Uwielbiam piątki. W dodatku z taką słoneczną pogodą jak dzisiaj. Zgaszone słońce w towarzystwie zielonych i jednocześnie lekko schnących liści. Podczas tak przyjemnej aury przychodzą mi na myśl chwile z dzieciństwa, do których mam wielki sentyment. Czasami przeżywam swoiste déjà vu.
Kiedy byłam mała myślałam, że sowy mieszkają w miastach. Chodząc z moją miejską babcią Helenką po starych ulicach poniemieckiego Wałcza szukałam ich wielkich oczu wśród starych wysokich drzew. Moja dziecięca wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach. Dziwiłam się, że nie śpią w dzień, bo przecież każde dziecko wie, że sowy są drapieżnikami polującymi w nocy i odsypiającymi w dzień. Ale może to był jakiś inny gatunek sowy, o którym pani Antonina nic nie wiedziała…? Skoro nie spały, to bałam się ich ataku, bo wiadomo sowa mądra głowa, więc wie… a ja nie byłam wcale takim grzecznym dzieckiem…, zatem poganiałam babcię, abyśmy tę najgłośniejszą ulicę minęły najszybciej jak tylko się da. Nigdy nie zapytałam o prześladujące mnie sowy, a ich głębokie huu, huu… straszyło mnie każdego dnia lata spędzanego z dziadkami.
Kiedy byłam już trochę starsza i mogłam sama “zapuszczać się” w miasto ( “…ale tylko do rynku”), wydawało mi się, że może to jednak gruu, gruu…, ale nie byłam pewna. Ulicę staranie omijałam, a jak trzeba było szłam prawie na palcach. Żeby sowy nie usłyszały…
Aż tu gdzieś w okolicach siódmej może klasy (tak, tak dopiero…) ktoś powiedział, że to gołębie. Go-łę-bie…??? Dacie głowę…? Nawet nie wiecie jakie było moje zdziwienie. Kilka dobrych lat w strachu…
Po raz pierwszy się do tego przyznaję. No cóż, choć później zdawałam biologię na maturze i na egzaminie na studia poszło mi całkiem… najlepiej, to początki mojej przyrodniczej edukacji były raczej marne.
A dziś póki wciąż jeszcze gruchają gołębie…, i póki nadal sezon na śliwki, przychodzę z zupą śliwkową. Swoistym smacznym kaprysem. Odskocznią od codzienności. Smakiem, który na pewno Was zaskoczy. Z zupą, która zmienia ten smak w zależności od rodzaju użytych śliwek. Znalazłam go na FB w Kuchni staropolskiej. Podobno wstrząsnęła Festiwalem Smaku w Grucznie i zasmakował w niej sam minister Sikorski. Następnym razem spróbuje z węgierkami.
Najpierw przepis z najstarszej toruńskiej książki kucharskiej :
”Wziąć dwa litry dobrych dojrzałych śliwek (najlepiej węgierek), włożyć do garnka, zalać wodą, aby je objęła i zagotować, mieszając często, aby się nie przypaliły. Skoro się rozgotują, przetrzeć przez sito, wsypać trochę cynamonu, ½ kg cukru, kilka utłuczonych gwoździków, szklankę wina, rozprowadzić gotowaną wodą, zagotować i wylać na grzanki z bułki. Zamiast wina można użyć dla odmiany pół litra świeżej śmietany.
Chcąc przyrządzić zupę na suchy post, trzeba wziąć na dwa talerze 1/8 kg suszonych śliwek, rozgotować dobrze z małą ilością wody i cynamonu. Osobno cztery dobre grzyby średniej wielkości ugotować na miękko w półlitrowym rądlu, odwarem tych grzybków przetrzeć przez durszlak śliwki, grzyby posiekać jak najdrobniej, wrzucić w zupę i na tym smaku ugotować troszkę, z półkwaterka mąki, zacierek.
Podając na wazę, osłodzić”.
I adaptacja autorstwa Macieja Nowickiego, szefa kuchni z toruńskiej restauracji "Narzeczona Kopernika":
Zupa ze śliwek
Porcja dla 4 osób:
2 kg dojrzałych śliwek
1 laska cynamonowa
150 g cukru
5-6 goździków (najlepiej płaska łyżeczka mielonych)
ok. 250 ml wytrawnego czerwonego wina
100 ml miodu
1. Do garnka wlej wino, dodaj miód, laskę cynamonową, cukier i rozbite na pył goździki.
2. Zagotuj, dodaj obrane ze skórki i wydrylowane śliwki. Zalej je taką ilością wody, aby przykryła owoce. Całość gotuj około 15 minut na małym ogniu, po czym wyjmij laskę cynamonową, a podgotowaną masę śliwkową zmiksuj. (Ja w tym miejscu odlałam sok, którego obecność spowodowałby, że moja zupa byłaby bardzo rzadka; sok w połączeniu z wodą był wspaniały)
3. Aby nadać zupie odpowiednią, aksamitną konsystencję, zmiksowaną masę przetrzyj jeszcze przez gęste sito.
Serwuj w zależności od aury na ciepło lub jako chłodnik z odrobiną kwaśnej śmietany.
Mi zupa bardziej smakowała na zimno. W obu jednak postaciach była swoistym deserem, który z każdą łyżką odkrywał swoje tajemnice…
~ ~ ♥ ~ ~ Udanej soboty i niedzieli, Kochani! ~ ~ ♥ ~ ~
Ewelinko ja pochodzę z okolic Torunia i taką zupę robiła moja Babcia i Prababcia zimą, tylko z suszonych śliwek. Właściwie to były śliwki wędzone więc i smak specyficzny. Pychotka. W moim mieście, ba nawet w Rodzinie jada się ją w Wigilię, zamiast barszczu albo grzybowej, na ciepło (czasem z lanymi kluseczkami).
OdpowiedzUsuńA w Grucznie rzeczywiście też była :)
Jeszcze o sowach, wiadomo że teraz i sowy mieszkają w kościelnych wieżach i starych budynkach miast bo je wypędzamy z naturalnych środowisk, także miałaś trochę racji jako dziecko!
Pozdrowienia :)
:) ja deja vu mam często ;), a co do gołębi u nas często siadają na kominie i wtedy daję wiarę że ich gruuuch zmienia się w hu, huuu - przynajmniej w opinii moich córek ;),
OdpowiedzUsuńwiesz że nigdy nie polubiłam słodkich zup :)? Ale ze śliwkami, może się dam przekonać :)
Karolinko - gdzieś czytałam postną wersję tej zupy (tak była nazwana, może też na Kuchni staropolskie na FB...)) właśnie z suszonych śliwek w dodatku z suszonymi grzybami. Powiem Ci,że nawet bardziej jestem ciekawa tamtego smaku... Śliwki wędzone są moimi ulubionymi. Teraz nawet ich nie spotykam, ale jakie dwa lata temu Przyjaciele przywieźli mi słój wędzonych z Zakopanego.
OdpowiedzUsuńAle te sowy to chyba tak wieczorami, a nie w ciągu dnia, prawda?
Serdeczności , Karolka!
Jo - Oj, Jo, ja też CZĘSTO:)
W dzieciństwie mogłabym jeść tylko słodkie zupy:). Teraz to są raczej eksperymenty i mimo nazwy zupa, traktuje jako deser.
Czyli wszystkie dzieci są z tej samej gliny...! jupi...:):):) Nie jest ze mną tak źle:)
Toruń darzę ogromnym sentymentem ponieważ mój połówek pochodzi i mieszka w tym pięknym mieście:). A ponieważ kocham jednocześnie zupy owocowe nie zostaje mi nic innego jak zrobić!
OdpowiedzUsuńA ja jej nie znam ale to sie zmieni :))
OdpowiedzUsuńmi się taka zupa kojarzy z bardzo gorącą zupą, która cudownie rozgrzewa żołądek, co Ty na to?
OdpowiedzUsuńMoja mama kocha Toruń, i kolor fioletowy. Idelany obiad dla niej ! :) muszę jej go podsunąć .
OdpowiedzUsuńDzięki za przepis !
Osiu - to konkretny argument:). Jestem za...!
OdpowiedzUsuńarku - :) Każda odmiana da inny smak:). Taki festiwal zobowiązuje:), prawda?
Maju Skorupska - no właśnie mówiłam/pisałam, ze w przypadku śliwek, których ja użyłam wolałam ją na zimno:)
Maedlein ♥ - koniecznie! Wiesz, że ten weekend Toruń za połowę ceny... Restauracje, hotele, muzea...
Taka zupka śliwkowa z cynamonem to by mi smakowała, bo ja tak kocham cynamon.:)
OdpowiedzUsuńCo do tych sów - to ja też kiedyś sądziłam, że to sowy, a to gołębie hehe;D
Ściskam cieplutko, dobrej soboty i niedzieli Kochana :*
Tajemnica odkryta!
OdpowiedzUsuńA ja lubiłam zawsze sowy,są takie tajemnicze właśnie.
I mają piękne oczy.
Śliwkowa toruńska pysznie mi się kojarzy.
Dla mnie tylko na zimno.
Pięknego weekendu!
Ona jest pyszna - ale rzeczywiście bardziej deserowa niż obiadowa - lepsza na zimno... i fantastycznie korzenna :) Pozdrawiam z Torunia!
OdpowiedzUsuńMajanko - nic prostszego jak tylko kupić śliwki:). Oj, jak dobrze, że z tymi sowami nie byłam sama:). Dobrego i Tobie, Słońce!
OdpowiedzUsuńAmber - próbowałam na ciepło wedle zasady, ale jak ostygła to było TO:). Dobrego Amber!
Kasiu - jak dobrze dostać taki komentarz prosto ze źródła:).. Fantastycznie korzenna:):):):) I ja pozdrawiam Cię serdecznie!
a, ja zawsze lubiałam sowy,choć,tak naprawdę(przyznaję..)chyba nigdy nie widziałyśmy się oko w oko:)to nie zmienia jednak faktu,że niebywale mnie intrygują.ich tajemniczość roztacza pewien swoisty,niepodparty klimat.
OdpowiedzUsuńa miseczkę porywam:)
Ja sow nigdy sie nie balam. U mojej babci na wsi czesto lataly. Pamietam, ze jedna taka mala sowke moj tata nosil na patyku :)) Tak mu usiadla i siedziala a my bylismy po prostu zachwyceni :) Musze jednak przyznac, ze balam sie nietoperzy. Podobno u nas na osiedlu zagniezdzily sie w rurze od trzepaka :) NIgdy ich na oczy nie widzialam ale zawsze omijalam ten trzepak z daleka :))
OdpowiedzUsuńZupka wyglada pysznie. Tak sobie mysle, ze pewnie nie tylko swietnie smakuje ale tez rewelacyjnie pachnie :) Wpraszam sie wiec na miseczke :))
Sciskam mocno :)
Nie tylko nigdy nie kosztowałam takiej zupy, ale nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Kiedyś, gdy już będę duża ( ;) ) pospisuję sobie wszystkie przepisy na tajemnicze, nieznane mi smaki z Twojego bloga i spróbuję je wyczarować w zaciszu własnej kuchni.
OdpowiedzUsuńZupa ze śliwek! Przyznam, że pierwszy raz o tym słyszę, ale pomysł bardzo mi się podoba. Chyba zrobię adaptację na śliwki wędzone, bo pokochałam ich smak. Moi teściowie zaczęli je wędzić sami i aromat drewna w takie zupie... mniam!
OdpowiedzUsuńA co do Wałcza :) To mam w tym mieście i jego okolicach mnóstwo rodziny, a w dodatku pochwalę się, że moja babcia jest pierwszą Polką urodzoną w powojennym Wałczu :)
Zacznę od tego, że piękny jesienny banerek stworzyłaś Ewelajno :) a o zupie ze śliwek pierwszy raz słyszę, choć nie powinna mnie dziwić bo skoro może być zupa z wiśni i dyni to czemu nie ze śliwek!? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapytuję czy mój mail do Ciebie dotarł?? :)
A gdzie ta tajemnica??
OdpowiedzUsuńCudowna zupa, na moim stole też zagości :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuństrasznie lubię przychodzić tu po opowieści, ładne obrazki i pyszne receptury
OdpowiedzUsuńDzieciecy strach ma prawdziwie ogromne oczy, czasami sowy czasami nietoperza... Czas je oswaja zsylajac rozwiazanie zagadki w postaci golebia :-)
OdpowiedzUsuńTa zupa musi pachniec oblednie, szkoda, ze tu w Belgii nie spotkalam jeszcze sliwek takich jak nasze polskie, co sie zowie, trudno zreszta sie dziwic...
I jeszcze to czerwone wino... Wow!
Serdecznosci i usciski, Droga Moja
ANna
Moniko – ja lubiłam na zdjęciach, kiedy były w ‘bezpiecznej’ odległości;). Wtedy nie myślałam o ‘nieodpartym uroku’, ale teraz te ich oczy… intrygujące…:). Miseczka jest Twoja:)
OdpowiedzUsuńmajeczko – ten mój strach irracjonalny był, bo nigdy nie widziałam ich na żywo, ani nawet nie widziałam jak latają. Nietoperzy boję się do dzisiaj, jak tak czasem latem śmignie jaki w zapadających ciemnościach to brr… dostaję gęsiej skórki i prawie do ziemi schylam głowę.
Na zupkę zapraszam szerokim gestem:)
Roszpunku – dawno Cię nie widziałam…:). Dla mnie ta zupka to też pierwszyzna:). Ja też tak czasem mówię – jak będę duża to będę miała dom… I swój ogród i dużo rożnych rzeczy, o których marzę… Ale przepisy spisuję już teraz. Na teraz i na później jak znalazł:)
Dziewczyno bez matury – wędzone śliwki… Ach gdybym ja je miała… Też bym adaptację zrobiła:). Kocham je i uwielbiam, żadne tam kalifornijskie do pięt im nie dorastają…
O, proszę…:). Moja pochodziła z Miasteczka Kraińskiego, była napływowa, ale w sumie całe świadome życie spędziła w Wałczu:).
Iko – cieszę się, że Ci się podoba. Znalazłam trochę takich wspólnych śliwek na naszej węgierce:). Meil… dziękuję:) – już odpisałam, Ty Dobra Duszo Jedna:).
Anonimowy – nie czytałeś uważnie… ;) Strach przed sowami, które były gołębiami to tajemnica;)
Kamilko – fajnie:). Ciekawa jestem Twojej opinii.
asiejko – a ja bardzo lubię jak przychodzisz:)
addiopomidory –dobrze napisałaś, bo masz doświadczenie - czas oswaja wiele spraw… Teraz w życiu też jest tak, że pewne sprawy zdają się być sową, a później okażą się gołębiem… Ja bym próbowała nawet z takimi Waszymi. Smak będzie adekwatny do smaku śliwek:)
Serdeczności i uściski Twoje biorę i odwzajemniam równie mocne!
Sowy bywają niebezpieczne! Babcia opowiadała mi, jak w dziupli stareńkiego orzecha przed domem zamieszkała sowa. Wszystko było dobrze, póki nie wykluły się jej młode. Wtedy sowa mama, bojąc się o swoje małe, atakowała każdego, kto wieczorową pora pojawił się na podwórku. Podobno nie było wesoło, bo sowa ma ostry dziób i bardzo mocne pazury...
OdpowiedzUsuńMyślę więc, że Twoje obawy były jak najbardziej uzasadnione :) ;)
Kochana tak mcono to ja isę już dawno nie uśmiałam ... ale przyznam, że choć Twoje ornitologiczne początki były "słabe" to wyrosłaś na prawdziwą znawczynie przyrody:)
OdpowiedzUsuńZupa wspaniała, oj chętnie zjadłabym miseczkĘ:) pozdrawiam ciepło
Bellis - taka sowa, to jak każda mama - broni swoich dzieci, ale ta tutaj to rzeczywiście niebezpieczna. Nie chciałabym być jedna z tych osób, które akurat musiały na podwórko wyjść... Obawy uzasadnione, tylko widzisz, de facto ja się bałam gołębi:)
OdpowiedzUsuńJolu Szyndlarewicz - ornitologiczne początki... teraz to ja się uśmiałam:), ale powiem Ci, ze odwiedziła mój taras wczoraj sikorka bogatka - kobitka:).
Zupa troszkę śmieszna, bo to raczej zupa deser, chociaż w dzieciństwie mogłabym jeść tylko takie obiady:). Nawet wymyślałam z jakich owoców może być następna zupa...:)