Lubię majowe poranki. Poranna kawa z rzutem oka na dorodne tarasowe rzodkiewki i można wchodzić w dzień. Kiedy przed 7 rano wsiadam na rower, czuję się częścią powietrza, temperatury, słońca, czy mżawki. Ulewy już nie. I myślę, że nie zapytacie dlaczego... Częścią budzącego miasta się czuję, chociaż nie jestem miejskim typem. Poranne pedałowanie otwiera mnie pozytywniej na nowy dzień. Nawet kiedy jadę pod wiatr, a o słońcu mogę tylko pomarzyć, czuję jakbym w ten sposób zaczynała dzień lepiej. Jakbym dzięki temu wysiłkowi mogła DZIŚ być znowu lepszym człowiekiem. “…rower jest wielce OK. Rower to jest świat…, Cool na maxa full i ekstra…!Wołam... “ za Janerką.
Z pracy zazwyczaj wracam ze słońcem, ale wciąż jeszcze polar i kurtkę zapinam pod samą szyję. Mimo zimna romantyczny maj rozświetla buziaki przechodniów i słońcem maluje policzki. Kwiaty ścielą się do stóp na skwerach, w ogródkach, na łąkach i na każdym rogu ulicy. I cóż, że rudy, który je sprzedaje ma tylko trzy zęby…, za to dwie miski pełne konwalii. Kupuję jeden bukiecik i mogę zacząć odpoczywać tak, jak lubię. W sumie wolałabym wrócić w swoje strony i spędzić weekend w ogrodzie, ale nie zawsze ma się w pełni to, co się lubi. W sumie wolałabym mieszkać na wsi i hodować pomidory i rzodkiewkę. Z wielką chęcią zaadoptowałabym jakąś starą szkołę z czerwonej cegły. W jasnej kuchni, wychodzącej na wschód miałabym duże okna, wielki, drewniany stół i wygodne krzesła. Razem z porannym światłem piłabym pierwszą kawę... Wzięłabym kury na wychowanie, a one odwdzięczałyby mi się jajkami. Siałabym nasturcje i nagietki, ogórki i marchewkę. Zbierałabym pokrzywę, wybierała perz i skrzyp. Wróciłabym nawet do pieczenia chleba…
Tymczasem, skoro nie mam człowieka, który pomógłby mi w realizacji spokojnego życia, celebrację weekendu rozpoczynam od potężnego pęczka rabarbaru. Kroję toto, zalewam sokiem truskawkowym i mam garnek pełen pyszności. Jeśli tylko macie rabarbar zakupiony na weekendowe pieczenie (albo możecie go wyrwać z własnego ogrodu), a z pieczenia nic nie wyjdzie z różnych powodów… polecam kisiel rabarbarowy. Albo zróbcie go po prostu, bo warto. Choć raz. Kisiel, który tak samo jak kompot pachnie dzieciństwem. Z goździkami smakuje wybornie.
Jeśli zostanie Wam trochę kisielu, w następnym wejściu pokażę smakowitą propozycję w jego towarzystwie Jeśli mi się uda to jeszcze jutro lub pojutrze. Jeśli... Tymczasem trzymajcie się! Do następnego!
Kisiel rabarbarowy
550-600 g rabarbaru
2,5 szkl. wody
1/2 szkl. domowego soku truskawkowego (odlewam podczas gotowania dżemu truskawkowego)- obecność soku nie jest warunkiem koniecznym, możesz pominąć, ewentualnie dolać t;roszkę więcej wody.
3/4 szkl. cukru brązowego demerara ( jak za mało słodkie 1 szkl.)
5 goździków
3 łyżki mąki ziemniaczanej + trochę wody do rozmieszania mąki
1. Rabarbar umyj i pokrój. Zagotuj z goździkami, cukrem, sokiem (doprowadź tylko do zagotowania) i odstaw.
2. Mąkę wymieszaj dokładnie z odrobiną wody i dodaj do zdjętego z ognia rabarbaru mieszając dokładnie.
I już :) gotowe. Można jeść na gorąco, można na zimno, wtedy kisiel będzie troszkę bardziej zwarty, jak to kisiel, wiadomo.
W zeszły weekend zakupiłam na ryneczku krzak rabarbaru od takiego miłego pana mającego słabość do alkoholu :) Wsadziłam i modlę się aby się przyjął .. Uwielbiam rabarbarowe ciaso i kompot .. Kisielku jeszcze nie jadłam, ale nie mam soku z truskawek ;(((( Ściskam Eweluś mocno i głęboko wierzę , że spełnisz jeszcze swoje marzenia :))))) Buziak wielki !!
OdpowiedzUsuńMonik, ja Ci życzę aby się przyjął, bo normalnie takie rzeczy robi się w marcu, kiedy rabarbar taki tylko, tylko..., albo wrzesień-październik... Sok z truskawek niekonieczny - dopisałam. Dzięki , Słońce :)
UsuńTo pierwsze zdjęcie jest magiczne!!! Aż się rozmarzyłam o 7:00 rano w pracy z kubkiem kawy :)
OdpowiedzUsuńcieszę się, to zdjęcie przenosi człowieka właśnie TAM..., a o 7 rano jest nawet wskazane, jeśli tylko się da :)
Usuńp.s urocza ławeczka przed domem :)
Domowy kisiel to jest to co bardzo lubię, zwłaszcza w takie deszczowe dni jak dzisiaj.
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia:)
Niech popada tylko tyle co trzeba :) Samych dobroci w deszczowe dni!
UsuńO takie marzenia warto walczyć. Z równie zimnego poludnia ciepło pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBuziaki Lineczka! Tu nie ma co walczyć..., tu po prostu trzeba czekać :)
Usuń....a jeśli kiedyś będziesz już miała tą stara szkołę z czerwonej cegły to może pomyślisz o agroturystyce bo Ja bym z chęcią przy tym stole kuchennym usiadła:))))Tymczasem może pomyślisz o albumiku z przepisami i równie apetycznymi zdjęciami.Jak tylko powstanie jestem pierwsza w kolejce:))))
OdpowiedzUsuńIga, pomyślałam już teraz, a nawet wtedy, gdy ten post pisałam :)
UsuńAlbumiku...? Kto by to chciał? Ale jest mi niezwykle miło :)
Życzę realizacji tego marzenia :) I tego Kogoś kto w tym pomoże ;) Pozdrawiam Aśka
OdpowiedzUsuńDziękuję, Asiu :)
UsuńEwelinko,też chętnie tę szkołę bym przygarnęła lub jakiś stary dworzec koniecznie z czerwonej cegły leżący przy jakiejś nieczynnej trasie, a do tego Twój kubek pełen rabarbarowego kisielu :) niby to tylko kisiel a kusi i kusi :) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńO to, to to.... nawet dworzec, chociaż przy starym dworcu mógłby być problem z ogrodem... Ech... romantyczki.. :) Buziaki , Aniu!
UsuńKochana będę sie powtarzać, ale robisz cudowne zdjecia, budza we mnie dziwną nostalgię i tesknoty.
OdpowiedzUsuńPamietam, ze Młynek mojego dziećiństwa porastał gęsto rabarbar- jak jakis chwast. Bawiliśmy sie robiąc z jego rozłozystych liści kapelusze i parasolki. Do obiadu był w sezonie rabarbarowy kompot i babcine kruche ciasto z rabarbarem.
Tearaz trochę zapomniałam o tej roślinie, zwłaszcza, że w Poznaniu, musze rabarbar kupić- nie jest to takie łatwe. będę musiała posadzić w ogrodzie, może patrząc na jego zielono- rózowawe łodygi poczuje sie znów bezrtrosko jak mała dziewczynka?
I w ten oto sposób, prostym rabarbarem- wywołałas łzy w moich oczach...
Buziaki Kochana
Dziękuję Ci z serca <3, pamiętam Twoje pierwsze siedzenie u mnie w piżamie z nogami przy biurku w niedzielę zdaje się :)
UsuńTen rabarbar i łopian:) Tez robiłyśmy sobie z siostrą parasole - jej, jakie dzieciaki wtedy były szczęśliwe w towarzystwie łodyg.... Pamiętam taką książeczkę o Euzebiuszu, który przyszedł na świat pod liściem łopianu jako pierwszy Euzebiusz na świecie. Stąd już niedaleko miałyśmy do rabarbaru i łopianu nad głową:). Ech cudowny czas dzieciństwa :)
Kup, kup Mała Dziewczynko :)
I uśmiechnij się, bo to były Łzy Dobrych Wspomnień :)
tez mam słabość do roweru jako środka lokomocji... powodzenie w spełnianiu marzeń
OdpowiedzUsuńmiami - to słabość, która ma wartość - dziękuję :)
UsuńSłowa rozwiane na wietrze tak jak Twoje zdjęcia pieszczą duszę ;), piękne, nastrojowe i takie prawdziwe, nie przesłodzone ;), kisiel domowy od dawna mam zamiar, ale teraz już nie ma wymówki ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Odpisze na Twojego maila po weekendzie, jak tylko go odnajdę w lawinie spamu ;), buziak ;)
Ach jaki romantyczny komentarz:) i jaki mi ładnie napisałaś:) A zdjęcia - dziękuję :) Moje łikendowe życie :)
UsuńCzekam na wieści!
Ach nie lubię kisielu, ale taki Twój i w tym kubku to jadłabym:-). Trzymam kciuki za Twoje marzenia:-)
OdpowiedzUsuńOlimpio, ja też nie lubię, ale to jest domowy, więc... zupełnie inna para kaloszy :)
UsuńKochana taki kisiel musi być boski. Domowy no i rabarbarowy. :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia, a to pierwsze mnie urzekło, od razu jak tu weszłam. Coś wspaniałego.:)
Kochana życzę powrotu do pieczenia chleba i tych kurek wymarzonych i tego.. Kogoś.
Ściskam :*
Majanko, Ty wiesz, że domowy to najwspanialszy - do tego pyszny i szybki i wiesz co jesz :)
UsuńA zdjęcie zrobiłam stojąc na werandzie, nawet nie wiedziałam, że taki klimatyczne wyjdzie :)
:*:*:*
Pierwsze zdjęcie - "Tajemniczy ogród".
OdpowiedzUsuńŚciskam!
dzięki , Natuś :)
Usuńp.s Już coś.... zrobiłam, niebawem... (ale proszę o cierpliwość) się odezwę :)
Kisielek :) Tak :) Spełnienia marzeń!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kami:)
UsuńPrzepiękne zdjęcia... I jakbyś zgadła - zostało mi trochę rabarbaru z weekendowego pieczenia....:) Chyba pora na kisiel;)
OdpowiedzUsuńMadlene, dziękuję :) Udał się ?
UsuńNo cóż, szczerze przyznam iż kompotu z rabarbaru nienawidziłam serdecznie, ale Twój kisiel to co innego na zdjęciach wygląda cudownie, nie ma w nim śladu po ohydnych glutowatych nitkach rabarbaru z kompotu, który niczym horror, może przyśnić się w nocy :) Zapisuję koniecznie do zrobienia jako kolejny sposób na odczarowanie traumy z dzieciństwa :))
OdpowiedzUsuńTrauma dzieciństwa?
UsuńTe nieszczęsne nitki tworzą się wtedy, kiedy dopuści się do rozgotowania rabarbaru, zatem nie dopuszczamy i już:)