środa, 31 lipca 2013
Cukiniowe cudeńka i miłe rodzinne spotkania
Sam ich aromat wystarczy, by każdy, komu doskwiera głód, natychmiast poczuł, że przenika go przyjemny dreszcz. Cudeńka smażone w gorącym oleju, piętrzące się na białym lnianym ręczniku. Żółta barwa kwiatów przebija przez złotawą i chrupiącą warstwę ciasta, cienką jak weneckie szkło. Jestem teraz daleko od Wenecji.
- Począwszy od dzisiejszego ranka, mieszkamy w Toskanii – powtarzam rozpromieniona, zupełnie jakby mówienie tego rodzaju rzeczy było na porządku dziennym.
Wczoraj Wenecja, a dziś – San Casciano dei Bagni. Minęło zaledwie sześć godzin od mojego przyjazdu, a ja już przesiaduję w kuchni – małym, zaparowanym pomieszczeniu w miejscowym barze. Przyglądam się, jak dwie kucharki w białych czepakach i niebieskich fartuchach przygotowują antipasti na coś w rodzaju lokalnego festynu. Pyszności, które szykują - a robią to tak szybko i sprawnie, jakby wirowały w tańcu - to smażone kwiaty cukinii, delikatne jak aksamit, okazałe niczym lilie. Najpierw należy na sekundę zanurzyć kwiat cukinii w leciutkim cieście, następnie poczekać, aż jego nadmiar spłynie z powrotem do miski, a potem delikatnie ułożyć na wrzącej oliwie; po chwili kolejny i następny. Dwanaście kwiatów smaży się na czterech dużych, głębokich patelniach. Kwiaty cukinii są tak lekkie, że gdy tylko po zetknięciu z oliwą powstanie chrupiąca skórka, zaczynają podskakiwać i obracać się, dopóki łyżka cedzakowa nie przybędzie im na ratunek. Usmażone lądują na grubym szarym papierze, który chwilę później posłuży również do przeniesienia ich na wyścieloną lnianym ręcznikiem tacę. Jedna z kucharek napełnia butelkę z czerwonego szkła ciepłą wodą z dodatkiem soli morskiej. Następnie przykręca metalowy spryskiwacz i skrapia złociste kwiaty osoloną wodą. Gorąca skórka zaczyna skwierczeć, roztaczając wokół aromatyczną woń, która szybko rozchodzi się w świeżym i wilgotnym czerwcowym powietrzu.
Te drobne przekąski spożywane bez użycia sztućców pozwalają przetrwać pierwsze dwanaście minut, jakie dzielą nas od kolacji. Tak więc, gdy pierwsze sto kwiatów cukinii jest już gotowe, kucharka o imieniu Bice wręcza mi tacę mówiąc: Vai – idź, i nawet nie podnosi przy tym wzroku. Traktuje mnie całkiem zwyczajnie, jakby wydawała polecenia koleżance, którą zna od lat. Tylko, ze dzisiejszego wieczoru ja nie gotuję. Czuję się raczej gościem – a może przypadła mi w udziale rola gospodyni? Nawet nie zauważyłam, w którym momencie festyn się rozpoczął, ale cieszę się nim.
Jestem szczęśliwa, mimo że z powodu nawału spraw, które spadły na mnie zaraz po przyjeździe, nie zdążyłam się nawet wykąpać. Moja spocona skóra jest słona zupełnie jak przekąski, które serwuję przybyłym. Częstują się nimi chętnie i bez zbędnych ceregieli. Wszyscy uśmiechają się do mnie albo poufale klepią po ramieniu, mówiąc: Grazie, bella – dziękuję moja piękna, jakbym przez całe życie nie zajmowała się niczym innym, tylko podawała im cieplutkie i chrupiące kwiaty cukinii. Podoba mi się to. Przez moment myślę, ze mogłabym skryć się w jakimś zacienionym zakątku piazza, przymknąć oczy i popaść w ekstazę, pałaszujące te pyszności, które jeszcze zostały. jakoś się jednak powstrzymuję. Niektórzy są zniecierpliwieni czekaniem i sami podchodzą. Biorą z tacy kwiaty sącząc jednocześnie wino i prowadząc rozmowy ze współbiesiadnikami. Wokół robi się coraz ciaśniej – otaczający mnie goście rzucają się na cukiniowe cudeńka i pożerają je w mgnieniu oka, tak, ze po chwili na lnianym ręczniku pozostają same okruszki, wciąż jeszcze chrupiące i ciepłe. Podnoszę je i wkładam do ust.
(po lewej, na zdjęciu pierwszym, kwiat żeński z zawiązkiem cukinii, po prawej męski)
Przesuwam się w kierunku grupki gości prawiących komplementy rolnikowi, który rankiem zebrał te wszystkie dary przyrody ze swojego poletka i dostarczył do baru. Mężczyzna obiecał, że nazajutrz przywiezie ich znacznie więcej i jeśli ktoś chciałby wziąć trochę dla siebie, powinien stawić się w sklepie przed siódmą u Sergia, gdzie będzie czekała dostawa. Natychmiast wywiązuje się, przebiegająca jednocześnie na trzech niezależnych frontach, dyskusja, jak najlepiej przyrządzać kwiaty cukinii. Faszerować je czy nie? A jeśli tak, to mozarellą i solonymi sardelami, czy może niewielką ilością ricota salata, albo świeżą ricottą z kilkoma listkami bazylii? Do ciasta dodać piwo i białe wino, a może oliwę, czy lepiej bez oliwy?I najważniejsze pytanie – smażyć kwiaty w oleju arachidowym czy olivie extra vergin? Jestem tak pochłonięta tymi dywagacjami, ze nie słyszę jak ktoś woła mnie po imieniu z przeciwległego końca niewielkiego piazza.
- Chou-Chou – mówi do mnie Bice, stojąc w drzwiach i przytupując niecierpliwie. W wyciągniętych rękach trzyma kolejna tacę.(…)
Marlena de Blasi “Tysiąc dni w Toskanii”
Właściwie nic dodać, nic ująć. Pozwoliłam sobie na cały opis rozdziału zatytułowanego “Lato” , bo może jeśli ktoś nie czytał, dzięki temu opisowi sięgnie po toskańskie smakołyki tak obrazowo opisane przez Marlene de Blasi. Zachwyci się jak ja pięknem codzienności i światłem, które cudownie przenika przez wszystkie strony jej opowieści.
Nasze rodzinne spotkania ze zdjęć brzmiały podobnie. Olej skwierczał jak w opisie Magdaleny, a kwiaty cukinii mogłyby się nie kończyć. Dorabiałam dość rzadkie ciasto naleśnikowe, dolewałam białe wino zamiast wody i szybciutko smażyłam. Ot cały przepis... Chwytaliśmy małe porcje za ogonki i już patrzyliśmy za następnymi… W większości smażyłam męskie kwiaty (osadzone na pręciku), ale zerwałam też kilka żeńskich razem z zawiązkami owoców cukinii, które usmażyłam na chrupko i posypałam solą. Do tego lało się wino i pyszny podpiwek dla kierowców (patrz ja:)), jadło się ciasto drożdżowe, wciągało lody bakaliowe i resztki czereśni. Kogut z kurami już spał (a swoją drogą przez kilka dni była sam i wpadał w depresję, ale obecność płci przeciwnej postawiła go na nogi...). Trzy wielkie psy łasiły się nóg, koty buszowały pod stołem, a nad nami latało STADO bocianów. Czepiały się najwyższych konarów świerków i nie do końca wiedzieliśmy o co im chodzi. Zjawiskowość tego zdarzenia zostanie z nami na długo. Do tego nasz śmiech, radość i miłe toasty.
Daniem głównym były odsmażane ruskie pierogi.
A później zaszło, słońce, księżyc pokazał nam swoją glacę, a ja porozwoziłam Miłe Towarzystwo do domów:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
a już miałam pogratulować toskańskich wakacji i zapytać, czy nie korciło Cię, żeby tam pozostać, zawsze mi się wydaje, że włoskie życie jak włoskie smaki są pełniejsze i prostsze ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Przepiękne zdjęcie z muchą triumfującą nad pajęczyną ;)
Cukinię uwielbiam, kwiatów nie jadłam i nie wierzyłam, że można je w Polsce przygotować. "Tysiąc dni w Toskanii" czytałam, świetna książka pokazująca, że włoskie smaki, to nie tylko pasta i pizza, ale cały ogrom potraw, o których nawet nie słyszeliśmy. Polecam wszystkim. Gdy czytałam tę książkę szalałam kulinarnie w kuchni po włosku oczywiście :-)
OdpowiedzUsuńJo - pojechałabym, oj pojechała, ale do Włoch bardziej mnie ciągnie wiosną, jesienią i zima, bo te temperatury jakby JUŻ nie dla mnie;)
OdpowiedzUsuńp.s zdjęć w tym klimacie więcej mam, ale co będę ludzi zanudzać...
Fraszko - wystarczy mieć trochę ziemi, nawet na balkonie, bo cukinia, czy dynia może rosnąć w miejscu niezbyt przewiewnym potrzebując tylko wody i słońca i możesz mieć kwiaty prościutko od ogrodnika, którym będziesz Ty sama:). Książka... mogłabym już czytać jakąś następna opowieść Marleny, bo lubię:):):)
Takich kwiatków cukinii jeszcze nigdy nie jadłam za to smażone pierogi uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńprzepis koniecznie do wypróbowania, ale co - tym razem - ważniejsze - książka na listę najbliższych zakupów!
OdpowiedzUsuńkarciu334 - wszystko przed Tobą:) Nie znam takiego, który nie lubi takich pierogów:)
OdpowiedzUsuńd. - przepis i książka:) Jak kupisz książkę nie zapomnisz o przepisie:):)
Piękne zdjęcia i piękna opowieść! Co z tego, że cytowana? Czytałam wszystkie "Tysiące dni" Marleny i odtąd jeszcze bardziej ciągnie mnie do Italii. I do włoskiej kuchni, a jakże! Smażone kwiaty cukinii bardzo lubię, zarówno te nadziewane ricottą, jak i te maczane po prostu w lekkim cieście. Z racji obecności cukinii i dyni (której męskie kwiaty też wykorzystuję) w naszym ogrodzie - nie mam kłopotu z zaopatrzeniem...
OdpowiedzUsuńSielsko, anielsko, pysznie! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEwelino, to teraz juz znasz kogos, kto takich pierogow nie lubi! :D A przynajmniej nigdy nie lubil i od dawna juz nie probowal polubic ;)
OdpowiedzUsuńI wiesz co? Z Pania De Blasi tez trudno mi sie jest polubic... Nie mam pojecia dlaczego, gdyz wszystkie ksiazki o Toskanii pochlaniam namietnie, a te niestety odlozylam na polke :/ Za to milosc i do cukinii i do jej kwiatow podzielam jak najbardziej! :)
Usciski i milego weekendu juz teraz zycze :*
Muszę skubnąć kilka kwiatków bo aż za dużo cukinii mi w tym roku rośnie (bo słonecznie nie deszczowo) i nie ma się z kim podzielić :)
OdpowiedzUsuńNo to zamknęłaś lato w kwiecie cukinii!
OdpowiedzUsuńP.S.
Ja też myślałam, że piszesz z autopsji ;-)
Też przez chwilę myślałam, że to "Grazie, bella" to do nikogo innego tylko do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńCzytało się świetnie. Trochę kontrastu między odległą (jak dla mnie) Italią i tym, co takie nasze, polskie (pierogi, oj, jak dawno nie było pierogów na moim stole!). Jak zwykle zachwycam się zdjęciami (myślę pod nosem "Jak Ona to robi?"), uśmiecham się do kota ze zdjęć, chociaż kot zerka z ekranu niezbyt przyjaźnie.
A ja myslalam juz, ze o sobie piszesz :) I ze wlasnie jestes w Toskanii ha ha :) Dawno juz czytalam te ksiazke i nie pamietam dokladnie wszystkich opisow. Wspaniale spotkania mieliscie. Chetnie bym sie do Was dolaczyla. Tym bardziej, ze smazonych kwiatow cukinii jeszcze nigdy nie jadlam...
OdpowiedzUsuńUsciski.
Chyba wszyscy dali sie nabrac... na ten poczatek... ja juz Ci zazdroscilam i martwilam sie, ze jest cos o czym nie wiem a przeciez pamietalam inne okolicznosci przyrody dla tych kwiatow ze zdjec...
OdpowiedzUsuńNo i te zdjecia... wybralas te, ktore i mnie najbardziej sie podobaly :-)
Nie pamietalam dokladnie tego przepisu z ksiazki ale pomysl ze spryskiwaniem ich woda z sola - genialny... musze wyprobowac :-)
Buziakow moc, Kochana Moja
Anna
Piękne i smakowite zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńAle czarujesz!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia, jak zwykle albo jeszcze piękniejsze niż zwykle. Cudowne jest to "Twoje Miejsce na Ziemi".
Kwiaty cukinii lubię bardzo też. To kwintesencja lata. Zazwyczaj je nadziewam i piekę.
Cudnie pokazałaś Wasze spotkanie, oglądając zdjęcia można przenieść się w czasie:-). A przepis rewelacyjny!
OdpowiedzUsuńEwelinko, jaki piękny wpis, piękne zdjęcia i te smakowitości!
OdpowiedzUsuńWiesz co, tak sobie myślę - nie trzeba być w Toskanii, żeby poczuć piękno świata, piękno przyrody, smacznego jedzenia, bliskości rodziny i przyjaciól.
Z Twojego wpisu bije to wszystko i to jest takie wspaniałe. Dziękuję :)
cudowny post! tak klimatyczny... wspaniałe zdjęcia rozkładające na łopatki. Miłego weekendu :)
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia, sielański klimat... pięknie wygląda lato u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńZachwycające zdjęcia i wielce smakowity post. Nie tylko ze względu na pyszne jedzenie :)
OdpowiedzUsuńjestem oczarowana fotografiami! Sielskie, wiejskie - takie jak lubię najbardziej!
OdpowiedzUsuńi ja dołączę do zachwytów nad zdjęciami - można się na chwilę oderwać od codzienności
OdpowiedzUsuńa smażonych kwiatów z cukinii jeszcze nie jadłam, ale mam nadzieję, że moje działkowe pięknie obrodziły i w końcu spróbuję
Kochana piękniie napisana ksiązka (juz po tym urywku to stwierdzam) ...ale gdybym miała wybrać to wybrałabym weekend z Wami:)
OdpowiedzUsuńDrogie moje - wspólnie do Wszystkich - dziękuję za takie miłe słowa. każde z osobna i wszystkie razem sprawiają mi niewymowna radość:):):)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie!
Piękne zdjęcia! Czy inspirowane troszkę mimithorisson.com, czy tylko mi się wydaje?
OdpowiedzUsuńJozanka
Jozanko, dopiero odczytałam ten komentarz świadomie - idę zajrzeć na stronę , którą podajesz... Pozdrawiam!
Usuń