Było przyjemne sierpniowe popołudnie. Słońce z całą mocą królowało wśród lekkich obłoków. Temperatura w przedziale pociągu, którym jechałam do brata, wszystkim dawała się we znaki. Starsza, otyła pani wachlowała się gazetą i co rusz ocierając pot z czoła wzdychała “o, Jezusie…”, asteniczny, opalony student w krótkich spodenkach i czarnej, wypłowiałej koszulce sam nie wiedział czy czytać, czy też kolekcjonować zaokienne, sierpniowe pola złotem malowane, więc zamykał i otwierał oczy jakby w zwolnionym tempie raz po raz odrywając oczy od tekstu. Do tego ziewał jakby był tutaj i czytał za karę.
Jechałam do brata. któremu urodziła się córeczka – Lilianna – Liluś, jak ją nazywają. Po drodze pociąg miał wyjątkowo długą przerwę. I to w szczerym polu. Zatrzymała nas, jak się okazało, awaria linii wysokiego napięcia. Z niezrozumiałych dla pasażerów powodów, pociąg nie mógł jechać dalej. Przynajmniej przez jakiś czas. Nerwy, które puściły na początku, zostały stłumione kawą i herbatą, która zaproponował konduktor. Wyszliśmy na zewnątrz. Jedni siadali, inni wyciągali się wśród wysokich traw podkładając pod głowę ręce. Elegantki siadały na torebkach, aby nie zakurzyć sukienek. Nawiązywały się rozmowy i znajomości, do których w innych warunkach nie mogłoby dojść. Wszyscy czekaliśmy na kogoś, kto miał doprowadzić cała sytuację do porządku najogólniej mówiąc, albo na właściwe tory, biorąc pod uwagę okoliczności.
| |
|
Nagle na horyzoncie pojawił się żółty balon, bo jak się później dowiedzieliśmy, słupy były tak wysokie, że tylko balonem można było się dostać na ich najwyższą część, która została poważnie uszkodzona, a pod nią właśnie przebiegały tory.
Słońce zniżyło delikatnie swój lot, jakby ustępowało miejsca. Pojedyncze świerszcze cichutko stroiły swe skrzypce przygotowują się na codzienny wieczorny koncert. W niektórych wymoszczonych już w trawie grajdołach trwały rozmowy balonowe – wielu pasażerów okazało się “ekspertami” od “baloniarstwa”. Nagle wszystkim przestało się spieszyć.
-Panie, słyszałem, że u nas niedawno można było wygrać lot balonem…Trzeba było się wybrać…
- A tak, tak, ja też słyszałem, ale to było tylko dla emerytów…A mi jeszcze rok pozostał...
Balon zbliżał się, doleciał do słupa, przez dłuższą chwilę tam pozostał, a później zaczął się delikatnie oddalać i zniżył lot. Wielu wstało z zainteresowaniem.
Hm… lot balonem…to byłoby coś - pomyślałam - zobaczyć te wszystkie piękne pola z góry…Te domki malutkie i szosy jak siwe wstążki…
Mężczyzna z balonu, blondyn w czarnej czapce z daszkiem, na oko 40-50-letni zaczął się do nas zbliżać.Okazało się, że potrzebne są jakieś narzędzia, które chce pożyczyć od obsługi pociągu. Wracając, nagle kiwnął ręką na mnie. “Ja…?” wskazywałam na siebie ruszając bezgłośnie ustami.
Marszcząc czoło cofnęłam podbródek w niemym zdziwieniu i pokonując trawy nieudeptane przez “naszych” skierowałam się w jego stronę. “Czego on może chcieć…?” pytałam w myślach. “Chodź, chodź, zapraszam…! “ krzyknął uśmiechając się szeroko. Poszłam, a on przedstawił się podając mi rękę ”Gordon jestem…”powiedział i mrużył oczy z rozbawieniem. “Gordon…??? Co za imię? Czego jego rodzice się naczytali, że dali mu takie imię? I w tamtych czasach wyrażono zgodę na nie… I dlaczego jest taki rozbawiony?” . “Wchodź do środka, masz jedyną i niepowtarzalna okazję, zaraz znów będę potrzebował zejść, więc czas na wysokości nie potrwa długo. Poza tym usterka jest do naprawienia” – przerwał moje myślowe dywagacje Gordon.”Zajmij się przez chwilę sobą, ja tylko…”, ale tego już nie usłyszałam, bo wielki huk zagłuszył wszystko.
Oderwaliśmy się od ziemi. Zaczynałam podziwiać kwadraty pół malowanych, ale w tej chwili Gordon powiedział “Mam dla ciebie niespodziankę” i znów z rozbawieniem zmrużył oczy. Ja też zaczęłam się uśmiechać, bo to wszystko było zupełnie nierealne. Jeszcze przed chwilą pociąg, później ta zastanawiająca awaria, zaraz balon, a teraz niespodzianka dla mnie… Obie ręce trzymał za sobą, coś przede mną ukrywając, przynajmniej jeszcze przez chwilę. Radość, jaka przynosiło mu coś, co ma dla mnie… (…ale dlaczego dla mnie…??? Głowę miałam pełną znaków zapytania), dawała mu wielką przyjemność. Z tego wszystkiego i ja nie mogłam się doczekać… Gordon delikatnie i silnie zaczął kierować obie ręce do przodu. W każdej z nich trzymał książkę - złożył je jedna na drugą i podał tytułami w moją stronę. “Proszę to dla ciebie. Specjalnie dla ciebie. W środku jest dedykacja…”.”O co chodzi…???” – nie mogłam zrozumieć. Wzięłam je obie do ręki i przeczytałam najpierw tytuł pierwszej “Na samym szczycie”, a później drugiej: ‘Szef kuchni po godzinach” . "Szef kuchni po...??? Szef...???". Popatrzyłam na Gordona, zamknęłam oczy, potrząsnęłam głową w lewo i prawo i jeszcze raz, otworzyłam oczy…, a Gordon śmiejąc się już bardzo głośno zdjął czapkę…”Mam nadzieję, że się przydadzą…”- powiedział.
No…, moi Drodzy…, takiego finału nawet w najśmielszych marzeniach nie mogłabym sobie wymarzyć…!!! Gordon Ramsay we własnej osobie. Uścisnęliśmy się serdecznie i wtedy… się obudziłam.
Zaskoczeni? Ja też. Ciekawe co mogłoby być dalej… :):):)
A teraz fakty, z których “zrodził się” ten sen:
1. Mojemu bratu rzeczywiście urodziła się Lilianka.
2. W moim rodzinnym mieście były coroczne zawody balonowe - rzeczywiście emeryci mogli wygrać przelot.
3. Kolega opowiadał mi o jednym odcinku “Piekielnej kuchni”, której nie mam możliwości oglądać.
4. Chciałabym sobie kupić te tytuły, które we śnie podarował mi Ramsay, bo… nie mam żadnej jego książki, wstyd się przyznać…
5. Jechałam ostatnio pociągiem 15 godzin w te i we w te…


A po tej dawce optymizmu (mam nadzieję...) i obietnicy złożonej sobie, że kupię te książki, mam dla Was ciasto drożdżowe. Orkiszowo - pszenne. Z przepisu mojej mamy, który otrzymała z działu technologii w Cukierniczej Spółdzielni, w której pracowała – już
tutaj o nim wspominałam. Tym razem dodałam mąkę orkiszową, która nadała ciastu wyjątkowy, jakby lekko miodowy smak. Inny i lepszy niż zwykle. Poza tym olej zamieniłam na masło. Odnoszę wrażenie, że to moje najsmaczniejsze ciasto drożdżowe.
Ciasto podzieliłam na pół i jedną część upiekłam w okrągłej formie, a z drugiej zrobiłam jagodzianki. Bez zawijania, bez formowania. Potrzebne są do nich kokilki, bądź duże foremki do muffinek, bo ciasto jest dosyć rzadkie. Ja użyłam foremek do zapiekania. Mąka orkiszowa jest cięższa, więc ciasto nie wyrasta jak przy użyciu pszennej. Poza tym użyłam dużo jagód, bo chciałam mieć maksymalnie jagodowe jagodzianki. To również spowodowało lekkie zapadanie się ciasta. Ale to żadna wada.
Właściwie z każdymi owocami można robić takie drożdżówki, ale wygoda jaką dają jagodziankom jest niepowtarzana.
Ciasto drożdżowe z porzeczkami (przepis mojej Mamy)
Rozczyn:
60g drożdży
łyżka cukru
2 łyżki mąki
3-4 łyżki ciepłego mleka
Ciasto:
1 i 1/4 szklanki mąki orkiszowej 900
2 szklanki mąki tortowej
3 jajka (jeśli bardzo małe to 4)
pół szkl.cukru
pół szkl. ciepłego mleka
szczypta soli
cukier waniliowy (opcjonalnie)
80g masła
Kruszonka:
mniej niż pół kostki masła(70-80g)
odpowiednio tyle samo cukru i mąki
Marmolada jagodowa:
2 szklanki
5 – 6 łyżek cukru brązowego
3 łyżki mąki ziemniaczanej
1. Zrób rozczyn: pokrusz drożdże, dodaj cukier, mąkę i mleko. Odstaw na 10-15 min. do wyrośnięcia.
2. Wsyp pozostałe składniki do miski i wyrób ręką, bądź drewniana łyżką tak, aby wszystkie składniki dokładnie połączyć. Odstaw na 1 godz. do wyrośnięcia. Po tym czasie zamieszaj ciasto i odstaw jeszcze raz na 1 godzinę. Następnie wylej na blaszkę i odstaw na jakieś 30-40 min.
4. W tym czasie przygotuj
marmoladę jagodową ( przepis mamy):
* jagody wsyp do garnczka, dolej odrobinę wody i zasyp cukrem. Pogotuj chwilę. Kiedy jagody zaczną się rozpadać puszczając sok, odbierz trochę do kubeczka i zmieszaj dokładnie z mąką ziemniaczaną.
* wlej zawartość kubeczka do jagód w garnczku i mieszaj dokładnie. Kiedy poczujesz , że jagody zagęszczają się, zestaw garnczek z ognia.
5.
Przygotuj kruszonkę: w małe miseczce palcami utrzyj masło z cukrem i mąką, odstaw.
6. Wyłóż jagody na wyrośnięte ciasto
7. Piekarnik nagrzej do 180°C. Posyp ciasto wcześniej przygotowaną kruszonka - więcej kładź na brzegach, mniej na środku, bo kruszonka zapadnie się. Wstaw ciasto i piecz 30-40 min. Jeśli zbyt szybko ciemnieje przykryj je papierem.