wtorek, 24 grudnia 2013

Boże Narodzenie


AAD (15)

Drodzy moi, na to Boże Narodzenie życzę nam wszystkim zamyślenia nad tym jakie to święta… Bóg się rodzi. Niesie miłość, pokój i nadzieję. 

Nie życzę Wam szczęścia, zdrowia i pomyślności, bo o to zadbali już wszyscy ci, od których życzenia już otrzymaliście i otrzymacie. Chociaż też tego życzę, bo bez zdrowia nic się nie uda…, ale skoro ich tyle…., to ja życzę Wam PASJI, która będzie rozwijała się tak pięknie jak skrzydła motyla, do tego energii i siły, dzięki której będziemy mogli ją realizować. Życzę też spotkań z interesującymi i mądrymi ludźmi, którzy będą Was ubogacać, kogoś bliskiego, kto będzie Was wspierał w Waszych dążeniach do celu, wytrwałości w samodoskonaleniu się, a do tego dobrych chwil ciszy, wrażliwości na co dzień i promieniującego ciepła w sercu!

Smakujmy każdą minutę Tych Świąt, bo trwają tak krótko…

Wesołych Świąt!

Ewelina

czwartek, 19 grudnia 2013

Zimtsterne – cynamonowe gwiazdki


Zimtsterne (5)

Grudniowe poniedziałkowe słońce było wielce łaskawe. Osiem stopni na plusie dawało poczucie swoistego szczęścia i euforii. “Dzień ma wdzięk…”  pomyślałam za Wasowskim. Jechałam szczecińską estakadą w stronę miasta, wtem oszołomił mnie blask czerwonego koloru. Nie musiałoby to być nic dziwnego, toć wszędzie krążą Mikołaje… Jeden nawet poskarżył  mi się w księgarni, że czterech wyrostków ukradło mu czapkę i zgłaszał to na policji. Ale to czerwone nie mogło być nawet żadnym z najmniejszych pomocników świętego, ani nawet jego plecami. Było tak wyjątkowe, i tak niespotykane, że choć jechałam sama, i nawet głośno ze sobą nie rozmawiałam, to mogę powiedzieć, że zaniemówiłam z wrażenia… Bo oto, jadąc z prędkością dużo większą, niż zarządca drogi ustanowił…, najechałam na fruwający bukiet świeżych, żywo czerwonych róż, który wypadł z pod kół samochodu pędzącego przede mną. Jedna róża na maskę, reszta pod koła…

Przez dłuższy odcinek drogi patrzyłam na kwiat, skierowany w moja stronę, a on na mnie. Nic nie myślałam. pod powiekami oczu, które musiały pozostać uważne, miałam obraz podskakujących i przewalających się kwiatów. Za chwilę moja róża spadła… "Jesteś się odpowiedzialny za swoją różę.. Twoja róża jest jedyna na świecie" przypomniałam sobie.

Niby nic…, ale czegoś takiego doświadczyłam po raz pierwszy. I nagle pomyślałam o kruchości ludzkich uczuć. O tym jaka mała odległość dzieli miłość i nienawiść. O tym jak często nie zdajemy sobie sprawy z tego co mamy… I jak często zazdrościmy… I o tym, że gdybyśmy uwierzyli, ale tak do szpiku, że życie jest kruche, to lepsi bylibyśmy dla siebie nawzajem.  

Domysłów co mogło się stać miałam masę… Przecież nie da się zgubić dużego bukietu kwiatów na estakadzie… Czy on ją tymi kwiatami przepraszał, czy ona jego…, a te kwiaty wyrzuciła, czy jej wypadły, była młoda czy stara, wysoka, czy niska, łada czy brzydka. Płakała…? A on…? Kto popełnił błąd i dlaczego… Żałują…???
Ach… jedno czego człowiek najbardziej pragnie, choćby nie wiem jakim był samotnikiem, to miłość. Ale czy ta ich miłość była tą sama miłością…??? 

różowe róże

Idą święta… Przecież nie barszcz, czy grzybowa jest najważniejsza, chociaż istotna. Ale nie chodzi o to, aby sobie odpuszczać. Boże Narodzenie to nie reklama Coca-Coli, to nie dawanie sobie prezentów, tak jak w telewizji... Wiadomo, że święta dla wielu są czasem trudnym. Niektórzy nawet woleliby, aby ich nie było... Czy Święta, na które czekamy, wokół których już od prawie dwóch miesięcy jest tyle celebracji, są wystarczającym argumentem na to, aby otworzyć oczy, na nowo zobaczyć to, co mamy, kto nas otacza i jaki jest. Tyle straciliśmy, może tylko przez gapiostwo…Być może trzeba przymknąć oko, zapomnieć, a przynajmniej nie wypominać, może pogadać... jeśli potrzeba…, bo czasem nie trzeba. Wiadomo. W każdym razie spróbować myśleć lepiej. O sobie też lepiej. I wypuścić powietrze… Przecież jakość świąt zależy ode mnie i od Ciebie - zależy od Twojego i mojego nastawienia oraz Twoich i moich postanowień. I nie zazdrośćmy. Każdy jakiś jest, każdy zapracował sobie na to kim jest i co robi. Jeżeli będę szukać zła i negatywnych stron rzeczy, to je znajdę. 
Chcę się koncentrować się na wszystkim tym, co dobre.
Jeśli możemy rozwijajmy się, uczmy się, szukajmy sposobów na poszerzanie swoich horyzontów, niekoniecznie burząc domy z naprzeciwka…

I wcale nie muszę piec pierniczków, bo… wszyscy pieką. MOGĘ je upiec. I wcale nie musi być sernika i makowca i kutii, bo taka tradycja. A może ja mam ochotę na tiramisu... I wcale nie muszę spróbować wszystkich potraw w określonej kolejności, bo nie przez to są nieszczęścia… Jedno, co trzeba…, tak sobie myślę... - i sadzę, że nie jestem w tym odosobniona - jedno, co trzeba to uwrażliwiać swoje serce na co dzień, wtedy na święta będzie jak znalazł.

Zimtsterne (4)

Zimtsterne mogą nam w tym pomóc Puszczam oczko. Tak z przymrużeniem oka – wiadomo.Możemy je upiec bliskim, albo dać w prezencie. Jestem przekonana, że obdarowany spojrzy na Ciebie łaskawym okiem i... na pewno poprosi o przepis jeśli jako tako orientuje się w kuchni.
Ciasteczka zaraz po upieczeniu są kruche na zewnątrz i lekko ciągnące w środku. Trochę jak Pavlowa, trochę jak makaroniki, choć bliżej im do tych drugich. Kiedy ostygną, stają się kruche. Przechowywane w puszce, takie pozostają, a zostawione na talerzyku, zwłaszcza na kilka dni, znów odzyskują swoją lekką ciągliwość pod warunkiem, że nie zjesz ich wszystkich. Ja mogłabym zjeść całą blachę na raz. Muszę przyznać, że ilekroć je piekę, pierwsza partia sama znajduje drogę do moich ust.

Zimtsterne (3)

Cynamonowe gwiazdki – Zimtsterne*

250g zmielonych migdałów
250g cukru pudru
3 białka
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1 łyżeczka skórki z cytryny
50g zmielonych migdałów do posypania

1. W miseczce połącz migdały, skórkę z cytryny i cynamon.
2. W drugiej misce ubij białka z sokiem z cytryny, następnie dodaj cukier puder i ubijaj, aż beza będzie gładka i błyszcząca. 1/3 bezy odłóż do przykrycia ciastek. Resztę delikatnie wymieszaj z mielonymi migdałami i wstaw na 1 godz. do lodówki.
Po tym czasie rozwałkuj ciasto na grubość 0,5 cm. Najlepiej zrób to między dwoma równymi kawałkami folii najlepiej takiej jak gruba reklamówka, albo gruby worek. Następnie zabierz (odłóż bo jeszcze będzie potrzebna) górną folię i połóż tam papier do pieczenia. Teraz jedną rękę połóż pod folię, druga na papier i odwróć ciasto tak, aby papier znajdował się pod spodem. Wyrównaj masę, jeśli potrzeba. Zabierz folię i posmaruj ciasto ODSTAWIONĄ bezą - zostaw na 50 min.
3. Piekarnik ustaw na 180°C.
4. Po 50 min. wykrawaj gwiazdki – foremkę mocz za każdym razem z zimnej wodzie (wcześniej przygotuj wodę w miseczce). Układaj na papierze do pieczenia. Migdałami posyp teraz, albo po upieczeniu (ja sypię przed). Piecz 10-12 min. Po wyjęciu zostaw je jeszcze przez, powiedzmy, 3 min. i już możesz próbować sprawdzając czy o tym ciągnięciu prawdę mówiłam…

*przepis z mojego zeszytu zapisany jakiś czas temu
** na zdjęciach wystąpiła cukierniczka po babci i dziadku

Zimtsterne (2)

piątek, 6 grudnia 2013

Tort makowy z jabłkami (bez mąki)


tort makowy z jabłkami (2)

W każdym przedświątecznym czasie chodziło o to, że masy makowej nie można było próbować, bo latem komary nas będą gryzły… A i tak tylko paluch wędrował do miski jak mama nie widziała, no bo jak? Jak zrobić, żeby było dobre bez próbowania? Skąd ona wie, czy ta ilość cukru wystarczająca…? No skąd…? Ale… może będą gryzły…? Ale jak to…, to ten mak zostaje we krwi…??? A ja przecież tak tylko troszeczkę… Przecież chciałam żeby było dobre... 
A jeszcze gorsze było to, że nie można było oblizać tłuczka (jak nazywamy w domu pałkę), bo mąż będzie łysy… I wtedy wszystko byłoby jasne… A przecież każde ciasto świąteczne było takie dobre… Nawet w trakcie… “Dopiero na Wigilię” – nie łatwo było tego słuchać, a zastosować się…Ech… Tylko w tym jednym momencie mojego dzieciństwa czas stawał się wiecznością. Wierzyłam w te tłuczki i komary tak, jak w Mikołaja, dopóki pan Tolek przebierając się za świętego zapomniał zmienić kapcie…

mak

Kiedy już byliśmy starsi (ja tam zawsze byłam starsza, bo najstarsza…), podczas przygotowań świątecznych w kuchni dostawaliśmy “zadania” do wykonania, końcówka zdania wypowiadanego przez mamę: “ a ty przekręcisz mak przez maszynkę” wywoływała w naszym domu ogromne napięcie. Bo mak szedł do tortu makowego i do klusek z makiem, zatem sporo. Zależy jeszcze czy tylko dla naszych 6 osób, czy jeszcze więcej, bo mieliśmy gości. A wszyscy – jak na złość - bardzo lubią mak.  Poza tym tradycja rzecz święta. Zatem całe moje całe ciało sztywniało… jakbym miała nóż połknąć… Wydawało mi się, że to najgorsza robota… i zaczynało się zrzucanie na innych na cztery głosy: “ja nie, bo…”, “a on nie może…???”, “czemu znowu ja…, no czemu…???” , “przecież ja ostatnio przekręcałam….!”, “zawsze ja…”. I trwało to jakiś czas potęgując nerwy… mamy i nasze. W końcu delikwent, na którego padł los, znaczy, jak Matka Rodzicielka mu nakazała..., jak skazaniec z naburmuszoną miną, brał maszynkę z powyższego zdjęcia, przykręcał do stołka i zabierał się do pracy, a ta szła o dziwo… stosunkowo łatwo. Wraz z maszynką w rękach napięcie znikało. Wyjątkowo łatwo szło biorą pod uwagę wcześniejszy opór. Kilkakrotna konieczność przekręcania nie napawała optymizmem, ale kiedy mama w trakcie mówiła jakie będzie dobre, albo chwaliła inny kawałek rodzeństwa, że dobrze mu idzie, praca stawała się lżejsza. Kiedy "przekręcacz" cieszył się swoją pracą, wiedział, że za chwilę nastąpi koniec. Pół biedy jeśli ktoś inny stał przy zlewie myjąc ciągle pojawiające się brudne naczynia. Wiadomo było, że maszynka zostanie mu podrzucona w ramach stanowiska, ALE jeśli ten, co mielił musiał ją umyć, bo akurat “dyżurnego” przy zlewie nie było, to tutaj następował drugi koszmar (oczywiście nieuzasadniony): mycie tej maszynki…!!! Wtedy był to dramat. Wkładanie paluchów do środka…, dotykanie maku…, dźwięk rozkręcania...brrr..., ciężar tej maszynki, której elementy spadały do zlewu… Do dziś pamiętam tamte odczucia. Nie wiem skąd ta przeogromna niechęć do maszynki… Dziś lubię ją, ba..., wyprosiłam ją u mamy, a mama mieli w elektrycznej, którą dostała od brata (syna znaczy).

tort makowy z jabłkami (4)

W ostatni piątek wybrałam się do tej mojej mamy. Właściwie niczym dziwnym nie byłoby to, że ciasto byłoby gotowe, albo właśnie siedziałoby w piekarniku. Dobrze znam moją mamę. Zadzwoniłam o 13. Ona w tym czasie wertowała zeszyt z przepisami zastanawiając się co upiec tak “na szybko”. Ja miałam ochotę na świąteczny smak dzieciństwa - tort makowy z jabłkami.

- Tort makowy…?????????????? A chciałam coś na szybko… Tort? Przecież jeszcze nie święta…
- No to możemy poświętować…
- Andrzejki…?
- Andrzejki, początek Adwentu, to, że ja przyjadę…, a Młody jest w drodze…! Co tam sobie chcesz…”
Uśmiała się i powiedziała, że kupi mak, a ja, że przywiozę część składników.

Przyjechałam o 17. Na parkingu wysłuchałam premiery Trójkowego “Karpia”.
Gdyby nie to, że mama szukała maku w kilku sklepach, już pachniałoby migdałami, a tak tylko mak czekał trzykrotnie przekręcony, a ona trzymała na kolanach makutrę i kończyła ucierać masło z cukrem pudrem. Śmiałyśmy się, że tłuczek (pałka, to już wiadomo…) zrobił się o połowę mniejszy, właściwie nieproporcjonalnie mniejszy. Lata lecą, taka kolej rzeczy.

Kiedy obrałam jabłka i wyciągnęłam tarkę, w mamie, zaczynającej TRZEPACZKĄ ubijać białka, obudził się odwieczny duch rywalizacji: “Ty pierwsza zetrzesz jabłka, czy ja ubije białka? “. Hmm… cóż mi poszło trochę szybciej, cztery jabłka to nie siedem białek.
Wstawiłyśmy ciasto do piekarnika, ona zjadła drożdżowe popijając mlekiem, ja domowego śledzika z jabłkiem, zagryzając chlebem przez nią upieczonym. W radio koncertował Matt Dusk o głosie Franka Sinatry. Przyjemnie się przy tym rozmawiało o wszystkim i o niczym, o ważnych i mniej ważnych sprawach. 1661 notowanie listy przebojów,  na drugim liryczna Ania Jopek z Markiem Jackowskim w “Deszczu”.
 
Tort dokończyłam następnego dnia przekładają go masą jak na red velvet cake. Nawet pasowało, ale... Masa do tego konkretnego ciasta była zbyt pusta i zbyt lekka, jeśli domyślacie się o co mi chodzi. Normalnie ten tort nie potrzebuje masy i właśnie bez niej był u nas pieczony, ale w tym konkretnym przypadku chciałam zmienić zasady i przełamać, dosłownie przekroić go…, i zrobić krem. Przedwczoraj upiekłam go znów, przełożyłam szybkim kremem maślano – budyniowym o lekkim smaku cytryny i to było to. Zdecydowany migdałowy smak maku przełamany delikatnością budyniu cytrynowego. Nie krójcie wielkiego kawała, bo tort makowy to esencjonalny tort. Zjadasz kawałek, nie masz ochoty na więcej, ale po jakimś czasie znów cię ciągnie w stronę patery. A, i nie jedzcie prosto z lodówki, lepiej, aby ciasto trochę się “zagrzało”.

tort makowy z jabłkami (5)

Tort makowy z jabłkami
tortownica 23 cm 

Ciasto:
2 czubate szklanki maku (300g)
2 “czubate” szklanki gorącej wody (2 i prawie pół szklanki)
4 łyżki kaszy manny, albo bułki tartej
1 kostka miękkiego masła (200g)
180g cukru pudru
8 jajek (żółtka i białka oddzielnie)
1 olejek migdałowy
200g rodzynek
3/4 szklanki wyłuskanych i drobno pokrojonych orzechów włoskich
4 średnie jabłka, albo 6 małych

cytrynowy krem budyniowy
1 kostka miękkiego masła (200g)
150 g cukru pudru demerara (brązowego)
1 budyń śmietankowy
sok z jednej cytryny

150-200 g dżemu z czarnej porzeczki

polewa kakaowa taka, jak tutaj:
130g cukru kryształu
50 g kakao
83 g śmietany 30%-36%
83g wody
5-6 g żelatyny 
jeden granat do dekoracji i podania (ewentualnie)
250g kajmaku (ewentualnie, jeśli zdecydujesz się ozdobić nim boki tortu)

1. Mak zalej gorącą wodą tak, aby go przykryła. Gotuj mniej więcej 1,5 godz. na bardzo małym ogniu tak, aby odparować wodę. Od czasu do czasu mieszaj, aby nie przypalić. Praż go do czasu aż woda wyparuje, a mak będzie suchy. Najlepiej zrobić to dzień przed planowanym pieczeniem.
2. Suchy mak, który może być ciepły, przekręć przez maszynkę 2-3 razy ( ja przekręcam 3) z 4 łyżkami kaszy. Odstaw.
3. Rodzynki i orzechy (osobno) zalej gorącą wodą; odstaw; jak zmiękną odcedź na sitku. Rodzynki możesz obtoczyć w mące.
4. Utrzyj masło z c. pudrem, w makutrze na puszysto, pojedynczo dodawaj żółtka za każdym razem dokładnie je łącząc z masłem.
5. Zetrzyj obrane jabłka na wiórki.
6. Ubij pianę z białek ze szczyptą soli lub cukru.
7. Do utartego masła z jajkami dodaj masę makową dokładnie łącząc składniki. Następnie dodaj rodzynki, orzechy i jabłka - delikatnie wymieszaj. Na koniec dodaj pianę.
8. Piecz 15 min. w 160°C  przez 15 min. Następnie zwiększ temperaturę do 180°C i piecz jeszcze godzinę. Ostudź.

Krem budyniowy:
Ugotuj budyń wg wskazówek na opakowaniu. Przykryj krążkiem papieru tak, aby dotykał budyniu (wtedy nie zrobi się skorupa). Ostudź. Masło zmiksuj z cukrem pudrem na puszysto. Do masła dodawaj po łyżce budyniu, za każdym razem dokładnie łącząc go z masłem. Na koniec dodaj sok z cytryny – też dokładnie zmiksuj. Wstaw na pół godz. do lodówki.

Polewa:
Do rondelka wsyp cukier i kakao, wlej śmietanę i wodę. Podgrzej na małym ogniu ciągle mieszając do momentu uzyskania jednolitej masy. Kiedy będzie gorąca, rozpuść w niej żelatynę. Ostudź i schłodź. Włóż do lodówki, aby zaczęła tężeć, ale kontroluj, żeby zachowała płynną konsystencję.

Montaż: przekrój ciasto na trzy części. Pierwsza dolną część posmaruj dżemem porzeczkowym. Na to krem budyniowy. Następnie połóż drugi krążek, krem budyniowy i krążek trzeci spieczeniem do góry, czyli tak, jak się piekło. Teraz tylko polewa. Polej ciasto równomiernie. Ewentualnie wyrównaj wierzch szerokim nożem, choć glazura samoczynnie rozpływa się po cieście. Odstaw do zastygnięcia w lodówce. Jeśli polewy zostanie polej ciasto jeszcze raz i ponownie schłodź. Boki możesz udekorować polewą, bądź masa kajmakową. Na koniec granat (ewentualnie) i gotowe!


tort makowy z jabłkami (7)
p.s. Ksawier szaleje... Podczas pisania tego posta 5 razy zgasł komputer... Słyszę jak sąsiadom spadają doniczki, ludzie jak bezwolne kukły, na dworze gwiżdże i świszczy, drzewa w pas się kłaniają, jarzębina traci korale, a Straż Pożarna jeździ w tę i z powrotem...
Trzymajmy się dzielnie…!
Tort makowy z jabłkami

Razem przy stole raźniej

 

PAJACYK

Polska Akcja Humanitarna już po raz 12 organizuje JEDNODNIOWĄ akcję, w którą mogą włączyć się kawiarnie, puby i restauracje w całej Polsce pomagając głodnym i niedożywionym dzieciom. Dzięki otrzymanej w ubiegłych latach pomocy, najbardziej potrzebujące dzieci otrzymały blisko 130 tysięcy posiłków.
W tym roku akcja odbędzie się w mikołajkowy piątek 6 grudnia. Lokale biorące udział w Świątecznym Stole Pajacyka zostaną oznaczone specjalnym plakatem. Właściciele tych kawiarni, restauracji i barów przekazują 10% obrotu na rzecz dożywiania dzieci w ramach programu Pajacyk
Lista lokali, które biorą udział w akcji będzie dostępna na stronie internetowej www.pah.org.pl.

Zatem, gdy w piątek powiało nas w stronę zacisznej knajpki, znajdźmy taką z powyższym plakatem.
Gdybyście jednak nie znaleźli swojej miejscowości na liście, dobra wiadomość jest taka, że w akcji biorą także udział wszystkie lokale Wild Bean Cafe w całej Polsce (stacje BP).

środa, 27 listopada 2013

Jarmuż z mango, mlekiem kokosowym i siemieniem lnianym – dla wielbicieli wielce pożywnej surowizny


jarmuż z mango i siemieniem lnianym (2)

Czy warto biadolić z powodu rzeczy i spraw, na które nie mam pływu…??? Pytanie  z tych retorycznych raczej... Czy warto narzekać na to, że ciemno, że listopad (no…, końcówka przecież…), że plucha…, że leje i wieje…, a ostatnie liście z drzew spadają…??? Nie warto, bo NIC Z TEGO NIE MAMY. Narzekanie nie przyniesie nam ŻADNEGO dobra, żadnej korzyści i żadnej satysfakcji. Nic. To tak samo jak z zazdrością i gadaniem jak to inni to mają lepiej… To nic z sobą nie niesie. NIC poza za frustracją. Do narzekania wszechobecnego wracając… Gdyby niosło coś z sobą, miałoby jakiś sens, a tak tylko truje nam duszę od środka. Bo jak tak ponarzekam w koło o tym wietrze, później powtórzę jeszcze kilka razy (i tak codziennie…), to… uwierzę w to JESZCZE BARDZIEJ i nawet zimno mi się zrobi. A jak frustracja nałoży się na frustrację to dopiero może być mieszanka... Nie warto zatem. Liście z drzew spadają , bo taka kolej rzeczy,  a przecież są jeszcze rośliny zimozielone, które pięknie się zielenią i czerwienią przez całą zimę. Trzeba tylko OCZY SZERZEJ OTWORZYĆ, aby je zauważyć. Przecież ostrokrzew nie ukrywa się na śmietnikach..., fioletowe owoce mahonii zawsze zwrócą na siebie uwagę, a irga płoży się na moim osiedlu jak czerwony koralikowy trawnik, do tego jarzębina wciąż jeszcze się czerwieni. A teraz, kiedy pada, korale deszczu łączą się z nią tak pięknie jak tylko one to potrafią. I szklą się wtedy przycupnięte na poręczach i na balustradach mrugając zalotnie, aby za chwilę ustąpić miejsca następnym perłom w krople deszczu zaklętym… Koralik deszczu uwieszony koralika jarzębiny. Ulotny spektakl. Na jeden wdech i jedno mgnienie oka. A czasem dwa.

Nie narzekam. Zakładam kilka warstw, ocieplane spodnie, czapkę i rękawiczki. I dobrze jest. Nic nowego, listopad jak każdego roku. Poza tymi, wspomnianymi wcześniej, kolorowymi akcentami, tyle zielonych odcieni podczas każdego dnia, że nie sposób nie szukać ich dalej. No bo jak tu się nie uśmiechać, kiedy podczas wizyty w centrum ogrodniczym, wybierając wieniec z jedliny, spotykam kilka sikorek z zielonymi brzuszkami. Jedna buszuje pod stołem z ostrokrzewami, druga lanczuje na ogniku (taka roślinka z drobnymi pomarańczowymi kuleczkami), trzecia z zauważonych przeze mnie, lata pod przeszklonym, czy też ofoliowanym sufitem. Rozkosz w widoku, rozkosz myślenia, lekkość bytu, uśmiech od ucha do ucha i listopad jeszcze lżejszy.

A w domu świeca żurawinowa z zeszłego roku i słoneczne głosy zielonej siestowej płyta od Marcina Kydryńskiego (obiecuję sobie podróż do Lizbony) i nowa książka o chlebie…:). A do tego jarmuż. Zimujący w worku na tarasie. Z naszego rynku. Bardzo dobry w sałatce i lekko podduszony z cebulą, przepyszny w rozgrzewającej zupie, wyjątkowy w pierożkach i niezwykle ciekawy na surowo w połączeniu z owocami . Podżeram liście przygotowując koktajl…, bo w jarmużu taka sama zawartość wapnia co w mleku (tak!), najwięcej witaminy K, witamina A, witamina C, karetonoidy, żelazo i wysoka zawartość silnych przeciwutleniaczy, które ODMŁADZAJĄ ORGANIZM. Robi wrażenie…??? Na mnie ogromne. Moc witamin, moc smaku, moc zielonego koloru na listopadowe dni!

Kokosowy koktajl podpatrzyłam w Jadłonomii, która jest skarbnicą roślinnych przepisów.

jarmuż z mango i siemieniem lnianym (1)

Jarmużowy koktajl z mango, mlekiem kokosowym i siemieniem lnianym
2 porcje


3 liście jarmużu
1 mango
1/2 – 1/3 szklanki mleka kokosowego
łyżka siemienia lnianego (mielone, bądź nie, najwyżej będzie co rozgryzać)
woda do rozrzedzenia

Jarmuż wrzuć do blendera i zmiksuj na wysokich obrotach, dodaj obrane i pokrojone mango, siemię lniane i mleko kokosowe. Znów zmiksuj i dodaj wody dodaj tyle, ile chcesz, ale nie rozwodnij za bardzo. Za każdym razem spróbuj.
Pij od razu czując jak po każdym następnym łyku rozprostowują Ci się zmarszczki i… myśli:)

wtorek, 29 października 2013

Pigwa do herbaty, czyli polska cytrynka


pigwowiec do herbaty (10)

Blado-niebieskie lica październikowego nieba kontrastują z soczyście czerwonymi koralami jarzębiny. Złote korony klonów i jasne pnie brzóz pięknie odcinają się na tle szafirowego nieba. Zmęczone buki i wyłysiałe kasztanowce przysiadają na pomarańczowych dywanach osypanych liści. Światło spokojne i tajemnicze dociera do nas czasem jak przez dziurkę od klucza. “Jesienne światło jest jedyne w swoimi rodzaju…” powtarzamy szeptem przymykając powieki jakbyśmy właśnie zdradzali swój wielki sekret…, bo jakby niezasłużenie dostajemy to wyjątkowe ciepło październikowego słońca. Zakładamy ciepły sweter owijając się jego połami (żeby nas przypadkiem nie zawiało…) i rozsiadamy się na tarasie. Spowici w spokój i zadowolenie wyciągamy swobodnie nogi na sąsiednim krześle i jest nam tak dobrze, bo to słońce takie cudne przecież…, bo ciepło, bo okna umyte, a pranie delikatnie powiewa na wietrze. A w powietrzu unosi się coś nienamacalnie wyjątkowego… Jakby zapach mchu i paproci… - lata pomieszanego z jesienią... I znów powtarzamy, że to może ostatnia taka piękna sobota, ostatni tak piękny dzień przed listopadowymi słotami… Taki piękny dzień na szczęście…

pigwowiec do herbaty (11)

Minęły ponad dwa tygodnie, a ja nadal noszę w sobie ostry zapach ziemi przekopywanej od lewej do prawej i od prawej do lewej. I opieranie się na łopacie też noszę w sobie. I zapach drzew słodki i pachnący mchem i wiatrem. I świadomość , że tam wszystko zostało, i czereśnie i jabłonie, porzeczki i malin obciętych kikuty. Zaśnie to wszystko na zimę, a wiosną znów się odrodzi... Obrazy z zapachami wsunięte pod powiekę. Do tego detale na zdjęciach, bo wtedy pamięta się wyraźniej, a fokus skierowany w tę stronę co trzeba.

pigwowiec do herbaty (14)

I nadal, po tym czasie mam w sobie wyjątkowy zapach świeżej pigwy na rękach (na co dzień mówię pigwy, bo owoc pigwowca to pigwa i tak na potrzeby tego postu też będę używała nazwy pigwa). Jeśli potrzesz nadgarstek skórką, to na długo pozostanie tam zapach cytryną z wanilią. Niepowtarzalny. Zapach jak wspomnienie... Zapach, który rysuje uśmiech:). Owoce zleżałe nie pachną już tak intensywnie .Kiedy tak peroruję o jesieni, pigwie i zapachach, w oczywisty sposób przypomina mi się Jasminum J.J. Kolskiego, gdzie światło i zapachy odgrywają szczególną rolę. Ale nie o tym teraz.

Pigwa do herbaty4Pigwa do herbaty3

Kiedy byłam mała, mama (a czasem my-dzieciaki, jej…., co to była za robota….!) męczyła się z pigwą, krojąc ja na cztery, wydłubując pesteczki i krojąc w plasterki. Bo nie łatwa sprawa z tym krojeniem, i kto raz pracował z owocami pigwowca, ten wie, jaki to ciężki orzech do zgryzienia… W każdym razie po pokrojeniu, mama wkładała plasterki do średniej wielkości słoików, zasypywała cukrem i zostawiała w lodówce. Cześć, gdy puściły sok, była pasteryzowana i wynoszona do piwnicy na dalszy zimny czas, część zostawała w lodówce i była traktowana jak cytryna do herbaty. Bo pigwa ma dość dużo witaminy C (podobno 2 razy więcej niż cytryna) dzięki obecności barwników flawonoidowych (tych co to zapobiegają kruchości naczyń włosowatych i poprawiają krążenie krwi).

pigwowiec do herbaty (15)

Jakiś czas później mama zaczęła pigwę przekręcać przez maszynkę (tę do mięsa, sera, maku…). Wcześniej oczywiście pozbywała się pestek. Wreszcie byliśmy uratowani…! Maszynka była “do przejścia”.

pigwowiec do herbaty (1)

Zatem i tym razem zrobiłam to tak, jak zawsze od kilku lat i uwieczniłam na zdjęciach. Umyłam, przekręciłam przez maszynkę (dostałam w :"spadku"), dodałam cukru i pasteryzowałam w piekarniku. Tylko tyle… i AŻ tyle. Samo dobro w słoiczku.

Takie potraktowanie pigwy jest najprostszym i najszybszym sposobem  zachowania jej aromatu i świeżości.

Pigwa do herbaty1Pigwa do herbaty2

Pigwa do herbaty

pigwa
cukier

Owoce pigwowca umyj, osusz , przekrój i wyłuskaj z nich pestki.
Tak przygotowane owoce przekręć przez maszynkę używając sitka o dużych oczkach, zważ i dodaj do nich cukier, którego waga powinna równać się 1/3 wagi owoców (np. jeśli owoce ważą 900g, to użyj 300g cukru).

Cukru możesz użyć więcej, ale uważam, że nie ma to większego sensu, gdyż i tak pigwa przeznaczona jest do herbaty, a tę, w obecności kwaśnej pigwy, na pewno posłodzimy dodając miód, czy cukier. 

Tak przygotowaną pigwę włóż do wyparzonych słoiczków, zakręć i pasteryzuj:
* “na mokro” w garnku – garnek z pokrywką, na dnie szmatka, lub gazety (w garnku słoiczki nie mogą się dotykać) i woda do 1/3 wysokości słoiczków; słoiczki gotuj 20 min mierząc czas od zagotowania wody, lub
* “na sucho” w piekarniku; słoiczku ustaw na blasze, temperatura “pieczenia 100oC; pasteryzuj przez pół godz, zostaw słoiczki do wystudzenia.

pigwowiec do herbaty (4)

Po podaniu przepisu powiem jeszcze, podążając za myślą Moniki prowadzącej blog "Stoliczku, nakryj się!", że przepis na pigwwę do herbaty mógłby zaczynać się na przykład tak: Jeśli uda Ci się dostać... lub tak: Jeśli zdobędziesz... Bo, pigwy bardzo rzadko można spotkać na straganach, przynajmniej u nas. Pigwę  trzeba zdobyć. Albo też ma się krzaczek (albo krzaczki jak my:)), albo trzeba szukać. Naprawdę warto!

pigwowiec do herbaty (6) pigwowiec do herbaty (5) pigwowiec do herbaty (8)

poniedziałek, 28 października 2013

Ciekawe czy…


IMG_2291

Jest taka forma witaminy C, która w czasach głębokiego kryzysu była na wyciągnięcie ręki. Dziś trochę zapomniana., choć w naszym ogrodzie była zawsze, a herbata z nią jest przepyszna.

Bo kwiaty jego jak najpiękniejsze obrazy, a owoce pełne samego dobra…

Ciekawe czy zgadniecie o jaki owoc chodzi…. A więcej już niebawem….:)

kwiaty pigwowca (1)