepisu :))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
uwielbiam botwinkę, u mnie była wczoraj na obiadek :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ach jak ja lubię pracę na grządkach.Sianie,plewienie.Podpatrywanie tego cudu,kiedy wyrastają piękne warzywa!
OdpowiedzUsuńI botwinkę.Wspaniałą polską zupę,za którą tęsknota mnie zżera całą zimę.
Uściski!
Wspaniala zupka!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie!
;)
Wyglada przecudnie, zatesknilo mi sie ;))
OdpowiedzUsuńsuper zupka:) wspanialy kolor i pyszny smak:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam! I botwinke i grzadki. Tych ostatnich nie mam ale kiedys, gdzies beda i bede hodowala botwinki o pieknych, smuklych i okraglych biodrach ;)
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia!
Ocet jabłkowy? Ewelajno, że też ja na to nie wpadłam wcześniej. Objawienie :) Już jutro będę przerywać swoje, nie swoje grządki
OdpowiedzUsuńwiosenko27 - właśnie ja też, ale za smak również, bo tylko ona tak smakuje...
OdpowiedzUsuńAniku - o to super, że jeszcze jesteś - gdybym mogła, poczęstowałabym Cię:)
blue_megi - o to widzisz, pewnie jeszcze masz jej smak na języku;).
Witaj u mnie, bo zdaje się, jesteś pierwszy raz:)
Amber - fajnie, że wiesz o czym ja tu prawie:). Tęsknota zżera.... ciekawe to połączenie słów prawda?, ale jak oddaje to co chcesz powiedzieć...:)
nat. dziękuję:)
belgia od kuchni - bardzo Ci dziękuję, Agnieszko:), nie myślałam, że może wywołać takie emocje...
aga - dziękuję:)
Agnieszko - te grządki to u mamy:), ja na swoje czekam(...)tak samo jak i Ty... i wierzę, ze obu nam się uda:)
kabamaiga - bez octu ani rusz...! Tylko nie dodaj za mało:). Przyjemności przerywania zatem, a później smaku...
botwinka jest the best :)
OdpowiedzUsuńzauberi - dziękuję, ale i tak uważam, że the best jest to, że obie w tym samym momencie pisałyśmy u siebie komentarz..:):):)
OdpowiedzUsuńhehe, to rzeczywiście nieźle :) to się nazywa telepatia :) dobranoc
OdpowiedzUsuńCóż za piękny, nasycony, różowy kolor - baardzo interesujący... W moim komputerze wygląda jak amarant - przepysznie! Zamarzyłam o botwince.:)
OdpowiedzUsuńuwielbiam tę zupkę, nawet teraz mam ją w lodówce:) ....zostałą z wczorajszego obiadu ....bo jakoś tak (wcale nie specjalnie:)) ugotowało mi się na dwa dni:) .....a zdjęcia po prostu piękne ....masz oko do fotografii... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńzupa dla dziewczynek :D różowa , cudna ,a ja jestem dziewczynka i taką zupę uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńTo jedna z moich ulubionych zup. Wiosną bardzo często ją robię. Latem też. Tylko dla siebie,bo moje chłopaki jej nie jedzą. Więcej dla mnie ;).
OdpowiedzUsuńCudownie u Ciebie Ewelinko wygląda.
Usciski ślę :*
Wiesz, nigdy nie przepadałam za pracami ogrodowymi, nie kręciło mnie to. Ale chyba się starzeję;) Bo coraz częściej marzę o własnym ogródku, o który mogłabym dbać i z którego można czerpać (przyjemność i pyszne zdrowe warzywa). Zazdroszczę Ci tych małych cudów. Tak botwinki jeszcze nie robiłam, spróbuję z tym octem. Pięknie wygląda, przed i po;)
OdpowiedzUsuńtakie buraczki z własnego ogródka to prawdziwy skarb:))) piękny opis, fajna zupa i przecudne fotki!:)))
OdpowiedzUsuńUwielbiam taką zupkę, a na zdjęciu prezentuje się niezwykle kusząco ( co jest interesujące, bo zupy do najbardziej fotogenicznych nie należą). Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńbotwinkę bardzo lubię nie tylko dlatego, że jest pyszna, ale także z powodów czysto wizualnych - uwielbiam jej kolor :)
OdpowiedzUsuńu mnie buraczków na działce niestety brak, ale za to rosną cukinie giganty :)
Lekka, jeśli tylko Twoja cudowna się skończyła to gotuj botwinkę - tylko, że Ty nie używasz śmietany... Dużo tracisz, moja Droga;)- w dwóch pełnych tego słowa znaczeniach...:)
OdpowiedzUsuńJolanta Szyndlarewicz - ja myślę, że w wielu domach ona teraz gości:) Też miałam na dwa dni:). Dziękuję Ci, moja Droga!
Majanuś - bo chłopaki nie wiedzą co dobre... czasami;). Uściski to ja bardzo chętnie i odwzajemniam je ku Tobie mocno!
mar - ja jak MUSIAŁAM, to też nie, ale wystarczyło wyjechać, aby zatęsknić... Też bym chciała mieć swój kawałek ziemi... Ten jest mamy:):). Mar, ocet koniecznie, nawet zwykły, ale naprawdę daje zupie ten jej niepowtarzalny smak:). Pozdrawiam Cię serdecznie!
goh. - tak, moja Droga, ja też tak samo je traktuję, zresztą jak każde inne warzywa, czy owoce z ogrodu mojej mamy - mają smak, zapach i są przede wszystkim bez żadnych chemicznych dodatków, a do tego sama siałam:):):). Cie3szę się fotkami!:)
burczymiwbrzuchu - dziękuję, Dziewczyny:). Ze względu na ten kolor udało mi się ją okiełznać;). I ja serdecznie pozdrawiam!
margot - buzia uśmiechnęła mi się jak dziewczynce, czytając Twój komentarz:) Coś w tym jest...:):):)
Kaś - ja tak samo, nawet jak pomyślę :to może botwinka.., to już radośniej się robi:). Cukinie nie muszą być giganty, wszystko zależy od tego, kiedy je zerwiesz. My z mamą ostatnio nie dopuszczamy do powstania wielkoludów, ale na razie jeszcze nie ma problemu, bo dopiero kwiaty... W przyszłym roku posiej buraczki :). Pozdrawiam Cię serdecznie!
Ewelajno, śliczne malutkie buraczki! A wiesz, że ja w tym roku jeszcze nie jadłam? Muszę to szybko nadrobić, bo narobiłaś mi wielkiej ochoty na botwinkę! Tobie też udanej niedzieli ;)
OdpowiedzUsuńPolubiłam ją dopiero w tamtym roku :) Teraz nie wyobrażam sobie bez niej gorących dni. Uściski!
OdpowiedzUsuńpiekne fotki,az by sie chcialo lyzke w niej zanurzyc.... ten zapach..... ja moge pomarzyc o kupieniu tutaj botwinki,niestety .....:( rzadko ja jadam ....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Lubię Twoje zdjęcia półproduktów :)
OdpowiedzUsuńa botwinki nie znaju, ale to może dlatego że nigdy do zup nie pałałam miłością ;)
agnieszko - myślę,że jeszcze zdążysz - w sobotę nawet w warzywniaku widziałam jeszcze botwinkę:). Niedziela, jak spojrzysz wyżej była bardzo udana,a le dziś niebo płacze deszczem...
OdpowiedzUsuńKasiu - o tak, a ja mam jeszcze wspomnienia jedzenia jej przy ogrodowym stole - wiesz jak wtedy zmienia się smak... Ech...
Gosiu - na właśnie dziwo jakieś z tą "zagranicą" - przecież ta botwinka to swego rodzaju produkt uboczny i przy okazji zarabiają na niej, dlaczego nie chcą w innych krajach?
I ja Cię, Gosiu, pozdrawiam cieplutko (- w sam raz na dzisiejsze padanie...):)
viridianko - jeśli tylko mi się udaje pokazuję, bo... ja tez je lubię:). Nie będę namawiała na zrobienie zupy, choć mnie kusi... Ja nie pałaŁAM, ale dla niektórych robię wyjątek:)
Uwielbiam !
OdpowiedzUsuńBotwinka jak żadna inna zupa kojarzy mi się z latem i wakacjami :)
mniam, mniam ubóstwiam! I zupę i samo słowo "botwinka". Lubię też moment roku, kiedy pojawia się na targu.
OdpowiedzUsuńabbro - ze mną jest podobnie, ale dodam do tego jeszcze szczawiową:)
OdpowiedzUsuńKemotko - witaj! A ja lubię pierwszy moment przerywania...:)
Uwielbiam botwinkę na ciepło, a chłodnik z botwinki kocham :)
OdpowiedzUsuńPaulino - witaj:), gdzie Ty się dziecino po starociach włóczysz?;).
OdpowiedzUsuńTo już niedługo... Za chwile będziemy siać buraczki, a później botwinka:)
Uwielbiam Cie Ewelus uwielbiam!
OdpowiedzUsuń