W pierwszych słowach donoszę, że to był bardzo przyjemny dzień, bo dobrze jest mieć czasem w tygodniu takie dodatkowe wolne. Znów pojechałam do domu. Boże Ciało. Biel, słońce i kwiaty. Kiedy to było…??? Zdaje się, że minęła wieczność cała. Pierwszy raz nie byłyśmy (bo byłyśmy tylko dwie w domu) na procesji, mamy ostra “jelitówka” wygrała ze świętem…, ale już dobrze. No, nie w pełni, wiadomo…, ale jednak. Taka jestem z tą relacją opóźniona, ale wspomnienie wciąż żywe, bo efekty tego dnia w prężą się w lodówce.
Takie święto w tygodniu to prezent od zabiegania. Ten dzień od rana był cichy, ciepły i suchy. Czasami wydawało się, że zbiera się na deszcz, ale w końcu wszystko brzydkie przeszło. W planie był tylko bez czarny i pierwsze czereśnie. Mama dawała radę, bo szkoda jej było zostać w taki dzień w domu, a owoce nie pozwalały na siebie czekać. Zatem kraciasta koszula, wysokie gałęzie czereśni i później czarny bez, który właśnie kwitnie (wciąż jeszcze). Rozstawiłam drabinę i szukałam rozkwitniętych baldachów, bo tylko te były mi potrzebne.
Wszystkiemu przyglądała się mama robiąca kawę i szczęśliwie wylegująca się na werandzie Kotka dziadka, która kilka dni temu wydała nowe życia…Kiedy robiłam jej to zdjęcie jeszcze nie wiedziałam o tym. Dopiero później , pod jałowcami, znalazłam…, ale o tym później, na końcu.
W tym samym czasie na bodziszkach pasły się szczupłe czarne robaczki, a
poskrzypka liliowa przygotowywała się do skoku na następne liście smolinosów,
Pękate brzoskwinie wciąż rosły czekając na lipcowe rozwiązanie, a maki delikatnie chwiały się w płomiennym rozkwicie.
Jasne słońce rzucało ostre cienie wokół, malowało mi zmarszczki i piegi, pyłek z tych bardziej rozwiniętych kwiatów spadał mi na rzęsy, a ja mrugając i odkładając delikatnie każdy baldach, cieszyłam się, że wreszcie zrobię tak bardzo wychwalany napój.
I zrobiłam. Z 70-80 baldachów może. Nie liczyłam. Tego było za dużo. Późnym wieczorem po powrocie. Odcięłam zielone łodyżki z każdego baldachu. Włożyłam do garnka i zalałam wcześniej przygotowanym gorącym syropem z wody, cukru i podwójnej ilości soku z cytryny (syrop zrobiłam z półtorej porcji). Odstawiłam na 3 dni. Codziennie mieszałam. Po tym czasie przecedziłam syrop, przefiltrowałam (przez watę) i rozlałam do butelek. Na tym etapie w połączeniu z wodą i dodatkowym świeżym plasterkiem cytryny smakował jak lemoniada. Jedną butelkę zostawiłam do bieżącego spożycia, pozostałe 3 i dwie malutkie pasteryzowałam. Kiedy ostygły na wszelki wypadek(…) wstawiłam je do lodówki.
Po dwóch dniach, wieczorem, kiedy wróciłam z pracy, otworzyłam lodówkę aby znów skosztować bzowej dobroci, ale…, jedna z małych butelek była pobita, a syrop był wszędzie… Wyjęłam pozostałe butelki, otworzyłam, skosztowałam i… efekt smakowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania…! To było jak bzowy cydr…! Delikatne bąbelki na języku, trochę jak alkohol, ale jednak nie alkohol… Dolałam trochę wody (jak wcześniej), dodałam ciut soku cytrynowego i miałam swój własny niezamierzony bzowy cydr:) i… lodówkę do posprzątania.
Nie wiem co zrobiłam nie tak, bo wszystko było lege artis, jak we wszystkich przepisach. Tutaj posiłkowałam się przepisem od Bei, więc… może wszystkim tak samo wychodzi, ale się nie przyznają…, a może powinnam zrobić jeszcze coś…?
Syrop z kwiatów czarnego bzu
20-40 baldachów czarnego bzu
1 kg cukru
20 g kwasku cytrynowego lub sok z 1 cytryny(podwoiłam ilość soku cytrynowego)
1 litr wody
Kwiaty zbierz w suchy, słoneczny dzień (najlepiej takie, które są w początkowej, a nie w końcowej fazie kwitnięcia). Zrywaj je delikatnie i równie delikatnie układaj w przewiewnym koszu. Staraj się nie potrząsać, gdyż pozbędziesz się cennego pyłku. Kwiaty bzu odcinaj bezpośrednio nad naczyniem, w którym będziesz przygotowywać syrop. Odcinaj je tak, by zachować jak najmniej zielonych gałązek (to one bowiem mogą nadać syropowi gorzkiego posmaku). Im więcej masz kwiatów, tym mocniejszy będzie na produkt końcowy, jednak nawet z 10-15 dużych baldachów otrzymasz aromatyczny, delikatny syrop.
Po oberwaniu kwiatów przygotuj zalewę : zagotowuj wodę z cukrem i kwaskiem (lub sokiem z cytryny) i wrzątkiem zalej kwiaty (wszystkie muszą być zakryte syropem), przykryj i odstaw na 2-4 dni, delikatnie mieszając zawartość naczynia mniej więcej raz dziennie. Następnie dokładnie filtruj syrop i przelej do wyparzonych butelek; jeśli chcemy przechowywać go dosyć długo, radzę syrop pasteryzować (możemy zagotować go tuż przed wlaniem do butelek). Syrop który nie jest pasteryzowany przechowuj zawsze w lodówce, a pasteryzowany – w piwnicy, albo w innym chłodnym miejscu. Po otwarciu syrop przechowuj w lodówce.
W każdym razie z efektów jestem, mimo wszystko zadowolona, bo cydr to mój ulubiony napój, (zwłaszcza gruszkowy). Nie wiem jak długo postoi, tymczasem cieszę się jego wyjątkowym smakiem na koniec mam jeszcze zdjęcia nowych pociech Kotki dziadka Pawła. Dziadek powiedział, że kotka z małymi jest gdzieś… w ogrodzie. Szukałam, patrzyłam co jakiś czas gdzie chodzi i wypatrzyłam. Pod ciemnymi krzakami jałowców, pod które trudno podejść, leżała Kotka z dzieciaczkami. Broniła się, syczała, prychała i różnymi dźwiękami zaciekle broniła swoich małych. Złość na mnie, która, jak sądziła, chce jej zabrać kociaczki, była uzasadniona. Całą te złość widać we wzroku, ale to zdjęcie i tak mnie cieszy, bo zazwyczaj przy takich akcjach, koty zrywają się i chcą walczyć. Teraz była pora karmienia, najlepszy czas na fotografię. Zrobiłam, zostawiłam, a teraz pokazują Wam. I dalej cieszę się nimi:) i całym tamtym dniem, który był tak dawno…
Teraz nowy tydzień, nowe wyzwania i nowa coraz bardziej letnia codzienność, bo u nas wreszcie słońce, a ja przed 7 rano byłam nad morzem…:). Ludzi tam o tej porze więcej niż na ulicach. Serio. Jest pięknie! Naprawdę DOBREGO TYGODNIA!
Cydr uwielbiam w kazdej wersji, bez wyjatku. Kotka przecudna, mam nadzieje, ze malenstwa beda sie dobrze chowac :)
OdpowiedzUsuńkociak przecudny- ech wogole piekne fotki:)
OdpowiedzUsuńCudowna fotorelacja z ogrodu, nas niestety zalewa, nie ma jak trawy skosic, nie ma jak ogrodem sie cieszyc ;((
OdpowiedzUsuńAle malusie kicie :) Udane zdjęcia, a syrop jak marzenie:)
OdpowiedzUsuńEwelajna, mi wyszedł bez bąbelków... co zrobiłam źle??? ;)
OdpowiedzUsuńTakiego Twojego cydru napiłabym się dzisiaj... o tak!
A kotki absolutnie i bez dwóch zdań urocze :)))
Ja pamietam, ze ten syrop tez robilam, jak nakazuje przepis i jedna buteleczka wyszla, tak jak i Twoj cydr... i takze, do dzis nie wiem dlaczego...
OdpowiedzUsuńPoskrzypka, smolinosy? Ucze sie od Ciebie, Kochana... Cudowne zdjecia, szczegolnie te kocie... Nasza kotka wlasnie stracila wzrok. Jest mi tak smutno, kiedy patrze, jak o wszystko uderza, przewraca sie i spada ze schodkow w ogrodzie, a jedzenie musze jej podetknac pod nosek... Dzis sprobuje pojechac z nia do weterynarza, nie wiem tylko wciaz, jak ja ja zlapie i wloze do klatki? Serdecznosci moc,
A u nas, jak donosi tez Miss_coco, leje jak z cebra, codzinnie, kazdego dnia... Wiec chwytam to swiatlo z cudnych zdjec...
Anna
Piękna fotorelacja, kociaki przeurocze. A cydr bzowy - doskonały :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym spróbowała tego cydru bzowego.
OdpowiedzUsuńBrzmi interesująco:)
Kocie zdjęcia przecudowne!
Miłego tygodnia:)
wzruszyłam się :)
OdpowiedzUsuńBzowy cydr albo nektar bogów mmmm ale pychotka :))
OdpowiedzUsuńJak miło przeczytać taką kojącą historię w pierwszy dzień tygodnia...
OdpowiedzUsuńTeż właśnie lecę zebrać ostatnie baldachimy czarnego bzu.
Spijam ów cydr z ekranu, zachwycając się Twoim postrzeganiem świata :)Z bzu miałam zamiar zrobić smażoną w cieście pyszność, narwałam, naszarpałam, przyszli znajomi, włożyłam do wazonu (bez, nie znajomych)kiedy wyszli okazało się, że bez smutno zwisł łebkami w dół i do smażenia się już nie nadawał. O zrobieniu soku nie pomyślałam ;( Zdrówka dla mamy:)
OdpowiedzUsuńEwelina,
OdpowiedzUsuńtytuł posta bardzo mnie zaintrygował...
Śliczne chwile darowałaś sobie w ten wolny dzień.
Natura brana garściami.
Cydr chyba wyszedł przypadkiem,może to upał ,podkręcił' fermentację syropu.
Ja dodaję sok z cytryny.
W sumie wyszło pysznie!
Cydr uwielbiam,z lodem,z dodatkiem owoców.
Letniego tygodnia Ci życzę.
Ewelina, też niedawno zbierałam bzowe baldachy, też zrobiłam syrop, tylko trochę inaczej. Zalałam bez samą wodą z cytryną a dopiero potem dodałam cukier i zagotowałam... a z syropu zrobiłam też galaretkę.
OdpowiedzUsuńSamo zbieranie kwiatów jest bardzo miłe czyż nie? A widać to na twoich zdjęciach, zwłaszcza makro owadów! Cuuuudne!!!
moja mama robiła pierwszy raz w tym roku syrop z bzu i jest świetny, z takiego przepisu jak Ty podałaś. Pijemy rozcieńczone z wodą lub do herbaty, niepowtarzalny smak :)
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona Twoimi zdjęciami!
OdpowiedzUsuńBardzo smaczny jest ten napój, a przygotowany własnoręcznie na pewno o niebo lepszy.
Widzę, że nie zmarnowałaś tego wolnego dnia, obcowanie z naturą to chyba najlepszy wypoczynek.
Udanego tygodnia.
Pozdrawiam
Droga Ewelinko, przy tak słodkich opowieściach zdecydowanie za duże przerwy robisz. Kocie zdjęcia śliczne a kwiatowy bzowy cydr orzeźwia letnio. No przyznasz ,ze upalnie się zrobiło.... dla mnie prawie nie do wytrzymania. U mnie maleńkie pomidorki się pojawiły w szklarence.
OdpowiedzUsuńPiękna i smakowita relacja, cudowne, klimatyczne zdjęcia. Dzień pełen małych radości.
OdpowiedzUsuńCydr też pokochałam całkiem niedawno, taki bzowy musi być przepyszny :).
He,he, to masz domowego szampana i narzekasz :), jakby było bliżej to bym już pukała do Twoich drzwi :), idę sprawdzić moje , może pół strychu do zamiatania językiem :), fotki cudowne, ach....
OdpowiedzUsuńwspaniałe zdjęcia, świetny post:)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia kochana! Patrzę z zachwytem. :)
OdpowiedzUsuńA syropek też robiłam, pyszny jest bardzo ,posmakował mi :)
Pięknie spędziłaś czas, wśród natury, jesteś taką romantyczna duszą chyba co Ewelinko?
Uściski :*
Mój email gosia.mulkityn@hotmail.co.uk
OdpowiedzUsuńMaggie – cydr – najlepszy z napojów z letnich napojów:)
OdpowiedzUsuńblaubeere - przecudnie dziękuję:)
miss_coco – dziękuję Ci:). Oj, ten Wasz deszcz to i do nas dotarł… Już, już był pierwszy dzień gorąca w poniedziałek, od rana cudownie, ale nie wieczorem nad miastem starły się dwie burze – możesz sobie wyobrazić co to było – Armagedon…
Dusiu – dziękuje:)
eve. wo – uśmiałam się:), moja Droga:). W każdym razie cydr w lodówce się trzyma, doglądam go i sukcesywnie wypijam, bo może mógłby się zmarnować… Kotki zaledwie kilkudniowe, myślę, że tygodnia nie mają. Pozdrówki, eve!
anno – no widzisz, Ty jedna… Moja mama robi teraz syrop z białym winem – dla dorosłych – zobaczymy co jej z tego wyjdzie:).
Poskrzypka, bo jak trze nóżka o nóżkę to słychać delikatne skrzypienie, a smolinosy to znasz –pomarańczowe smolą nosy na ten sam kolor jak się je wącha – takie pomarańczowe lilie:). Wasza kotka mnie zmartwiła… Nie jest dobrze tak patrzeć na jej nieszczęście, a ciekawe co ona musi przeżywać… Udało się złapać?
A pogoda, dziś do pracy na piechotkę( bo musze wrócić rowerem, który zostawiłam w pracy w pon., kiedy była straszna burza, wróciłam wtedy taxi – wiało grozą, a później zrobiło się tak jasno, że pan taxówkarz o 21.15 życzył mi dobrego dnia…) pod parasolem..
Uściski najmocniejsze dla Ciebie!
Kamilko –dziękuję:)
Konwalie w kuchni – dziękuję Ci ślicznie:). I Tobie miłego! Jeszcze tylko dziś do końca, czwartek, piątek i… :):):)!!!
Joasiu – czym…??????????????
Auroro – nektar bogów, mówisz…? No, no…, brzmi bardzo ładnie:)
Anito(Anisiu) – jak Ty mi tu ładnie piszesz:), ale jaka szkoda, że smażony bez się nie udał. Smętny widok takie zwisające kwiatki… Ja jeszcze nie smażyłam i.. jakoś mnie nie ciągnie, muszę przyznać.
Dziękuję za życzenia zdrowia mamie, po tygodnie drżałam o siebie, bo mama „przytargałą” świństwo od ciotki, później przeszło na następną i w okol. Środy czwartku myślałam co ze mną…, ale przeszło, widać silny typ jestem:).
Serdeczności, Anitka!
Amber – tytuły posta to coś, co przychodzi do głowy na samym końcu, jak już wszystko zostaje napisane. Przynajmniej ja tak mam:). Natura brana baldachami w garści;) Jedyne co z tą fermentacja, to to, że ścinałam koło 16 godz., później do domu i jeszcze wiozłam samochodem półtorej godz. Jedynie ten czas od ścięcia do produkcji mógł coś „podkręcić”. Tak w sumie pysznie( ja też sok z cytryny):)
A cydr z lodówki… - mniam… Mam jeszcze norweskie zapasy :)
Karolino – o, widzisz to wpasowałyśmy się obie, ale ta galaretka Twoja intrygująca. Może ja też zrobię z tego co mam, bo boję się, że mi się zepsuje, ile w końcu można pić… Choć teraz nadal się zachwycam:). Tak, samo zbieranie, zresztą wszystkiego, każdych plonów, ma w sobie taka prostotę i pierwotność. Kontakt z naturą zawsze ubogaca, bo skąd np. widziałabyś, ze biedronka nie lubi zdjęć i wie, że „mierzysz” do niej, odwraca się wtedy czym prędzej i „śmiga” w drugą stronę, ale jak już zrobisz zdjęcie jej „buziaka” to myślisz o niej znacznie gorzej niż znając jod strony wesołych kropek, a muchy z kolei takie ładne:)
Kobieto majsterkująca – mama wiedziała co robi, wie co dobre:). Wciśnij sobie troszkę cytrynki – będzie lepsze:)
OdpowiedzUsuńGosha – dziękuję:), tak takie wolne, to jest naprawdę wolne…, tylko szkoda, że nie mam tego tuż po schodach… dookoła domu, 100 km to jest jednak odległość…
p.s. zastanawiam się nad Koszalinem w niedzielę…( jak nie w tę, to inną, już raz byłam:) – hektary…)
milko – myślałam o Tobie… Wczoraj nawet, że zadzwonię dziś, zapytam czy nie chciałabyś mi swoich pomidorków pokazać przy szklaneczce soku-cydru:), ale dziś deszcz, choć kto wie co będzie po południu… A przerwy… wiesz jak jest Arbeit, Arbeit…
Evita – takie dni dostarczają energii na codzienność, bo nie mogą być zawsze. Jedni jada do spa po siły i energię, ja jadę na ogród mojej mamy, wchodzę na drzewo, fotografuję robactwo, podlewam pomidory, koszę trawę, myję się w wodzie ze studni… każdy ma swoje spa… Pokochanie cydru to jedno z fajniejszych pokochań:)
Jo – ha, ha, ha:):):). Nie narzekam, dziwię się i smakuję:). Ale do mnie jest blisko:). Zobaczysz jak przyjadę, jak szybko będę:) Zapraszam do mnie! I jak strych? A w ogóle – masz strych…???? Fantastyczna sprawa… U dziadka jest:), lubię tam wchodzić:)
Piegusku1976 – ślicznie Ci dziękuję, Kobieto z Rozwianym Blond Włosem!
Majanko – syropem mniamku…, Ty już wiesz co dobre:), ale moich bąbelków nie znasz;)
Romantyczną duszą…? To już Tobie oceniać, jeśli if, która prowadzi body pump (m.in.) może być romantyczną duszą, to jestem:)
Gosha - :)dziękuję:)napiszę:)
Kochana też robiłam wg przepisu Bei, ale mi wyszło dobrze .....aż żałuje, bo też bym sie takiego bzowego cydru napiłą, a co:) musi być pyszny:)
OdpowiedzUsuńpiękne zdjecia i syropu bzowego i robaczków:) pozdrawiam ciepło
O, o !! To ja na ten syrop z Twojego przepisu się skuszę. Już na jakimś blogu czytałam przepis. Nigdy wcześniej nie robiłam.
OdpowiedzUsuńTeraz więcej czasu to muszę koniecznie spróbować. Dziękuję :)
A w ogóle, to Twój opis południa brzmi pięknie, kusząco. Tak samo, jak początek tygodnia o 7 rano nad morzem :))
Do tej pory kupowałam ten syrop.
OdpowiedzUsuńMoże też się skuszę?
Wciąż ubóstwiam Twoje zdjęcia... Są piękne. Prosto do kalendarza.
Ewelino ja robiłam tak samo. Jedna butelka stała w lodówce, reszta w piwnicy. Nic się nie stało, cydru nie mam (niestety ;))
OdpowiedzUsuńA kotki cudowne
Piękna opowieść i cudne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńCydr uwielbiam, więc cieszyłabym się z takiej bzowej odmiany ;-)
Moje klimaty, ja końcówkę procesji wysłuchałam już na łące z aparatem. A potem były pierwsze truskawki...
OdpowiedzUsuńJolu Szyndlarewicz - zatem tylko mi i annie po części wyszedł cydr...:). Taka, widzisz, odmienność, ale pyszny, przyznasz, jest? Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa:)
OdpowiedzUsuńToniu - to skuszenie się to jedno z lepszych skuszeń:). Roboty tyle co nic, no... drzewo z dala od drogi trzeba znaleźć i nic poza tym;). Jak masz więcej czasu to rób:). Pozdrawiam i cieszę się Twoim powrotem:)
maniu179 - ja tez kupowałam, ale smak jest trochę inny. Dopiero po dodaniu cytryny przypomina ten ze sklepu na I.
Twoje ubóstwienie, jak poranna kawa, której dziś jeszcze nie było:)
kabamaigo - Tobie też cydr nie wyszedł...??? ;););) Biedaku....;););) Jak słyszę te jęki zawodu to śmieję się mocno, bo to taki ewenement nie do powtórzenia, choć może gdyby zostawić go następnym razem w upale, na słońcu, celowo, to może i byłoby to samo...
Serdeczności, Kabko!
renatko_targosz - dziękuje, ja najpierw jęknęłam, bo czysta wcześniej lodówka do mycia to nie wesoła sprawa, ale teraz ja na to jak na lato;)
Patrycjo - ha, ha, ha...!! To miałaś całkiem niezłą miejscówkę:):):). Ja teraz pojadę na truskawki do mamy:)
Znowu mi się oczy szklą... Ja nie wiem, dziewczyny, co Wy na tych blogach wyprawiacie, że ciągle się śmieję i beczę ;D
OdpowiedzUsuńPiękny, ciepły i prześlicznie sfotografowany wpis!
Zostaję tu na dłużej :)
No tak w tym Koszalinie to rzeczywiście trochę łażenia jest, ale znalezione skarby to wynagradzają ;)
OdpowiedzUsuńA kociaka naszego, spiesze doniesc z ogromna radoscia, udalo mi sie zlapac! Zlapany zaczal tak plakac, ze myslalam, ze i ja razem z nim. Cud-meza oderwalam od ogladania meczu i pojechalismy z synkiem pierwszym, ktory juz plakal na ten zalosny widok. Na szczescie pani weterynarz, pelna zrozumienia dla sytuacji...w sobote poznym wieczorem w Belgii pracuja chyba tylko...??? Szczesliwie, okazalo sie, ze kot moze odzyskac wzrok minimum w 50 procentach, a to juz przeciez duzo. Prawdopodobnie mial wypadek, cos uderzylo go i stracil wzrok, ale z czasem, do konca wakacji, powinno byc lepiej. Przynajmniej dowiedzielismy sie co nieco o nim i ostatecznie, spokojnie wyszedl z klatki, w ktorej go przewozilismy na swoje legowisko przy domku w ogrodzie... Buziaki, Kochana i Duuuuuzo slonca i porankow nad morzem :-)
OdpowiedzUsuńOh la la :-) bzowy cydr! To dopiero!
OdpowiedzUsuńAle bez drożdży, tak?
Cudowne zdjęcia! Takie soczyste, jasne, letnie. Och!
Chciałabym wiedzieć jak smakuje...Domyślam się, że bosko!
Dobrej nocki moja Droga :*
Pozdrów morze...
Ewelajno, wiesz.. bardzo lubię Twoje zdjęcia;)
OdpowiedzUsuńCzarujesz...
Buziaki;*
fuNi!ta - szklą, dlaczego szklą...??? Ale to chyba takie dobre szklenie, prawda? Mam nadzieję:). Cieszę się, że jesteś:)
OdpowiedzUsuńGosha - racja, racja, następnym razem muszę wyruszyć wcześniej, może wtedy łupy będą ciekawsze:). Mocno Cię pozdrawiam i pogody nam życzę, bo dzisiejsza poranna ulewa znów wytrąciłą wszystko z równowagi...!
anno - miłe te doniesienia:). Zawsze trudno patrzeć jak taki kociarz się męczy. Oby było mu tylko lepiej. Słońce u nas deficytowe...
Anno, jak zawsze mocno przytulam i życzę abyś już nie musiała się martwić.
mimi - no, bez bez drożdży;), bo przypadkiem. Teraz jak zamknę butelkę i zostawię na dobę to otwieram jak oranżadę:). Bosko, bosko, Mimi! Już pozdrowiłam i jeszcze pozdrowię!
Olciaky vel Olcik - nie wiedziałam:). Ty mi tu czarodziejskie słowa przynosisz... Dziękuję:)
Syrop Ci sfermentował po prostu:) Na kwiatach mogą być żywe drożdże i tak to potem szaleje:) Pewnie jakbyś zostawiła dłużej, dostałoby trochę procentów a potem mogłoby skwaśnieć i miałabyś bzowy ocet winny:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Atrio, że sfermentował to wiem, bo czułam:). Ale żywe drożdże na kwiatach...??? Pierwsze słyszę... Muszę poczytać. Ocet bzowy to też na pewno pierwsza klasa:). Dzięki.
OdpowiedzUsuńPisząc o opowieściach, miałam na myśli np. ten post i ten z piknikiem nad morzem! To wszystko jest takie pozytywne :)
OdpowiedzUsuńPiękne smaki i piękne zdjęcia pokazujesz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Monika
Aniu Włodarczyk(aka vespertine) - cieszę się,z e tak to odbierasz, bo... takie właśnie jest, prawdziwe:)
OdpowiedzUsuńOsowiała Sowo - Moniko - dziękuje, miło mi, że dzielisz się swoim odbiorem :). To motywuje na dalszy czas...:)
I jak ty to pięknie na dodatek opisałaś. Pozdrawiam i udanego weekendu.
OdpowiedzUsuńJuż tyle słyszałam o tym napoju z kwiatów bzu, a pamietam soki, które tata robił z jego owoców :) Z kwiatów nic nie robił (pewnie nie znał tych czarów)
OdpowiedzUsuńMuszę się rozejrzeć, czy gdzieś nieopodal mnie może kwitną :)
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło jak widać, i pomimo niechęci do sprzątania chętnie bym się taki cydrem uraczyła, nawet jakby mi zapaskudził lodówkę :) Ewelinko, słoneczne pozdrowienia z Poznania ślę :)
OdpowiedzUsuń